środa, 30 kwietnia 2014

"Noe. Za niegodziwość ludzi" Ari Handel, Niko Henrichon, Darren Aronofsky


Kłopocik mam. Komiks przeczytałam, przeoglądałam i za cholerę mi się nie podoba. Tylko straszliwie trudno mi określić dlaczego.

Przecież scenarzystą (ok, jeden ze scenarzystów) jest uznany reżyser, który ma całkiem niezłe filmy na koncie. Przecież lubię, jak się opowiada biblijne wątki od nowa, a w tym wypadku opowiedziana jest historia Noego i jego rodziny. Hmm.

A tu mi się nic nie podobało, odpychały mnie kadry, drażniły kolory (a raczej ich skąpa ilość, komiks jest w palecie z grubsza dwóch kolorów), irytował Noe, zgrubnie tylko nakreślony, wkurzały drętwe dialogi i kwestie.

Ocena 1,5/6 - ta połówka to za bardzo porządne wydanie, któremu nic zarzucić nie można.

Tu fragmenty do poczytania i obejrzenia - http://issuu.com/wydawnictwosqn/

Film już ktoś widział?

"Noe. Za niegodziwość ludzi" (tom 1 cyklu Noe), scenariusz Darren Aronofsky, Ari Handel, rysunki i kolory: Niko Henrichon, tłumaczenie: Marta Duda-Gryc, Wydawnictwo Sine Qua Non, Kraków 2013.

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

"Lewis Winter musi umrzeć" Malcolm Mackay - tartan noir


W swoim, wcale nie tak krótkim życiu, przeczytałam mnóstwo kryminałów, lepszych i gorszych, błyskotliwych jak gwiazdeczki i płaskich jak deska. Były takie, które wylatywały mi z głowy wkrótce po przeczytaniu, były też takie, które miały w sobie coś, co nie pozwoliło mi o nich zapomnieć (głównego bohatera, czas akcji, okoliczności zbrodni itp). Piszę to wszystko po to, by zaznaczyć, że w tej dziedzinie niełatwo mnie zaskoczyć.

Autorowi, choć debiutantowi,  udało się to z palcem w nosie. Naprawdę, myślałam, że sporo już widziałam, ale "Lewis Winter musi umrzeć" to kryminał wyjątkowy. Tajemnica wcale nie tkwi w fabule, bo ta nie jest jakoś specjalnie wypasiona. Ot, jest sobie płatny zabójca, wolny strzelec, całkiem nieźle sobie żyje ze zleceń. Właśnie dostał jedno zlecenie - na człowieka wymienionego w tytule - przyjmuje je, przygotowuje się i przystępuje do pracy. Zero tajemnic.

Zlecenie jest od organizacji, zabójca do żadnej organizacji nie należy, ale po wykonaniu zadania to się może zmienić - i tu jest jedyny ślad tajemnicy i niejednoznaczności, jaki odkryłam w powieści.

No to skąd to zaskoczenie?
Narracja, narracja, narracja.  Sucha, drobiazgowa, dokładna, sięgająca do głów wszystkich bohaterów i wyciągająca im myśli z mózgu, ba, nie tylko myśli, pragnienia, dążenia, emocje. Słowem wszystko, co tylko bohater książki sobie pomyśli czy zrobi czy zaplanuje czy analizuje, autor książki przedstawia czytelnikom. Miałam wgląd w cały proces decyzyjny zabójcy, jego pomocników, zleceniodawców, policji i pozostałych osób. Wiedziałam wszystko! Robi wrażenie, co?

A jednak po początkowym zachwycie niebezpiecznie blisko ocierającym się o oszołomienie, jakoś to przestało mi się podobać. "Trudno być Bogiem" - pisali Strugaccy i ja się z nimi zgadzam. Wcale nie chcę być wszechwiedząca i nie  bardzo mi odpowiada, jak ktoś mi tłumaczy cierpliwie, dokładnie - i co w końcu nieuniknione - nudno:

"[Calum] Przyszedł, bo potrzebuje pomocy w zleceniu i chce, żeby George mu pomógł. A George nie może odmówić. Taką ma pracę, to należy do jego obowiązków. Calum o tym wie. Domyśla się, że George chciałby mu pomóc, nawet gdyby nie musiał, więc go o tę pomoc prosi. Jest świadom, że George nie ma wyboru".

Oto próbka stylu i próbka narracji. Suche to jak włosy po trwałej.

Nazwano to "tartan noir", czyli szkocki czarny kryminał. Jeśli wam się spodobało, to polujcie na "Lewisa..." i kolejne części, bo będą kolejne części. Nazywa to się trylogia Glasgow.

Co do mnie - niewątpliwie ciekawe doświadczenie, ale za bardzo mi tam trzeszczała ta suchość, żebym sięgała po kolejne części.

P.S. "Tartan noir" - fajna nazwa, nie? Czego to ludzie nie wymyślą...


Bardzo dziękuję Wydawnictwu Akurat za egzemplarz książki! 

Lewis Winter musi umrzeć [Malcolm MacKay]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

---
* -  "Lewis Winter musi umrzeć" Malcolm Mackay, przełożył Miłosz Urban, Wydawnictwo Akurat, Warszawa 2014, s. 76

sobota, 26 kwietnia 2014

BookFest 2014 Zabrze - krótka relacja

Rączki zacierałam na festiwal książki w Zabrzu. Zebrałam rodzinę i pojechaliśmy - a tam na miejscu - och, cuda i cudeńka!

Zakładki: papierowe, drewniane, filcowe - najprzeróżniejsze.
Biżuteria, o rany! Ile tego! Zawieszki i kolczyki książkowe, wisiorki witrażowe, kolczyki z modeliny, breloczki, bransoletki, korale, przypinki, obłęd w oczach!
Kartki okolicznościowe, pudełka dekupażowane, filcowe torebki, całe stoisko z filcem (wspaniałe rzeczy)!
A maskotki, a poduszki, a literki, koszulki, torby!
Zobaczcie galerię zdjęć na stronie księgarni "Victoria".

Brakowało mi czasu - co prawda dzieci na godzinkę upchałam w bawilandii, ale co to jest godzina na kawę (dostałam z misiem!), pogaduchy z dziewczynami i odwiedzenie stoisk, a jeszcze pan Rekosz, do którego chciałam wrócić, ale zwyczajnie nie zdążyłam, a jeszcze księgarnia!

Tak czy siak - udało się!
Udało mi i wypić kawę z blogerkami. Aneczka, SardegnaMagda, Marta, Karolina i ja.

 Udało się porozmawiać z panią Krystyną Zimnal, i kupić u niej wisiorek książkowy i dostać cudną zakładkę.

Udało się kupić drugą zawieszkę, witrażową, oczywiście w kształcie książki.
Udało się wpaść na dwa momenty do księgarni (w pierwszym momencie kupiłam książkę dla mamy, a tuż przed odjazdem kupiłam jeszcze książkę dla siebie). Udało się zwiedzić, niektóre bardzo pobieżnie, stoiska.

Coś się nie udało? No tak, nie udało się spotkać z Olą, która też miała stoliczek z zakładkami, nie udało mi się wypatrzyć toreb z napisami.

A dzieci bawiły się na górze zabawkami Playmobile, były wniebowzięte. 


Bardzo miło spędziłam czas, a jutro, jak ktoś ma blisko, to może jeszcze podejść do Galerii Zabrze i zobaczyć to wszystko na własne oczy. I nawet kupić co nieco, ja przywiozłam to:
Ech, zapomniałam dołożyć dostaną zakładkę, no i zapomniałam sfotografować książki, to może tylko wymienię - dla mamy "Ostatnie rozdanie" Wiesława Myśliwskiego, dla siebie "Ciemny Eden" Chrisa Becketta.

Wyrazy uznania dla Małgosi, kierowniczki księgarni - organizacyjnie wypadło na medal! Brawo!

piątek, 25 kwietnia 2014

"Atlas chmur" David Mitchell - puste kalorie




Ta książka to oszukaństwo. Piękny cukiereczek opakowany w sreberko, wszystko ślicznie, ale to puste kalorie. Przeczytałam z niekłamaną przyjemnością, to prawda, upstrzyłam książkę mnóstwem zakładeczek zaznaczając ciekawe cytaty, ale jak się okazało, większość cytatów nie wytrzymała próby czasu, okazały albo straszliwie patetyczne albo takie sobie.
 "Nie wiem czemu, ale tajemnice psują człowieka od środka jak zęby, jak się ich nie wyrwie".[1]
"Kłamstwa są jak sępy Starego Dżordżiego, co krążą i upatrują w dole jakiej chuderlawej i mizernej duszy, żeby pizgnąć w dół i whartnąć w nią szpony".[2]
Na szczęście trafiały się i takie, które są po prostu ładne.
"Wsiadłem do wagonu w chwili, gdy gwizd lokomotywy wyrzucił gwałtownym wybuchem rój Furii na pikolo".[3]
"Muzykę człowiek pisze dlatego, że zima trwa wiecznie i że bez niej wilki i śnieżyce jeszcze prędzej by go dopadły".[4]
"Jesień porzuciła już łagodność i weszła w przykrą, gnijącą fazę. Nie pamiętam, żeby lato choćby bąknęło »do widzenia«".[5]

Powieść czytało mi się dobrze tylko do połowy, potem to już równia pochyła. Ech.

"Atlas chmur" składa się z kilku opowieści zazębiających się ze sobą.
Jeden. Zaczyna się od dziennika Adama Ewinga, notariusza podróżującego przez ocean na okręcie "Wieszczka" w 1850 roku.
Dwa. Ten dziennik trafia w ręce Anglika Roberta Frobishera, kompozytora bez grosza przy duszy. Robert szuka pracy, trafia do Belgii w 1931r., a stamtąd pisze listy do swojego przyjaciela i kochanka, Rufusa Sixsmitha.
Trzy. Trzeci kawałek układanki to historia Luisy Rey, reporterki śledzącej atomowo-finansowe przekręty pewnej korporacji. Luisa spotyka Sixsmitha i ma możliwość zapoznania się z listami Roberta.
Cztery. Głównym bohaterem czwartej historii jest wydawca Timothy Cavendish, do którego trafia książka opisująca losy Luisy.
Pięć (ten łańcuszek was nuży, czy wręcz przeciwnie, zaciekawia?). Hop siup, skok w przyszłość. Korporacje do niewolniczej pracy wykorzystują klony, a jeden z nich, Sonmi-451 (Fahrenheit?), zrywa się ze smyczy genetycznie uwarunkowanego ogłupienia i posłuszeństwa. O dziejach Cavendisha Sonmi dowiaduje się z filmu.
Sześć. Górka. Dotarliśmy na szczyt opowieści. Narratorem jest Zachariasz, mieszkaniec wysp hawajskich. Czasy po Upadku (katastrofa zapewne wywołana przez zbyt zjadliwą cywilizację), ludzie co prawda zachowali w pamięci ślady dawnej świetności, ale co im z tego. Tyrają, uprawiają ziemię, doglądają zwierząt - byle przeżyć od zimy do zimy. Do tego dostają w zadek od bardziej wojowniczych plemion. Ach, żeby łańcuszek się zamknął, Sonmi jest boginią tego ludu.

Do tego momentu powieść jest znakomita. Potem autor zaczął domykać wątki. Wyjaśniać. Wtykać wszędzie to tajemnicze znamię, które jest jeszcze jednym elementem spajającym wszystkie opowieści (wg mnie elementem zbędnym i przekombinowanym).
"Księżyc światło rzucił na dziwne znamię tuż pod łopatką mojej przyjaciółki, co spała mocno. Jakby taki mały odcisk dłoni, tak, głowa i sześć smug się od niej ciągło, blade były na jej ciemnej skórze i dziwiłem się, czemu nigdy wcześniej go nie widziałem". [6]
"Jedną czy dwie rzeczy trzeba będzie wyrzucić: na przykład, że Luisa  Rey to kolejne wcielenie jakiegoś Roberta Frobishera. Zdecydowanie to za bardzo hipisowsko-ćpunowo-mistyczne".[7]

Rajcują mnie tajemnice, niewyjaśnione sploty zdarzeń; lubię, jak autor zostawia coś dla czytelnika, żeby sobie sam dopowiedział, sam się domyślił - i nieważne, lepiej czy gorzej mu to wyjdzie. Nie muszę mieć happy endu, nie mam parcia na to, żeby ci sympatyczni koniecznie przeżyli. Do połowy ta powieść idealnie trafiała w mój gust, gimnastykowała szare komórki, z przyjemnością pochłaniałam kolejne strony. Niestety, druga połowa nudziła mnie coraz bardziej, zbyt silnie eksploatując motyw "zabili go i uciekł". Bo przecież tym "naszym" nic się nie może stać. Ech. Uczcie się od Eriksona, jak to się robi.

Jeśli kiedyś będę czytać raz jeszcze "Atlas chmur", to do połowy, do końca szóstej opowieści, tyle mi całkowicie wystarczy do szczęścia.

Słowa uznania dla tłumaczki. Tyle różnych narratorów, tyle stylów, nowomowa utworzona na potrzeby powieści - z tym wszystkim poradziła sobie doskonale, czapki z głów.

Jeszcze jedno - ujęło mnie to:
"Na tym właśnie polega problem ze spisywaniem wszystkiego odręcznie. Nie można zmienić niczego, co już się napisało, żeby jeszcze bardziej wszystkiego nie pomieszać".[8]
Ale tak naprawdę to da się zmienić, pokreślić, napisać jeszcze raz. Tylko że zostaje ta historia, zostają skreślenia... ma to swój urok. Może dlatego tak lubię pisać ręcznie?


Jeszcze jeden cytat, specjalnie dla mnie. 
"Kim wy wszyscy jesteście? Pamięci, ty stara szmato".[9]
No ba.

Atlas chmur [David Mitchell]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE
 ---

[1]"Atlas chmur" David Mitchell, przełożyła Justyna Gardzińska, Wydawnictwo MAG, Warszawa 2012, s. 322
[2] Tamże, s. 262
[3] Tamże, s. 51
[4] Tamże, s. 87
[5] Tamże, s. 91
[6] Tamże, s. 324
[7] Tamże, s. 378
[8] Tamże, s. 154
[9] Tamże, s. 374

czwartek, 24 kwietnia 2014

BookFest w Zabrzu 26-27 kwietnia - ZAPRASZAM!


Mam przyjemność zaprosić wszystkich chętnych na BookFest!

26-27 kwietnia 2014 roku, odbędzie się I Festiwal Książki „BookFest 2014” w Galerii Zabrze w Zabrzu.
W tych dniach planowane jest otwarcie kilkunastu stoisk na terenie Galerii Zabrzańskiej, na których zaprezentują się twórcy zajmujący się rękodziełem ze Śląska i okolic. Wystawcy obiecali przygotować specjalnie z tej okazji wyroby ściśle związane z książką. Chcemy, aby z okazji BookFestu 2014 spotkali się wszyscy pasjonaci książki, osoby, dla których w dobie cyfryzacji mediów, książka w swojej tradycyjnej formie w dalszym ciągu jest najważniejszym przejawem współczesnej kultury.
Serdecznie zapraszamy zatem wszystkich miłośników książek i rękodzieła oraz osoby poszukujące oryginalnych prezentów.

Miejsce: GALERIA ZABRZE, ul.Wolności 273-275, 41-800 Zabrze
Kiedy: 26.04.2014 (sobota) godz: 9:00 – 18:00
27.04.2014 (niedziela) godz: 10:00 – 16:00
Wstęp wolny


Więcej na facebooku.

środa, 23 kwietnia 2014

"Dwoje ludzi" Iwona Chmielewska - picturebook


U momarty przeczytałam o Iwonie Chmielewskiej i zainteresowała mnie ta autorka. Kiedy wzięłam do ręki "Dwoje ludzi", zachwyciłam się. Unikalne rysunki, hm, to nawet nie rysunki, to kolaże, obrazy, wizje, zwieńczone oszczędnym i zwięzłym, bardzo emocjonalnym  tekstem.

"Dwoje ludzi" opowiada o związkach (i rozwiązkach, chciałoby się dodać), które mogą być bardzo różne: gorące, namiętne, chłodne, odległe, skostniałe, solidne... wymieniać by można jeszcze długo.

Kiedy czytałam, uważnie, strona po stronie, książkę pani Chmielewskiej, natrafiłam nagle na ilustrację, gdzie narysowany był mój związek. Trafiło mnie jak błyskawicą i oniemiałam - no skąd ona wiedziała, jak to wygląda? Nie zdradzę, która z ilustracji tak do mnie przemówiła, przeczytajcie sami i wybierzcie własną.

Urzekła mnie warstwa wizualna, wykorzystująca papier pakowy, akwarele, fakturę materiału czy drewna, papier milimetrowy - bogactwo, prawda? Przy tym wszystko to jest wysmakowane kolorystycznie, pastelowe i delikatne.
Jeśli chodzi o tekst, uwielbiam taką zwięzłość i przejrzystość myśli, bo trafia w samo sedno, w samo serce.


Pięknie. Iwona Chmielewska to wielka artystka, a książkę "Dwoje ludzi" powinna dostawać każda para wstępująca w związek małżeński. Z przykazaniem czytania od czasu do czasu. Bo "gdy dwoje ludzi żyje razem" - może im być różnie, lepiej lub gorzej, więc należy szybko rozpoznawać symptomy gorszego, by zareagować i popracować nad lepszym.

Bardzo dziękuję wydawnictwu Media Rodzina za książkę!


"Dwoje ludzi" Iwona Chmielewska, Media Rodzina, Poznań 2014.

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

ŚBK: Kulinarne inspiracje


Dziś blogerzy książkowi ze Śląska piszą o tym, jak literatura wpływa na kuchnię. Oczywiście, u każdego można zapewne znaleźć książkę kucharką, ale ja temat potraktowałam tak - czy książka beletrystyczna zainspirowała Cię do popełnienia jakiejś potrawy?

Otóż tak. Kiedy czytałam kryminał Aleksandy Marininy "Męskie gry", jedna z bohaterek na targu kupowała kurczaka i zieleninę, żeby zrobić czachochbili.
Czachochbili to kurczak (kawałki) smażony na patelni, do tego na tej samej patelni robi się sos z pomidorów i cebuli i różnych przypraw.


 Czachochbili - kurczak w pomidorach i cebuli
1. Piersi z kurczaka (tzw. filety) kroimy w długie paski, przekładamy do miski; marynujemy w oleju, doprawiając solą, pieprzem, posiekaną ostrą papryczką, ząbkiem posiekanego czosnku, roztartymi ziarnami kminu rzymskiego i dużą ilością posiekanej świeżej kolendry, całość mieszamy i odstawiamy, aby składniki się dobrze przegryzły - nie miałam kminu, więc dodałam jakieś inne przyprawy. Moim zdaniem najważniejsza jest kolendra, reszta przypraw to jak ktoś lubi.
2. Sparzone i obrane ze skórki pomidory kroimy w duże kawałki, a cebule w grube plastry.
3.  Na rozgrzaną patelnię wykładamy zamarynowanego kurczaka i podsmażamy go na złoty kolor z obu stron; następnie odstawiamy mięso w ciepłe miejsce i na tej samej patelni smażymy cebulę; gdy ta już się zeszkli, przekładamy ją do kurczaka; na patelnię wrzucamy pomidory, doprawiamy solą, pieprzem i roztartym kminem rzymskim, dolewamy trochę wody, masła, posypujemy posiekaną świeżą kolendrą oraz bazylią i chwilę dusimy; do podduszonych pomidorów dodajemy  usmażonego kurczaka i cebulę; przykrywamy i dusimy przez 10 minut. 



Przepis i zdjęcie ze strony http://www.tvp.pl/

Tę gruzińską potrawę podaje się ze specjalnie upieczonym chlebkiem, w moim wydaniu to była bagietka. Nie mam swoich zdjęć potrawy, bo znikła błyskawicznie, ale zapewniam - przepyszna!

Jeśli chodzi o inne książki, muszę wymienić "Zupę z granatów" Marshy Mehran, w której jest mnóstwo przepisów i które skrzętnie sobie przepisałam do zeszytu, bo książkę oddałam koleżance. Polecam dolmie - gołąbki z liści winogron, ryżu, mięsa i mięty. Coś wspaniałego, zarówno na ciepło, jak i na zimno.

Kiedy czytałam "Koty, które..." co rusz natykałam się na kulinarne ciekawostki i potrawy, a już całkiem na kolana powalił mnie "Kot, który lubił sery" - aż sobie te wszystkie sery zebrałam w jednej notce, cóż za bogactwo! Uwielbiam brie, ale boli mnie po nim wątroba (czy inna wnętrzność), więc rzadko sobie pozwalam.

Albo śniadanka u Lori - zobaczcie sami u "Kota, który przyszedł na śniadanie".

Znów kryminał, tym razem E.S. Gardnera i wspaniałe śniadanie Masona - "Sprawa nerwowej żałobniczki" .

Mniam. I jeszcze jedna książka, która może posłużyć jako inspiracja - "Kot alchemika" Moersa. Nie dość, że świetna lektura, to jeszcze widać, że autor zna się na gotowaniu. Albo na jedzeniu. Albo na tym i na tym.

Na koniec - apel. Od dawna chodzi mi po głowie książka "Zupa Franza Kafki: Historia literatury światowej w 14 przepisach kulinarnych" Marka Cricka. Może ktoś ma do pożyczenia?

Bo lubię, po prostu lubię takie kulinarne smaczki w książkach, jak
"Trzynaście dni wcześniej panna March wstała jak zwykle o siódmej i zaczęła dzień od filiżanki bardzo gorącej kawy ze śmietanką i łyżeczką brązowego cukru. Zawsze uważała, że biały jest ordynarny w smaku, natomiast gruby, pachnący melasą cukier trzcinowy o lekko dymnym posmaku przywodził jej na myśl słońce, rozgrzane drewno i dalekie egzotyczne kraje, o których tylko czytała".
"Morderstwo na mokradłach" Sasza Hady


środa, 16 kwietnia 2014

"Tajemnica diabelskiego kręgu" Anna Kańtoch plus pytanie do rodziców


Będzie króciutko, bom w wiecznym niedoczasie. Młode dziewczę przybywa na polecenie aniołów do klasztoru (na szczęście nie ma na  imię Ofelia, tylko Nina), gdzie spotyka się z innymi młodymi ludźmi. Po co? Nie mogę zdradzić, bo zbyt wcześnie zdradziłabym tożsamość aniołów (pamiętajcie sowy nie są tym, czym się wydają).

Nina jest fajna, buntownicza i przekorna, ale i jednocześnie wątpiąca, pełna obaw. Ludzka, żaden tam Ender czy Harry Potter. Nie podporządkowuje się bezkrytycznie poleceniom, myśli, roztrząsa, obchodzą ją losy innych, szuka odpowiedzi na dręczące ją pytania, zdobywa przyjaciół, jak też i wrogów.

Przygody, jakie ją spotykają, nie mieszczą się w kategorii zwykłych (a czegóż można by się spodziewać po powieści, w której są anioły?), jest magia, jest trochę horroru. Akcja świetnie poprowadzona, dynamicznie, ale i tak, że można złapać oddech.
Zakończenie - mocne.

Targetem jest młodzież, nie ja, więc pewnie podsunę swoim dzieciom, jak już osiągną odpowiedni wiek.

Bardzo dziękuję Eruanie za pożyczenie książki!

Jeszcze cytat na koniec.
"- Ja chyba też nie bardzo mogę wrócić - westchnęła. - Moja mama...
- Bije cię? - zapytał ze współczuciem Jacek.
- Nie, smutno patrzy.
- To rzeczywiście fatalnie." *
Niech mi rodzicielki bardziej doświadczone ode mnie napiszą - czy ta metoda wychowawcza rzeczywiście działa na młodzież? Jeśli tak, od jutra zaczynam trenowanie przed lustrem miny a'la smutny spaniel a'la Nicholas Cage.



/tu było zdjęcie Nicholasa, ale ciachnęłam, bo mną otrząsało, gdy tylko na nie spojrzałam/

Tajemnica diabelskiego kręgu [Anna Kańtoch]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE
---
* "Tajemnica diabelskiego kręgu" Anna Kańtoch, Wydawnictwo Uroboros, Warszawa 2013, s. 135

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

"Przedksiężycowi" tom III Anna Kańtoch - tu nie będzie żadnej recenzji ani streszczenia


Przeczytałam trzeci tom "Przedksiężycowych" już jakiś czas temu dzięki uprzejmości Eruany, która pożyczyła mi książkę (tak jak poprzednie części). Potem leżał on sobie, leżał, a ja usiłowałam sklecić coś na kształt opinii, wynotowując cytaty i robiąc notatki. Zrezygnowałam w końcu, przemyślawszy sprawę. Notki, które tu zamieszczam, oprócz zwykłego wyrażenia opinii, mają mi służyć jako bank pamięci. Jak mi się zapomni, o czym była ta czy tamta książka, czy podobała mi się bardzo czy tak sobie, zaglądam tutaj i mam.

W przypadku "Przedksiężycowych" wcale nie chcę zajrzeć i przypomnieć sobie. Chcę zapomnieć ile się da (oprócz ogólnego wrażenia wyjątkowo ciekawej lektury), aby po pewnym czasie kupić sobie całość i przeczytać jeszcze raz, delektując się lekturą.

Nadmienię tylko, że autorka rozwiązała wszystkie wątki, odpowiedziała na wszystkie pytania, podopinała, co było rozpięte, tworząc z tomu trzeciego wyjątkowo dopracowane i przemyślane zakończenie trylogii.

Jedyne, do czego mogę się przyczepić, to doprawdy mało istotne drobiazgi, pomylenie awersu z rewersem Pewnej Bardzo Ważnej monety (to uwaga do autorki), niezrozumiałe dla mnie pomijanie numeracji stronic (to uwaga do wydawcy). Pikuś tam.

 Książka jest znakomita, a jak ktoś chce więcej poczytać, to odsyłam do Eruany, o tutaj: I staniesz się bogiem.

"Przedksiężycowi" tom III Anna Kańtoch, Powergraph, Warszawa 2013.
Fantastyka z plusem: Przedksiężycowi III [Anna Kańtoch]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

niedziela, 13 kwietnia 2014

Pen Show Poland Katowice 12-13 kwietnia 2014

 Wczoraj wybrałam się do Katowic, by wziąć udział w imprezie Pen Show Poland. Impreza świetna, mnóstwo piór do oglądania, do kupienia, do wypróbowania. Można było wziąć udział w warsztatach kaligraficznych, naprawić pióro, pogadać o piórach, o zeszytach, o atramentach, o kolorach... o wszystkim.

Oczywiście nie przyjechałam z imprezy z pustymi rękami.
Kupiłam sobie jedną kopertę z papierem listowym (do wypróbowania), dwa notesy A5, kilka atramentów w nabojach i jeden w buteleczce. Notatnik A6 uzyskałam drogą wymiany z forumowiczką z forum o piórach (tam się nieśmiało udzielam), w zamian za Whitelines.


Koperta w środku wygląda tak: czerwona podszewka, wytłoczona nazwa firmy. Papier listowy z balonem jest z papieru czerpanego, idealnego do wiecznych piór.  Pan Bon Ton- tu można zobaczyć więcej ich wyrobów.

Notes Eccolo World Traveler - więcej takich można obejrzeć na stronie http://www.eccololtd.com/ 
Delikatny, damski, zamknięcie na magnes, papier delikatnie kremowy, poliniowane strony. To nie jest mój ulubiony format, ale notes jest piękny i cieszę się z niego.

Sówki mnie zauroczyły. Notes można obejrzeć na stronie http://www.gostationery.net - z Londynu, mmm. Poliniowany, zamykany na gumkę, oprawa kartonowa, czyli półtwarda. Zakupiony w sklepie Twoje pióro.

Ten też ze sklepu Twoje pióro. Firma Peter Pauper Press, czyli PPP. Piękna, trawiasta zieleń okładki podbiła moje serce. Kolorowe litery na okładce są zrobione techniką wypukłą, jakby lakierem, czuć je pod palcami. Na skrzydełku z magnesem motyw liter jest powtórzony na dwa sposoby - dużymi kolorowymi słowami na środku skrzydełka, a pod i nad nimi są te same słowa, tylko lakierem bezbarwnym. Brawa za design.
W środku strony w linie, od czasu do czasu urozmaicone cytatami.

Sporo czasu zajęło mi testowanie atramentów produkowanych ręcznie.
Były kartki do testów, ale wolałam wyciągnąć swój zeszyt i pisać w nim. Kilka maczanek do wyboru, cała gama kolorów (niebieskie, czarne, fioletowe, brązowe, czerwone, zielone, nawet pomarańczowe!)

Ostatecznie skusiłam się na fiolet. Buteleczka na zdjęciu :)
Pofałdowany papier w notesie to wynik nagłego ataku klimatyzatora, który zrosił nas deszczem kropelek. Znienacka.

Do zobaczenia za rok!


P.S. Mała aktualizacja. Na Pen Show jedna z forumowiczek widząc moje zainteresowanie notatnikami poleciła mi sklep TK Maxx w M1 w Czeladzi. Pojechałam tam dziś i wypatrzyłam bardzo solidny niemiecki notatnik Conceptum
Zdjęcie pochodzi ze strony www.sigel.de. Notes z dwiema zakładkami (czarna i srebna), dwiema kieszonkami na luźne karteczki (z przodu i z tyłu), ze spisem treści i ponumerowanymi stronami w linie. Zamknięcie na gumkę i szlufka na pióro. Gramatura 80g. Notes bliski ideałowi!

czwartek, 10 kwietnia 2014

"Nasz folklor ocalony" Marek Borucki


Są  takie serie wydawnicze, które w ciemno można gromadzić,bo są znakomicie przygotowane, pięknie i solidnie wydane - cud, miód i malina. Oczywiście, jeszcze trzeba być zainteresowanym tematem, na przykład fantastyką w przypadku Uczty Wyobraźni wydawnictwa MAG czy też polską kulturą i tradycją w przypadku serii Ocalić od zapomnienia wydawnictwa MUZA.

"Nasz folklor ocalony" to książka wydana z okazji Roku Oskara Kolberga, czyli 2014. W tym roku obchodzimy bowiem 200. rocznicę urodzin Kolberga - czego dowiedziałam się właśnie z książki. O Roku Łukasiewicza też dowiedziałam się z innej książki tej serii, ale jakoś nigdzie indziej nie wpadło mi w oko, że są jakieś obchody - jakoś słabo są promowane takie wydarzenia. A może to ja za słabo się tym interesuję?...

Powracając do książki - to jest przewodnik, ale wyjątkowy i niezwykły. Taki, że by się go od razu brało w dłoń i ruszało w drogę, zwiedzać i oglądać. Wędrówkę trzeba by zaplanować długą, bo "Nasz folklor ocalony" jest przewodnikiem po skansenach, parkach etnograficznych oraz muzeach w całej Polsce, które specjalizują się w gromadzeniu zabytków kultury ludowej.

Układ książki jest bardzo prosty i przejrzysty. Całość podzielona jest na dwanaście rozdziałów odpowiadających regionom. Są to: Podkarpacie, Małopolska, Śląsk, Ziemia lubuska, Wielkopolska, Kujawy, Mazowsze, Kurpie, Lubelszczyzna, Podlasie, Warmia i Mazury, Pomorze oraz Kaszuby. Każdy z rozdziałów ma wstęp zawierający położenie, rys historyczny, krótką charakterystykę regionu, pochodzenie nazwy (jeśli to jest wiadome, bo nie zawsze jest) oraz opis miejscowej ludności. Dla mnie jest to zdecydowanie najciekawsza część przewodnika. Historie Łemków, Kurpiów, bogactwo etnograficzne Podlasia - to wszystko wręcz czytało mi się samo!

Po tej części następuje strona nieco "luźniejsza" w przekazie, gdzie zamieszczone są przepisy na potrawy regionalne. Wpadł mi w oko przepis na hreczanyki, czyli kotlety mielone z kaszą gryczaną, kiedyś zrobię.

Dalej mamy rozdziały poświęcone poszczególnym obiektom w regionie. Każdy skansen czy park etnograficzny opisany jest szczegółowo, poczynając od historii powstania poprzez  założycieli, kończąc na obiektach dostępnych do zwiedzania i ich wyposażeniu. Zamieszczone są też informacje, które, jak sądzę, mogę okazać się bardzo przydatne dla nauczycieli, czyli lekcje tematyczne organizowane przez placówkę. Do tego spis imprez plenerowych, festiwali, jarmarków i wszelkich cyklicznych wydarzeń. Jest w czym wybierać. W tej części oko zawiesiło mi się, to chyba naturalne, na placówkach mi najbliższych, czyli na skansenie w Chorzowie. Byłam raz, ale mało co pamiętam, więc chciałabym wybrać się jeszcze raz, tym razem z rodziną.
Akcent piekarski też jest! Tak nadmieniam, bo mieszkam w Piekarach Śląskich. Na stronie 94. odkryłam fotografię podpisaną "Ślązaczki na procesji Bożego Ciała w Piekarach Śląskich, 8 czerwca 1939 rok. Fot. NAC". Kobiety w pięknych, regionalnych strojach.

 źródło zdjęcia - NAC

Szczególną mą uwagę zwróciła jeszcze historia Skansenu Kurpiowskiego w Nowogrodzie, a właściwie osoba Adama Chętnika, założyciela tego Muzeum. Pozwolę ją sobie w skrócie przytoczyć.
Adam Chętnik to etnograf z zamiłowania, badał historię i obyczaje na Kurpiowszczyźnie, zbierał też stare narzędzia i wyposażenie mieszkań. Kolekcja ta trafiła do muzeum w Ostrołęce i przepadła podczas I wojny światowej, co absolutnie nie zniechęciło pana Chętnika do kontynuacji swoich działań. Znów wędrował po wsiach i zbierał eksponaty, z wybitną pomocą żony Zofii; tym razem nie przekazywał ich nigdzie, tylko gromadził, starając się jednocześnie o przydział kawałka ziemi na muzeum. W 1920 roku znaczna część zbiorów znów przepadła, zniszczona przez bolszewików.
Wciąż jednak małżonkowie nie tracili ducha, pracowali dalej i w 1927 roku udało im się otworzyć muzeum jako placówkę Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego w Łomży. Adam Chętnik był tam dyrektorem, jego żona kustoszką. Po kilku latach małżonkowie przekazali obiekt, zakupiony z ich własnych pieniędzy, PTK, co skończyło się próbą wyrzucenia ich z zajmowanych stanowisk przez nowego właściciela  i próbą przeniesienia muzeum. Państwo Chętnikowie cofnęli więc darowiznę i zajmowali się muzeum sami.
Ale przyszła II WŚ i znów los przeczołgał się po zbiorach Chętników: zabudowania spłonęły prawie w całości, a co się nie spaliło, ludzie porąbali. Koniec. Muzeum przestało istnieć.
Myślicie, że Chętnikowie dali za wygraną? A gdzież tam. Powstało nowe muzeum, małżonkowie z pomocą władz i dobrych ludzi odtworzyli stan sprzed wojny. Dziś możemy podziwiać ten stary, piękny skansen z fantastycznie starym eksponatem - łodzią rzeczną liczącą sobie około tysiąca lat!  Kawał czasu, prawda?

Historia Chętników jest wspaniała, oto ludzie, którzy mają pasję, oto prawdziwi bohaterowie.

W książce można jeszcze znaleźć mnóstwo innych informacji, jak perełek rozrzuconych to tu, to tam. Fotografia kapliczki, widokówka ze strojami ludowymi, malowana wieś. Wszystko zilustrowane zdjęciami, w sporej części zrobionymi przez autora. Sporo zdjęć pochodzi też z Narodowego Archiwum Cyfrowego.

Brakowało (ale za to bardzo) mi tylko jednej rzeczy - mapek przy omawianiu poszczególnych regionów, z zaznaczeniem, choćby ponumerowanymi kropkami, lokalizacji wszystkich wymienionych skansenów. No i jeszcze jedna maluteńka uwaga - nie ma co poprawiać sztucznie zdjęć...

To świetna pozycja. Mojej mamie też się spodoba - bo to ona wyciągała mnie na wizyty w lokalnej Izbie Regionalnej, gdzie można obejrzeć stare sprzęty; szafy, żelazka z duszą, makatki...

 Na zdjęciu ozdoby wielkanocne w Izbie Regionalnej

Jest też w pełni wyposażona kuchnia, gdzie nauczycielki zabierają przedszkolaki czy dzieci szkolne na pieczenie chleba lub lepienie pierogów. Izbę też stworzyli zapaleńcy, jak Adam Chętnik, tylko może na mniejszą skalę. Podziwiać.

Za książkę bardzo dziękuję wydawnictwu MUZA.

"Nasz folklor ocalony" Marek Borucki, Sport i Turystyka MUZA SA, Warszawa 2014. 

środa, 9 kwietnia 2014

ŚBK: Spotkanie autorskie z Magdaleną Witkiewicz


Jako że grupa Śląskich Blogerów Książkowych organizowała spotkanie z Magdaleną Witkiewicz, postarałam się, by i mnie na spotkaniu nie zabrakło. I bardzo dobrze, że byłam, bo bawiłam się świetnie, mimo że czytałam tylko jedną książkę autorki (i nie do końca trafiła w mój gust).

Bo nie o samych książkach było, tylko o wszystkim: o pisaniu, o kocie, o fotelu, dzieciach, rodzicach (mama pani Magdaleny była na widowni), sprzątaniu po stracie chomika, pomysłach na powieści, najnowszej książce, która jest SKOŃCZONA, książkach w ogólności, filmach, serialach, nowym biurku, odwykach od internetu, słodyczach... już wiadomo, o czym było? O wszystkim.


Magdalena Witkiewicz jest przesympatyczną osobą i potrafi zajmująco opowiadać o tym, co lubi, co ją zajmuje i co robi, publiczność dopisała i pilnie słuchała, prowadząca Marta Kurczyk spisała się na medal (coś potem bąkała, że ją trema żarła, nie widać), Jakub obficie obfotografował wydarzenie, Małgosia z księgarni Victoria dostarczyła stosy książek, jakby ktoś zapragnął nabyć, autografy ścieliły się gęsto.

Na koniec udało nam się zrobić zdjęcie blogerek obecnych na spotkaniu, o proszę:
 Magda, Magdalena Witkiewicz, Sardegna, Agnes (czyli ja), Ktrya, Aneczka.

Podobało mi się i chcę więcej! :)

wtorek, 8 kwietnia 2014

"Pan Motorek" Wanda Chotomska, Bohdan Butenko - czytajmy dzieciom w przedszkolach!


"Panna Kreseczka" znakomicie się spisała nie tylko w domu, ale w przedszkolu Krzysia (projekt: rodzice czytają dzieciom). Toteż gdy tylko pojawił się u nas "Pan Motorek", od razu pomyślałam o przedszkolu.
To był strzał w dziesiątkę. Dzieci pamiętały Kreseczkę, więc z całkowitym zrozumieniem przyjęły fakt, że Motorek jest kumplem Kreseczki i odtąd właśnie o nim będzie mowa.

Pan Motorek to bardzo uczynny gość. Gdziekolwiek jest, rozgląda się, jak by tu ułatwić ludziom życie. Z hulajnogi zrobi skuterek, z szafy windę, z rury odkurzacz, a z kotła pralkę. Z czego udało mu się zrobić maszynkę do strzyżenia włosów, młockarnię czy żniwiarkę - nie wyjaśniono dokładnie, dość, że też powstały i ułatwiły życie.

"Pan Motorek" jest starą książką, a raczej bardziej się zestarzał niż "Panna Kreseczka" (dla informacji - historyjki te powstały w latach 1960–1961). No bo kto z nas, dorosłych, pamięta, jak się robiło pranie w balii z pomocą tary? Albo jak zboże kosiło się kosami, a młóciło cepami? Kto kojarzy snopowiązałkę? Maszynę do szycia z napędem na pedał nożny pewnie większość widziała, bo to stylowy zabytek, ale pomyślcie, że taki sam, nożny napęd, miały kiedyś wiertła dentystyczne!

 (Zdjęcie pochodzi ze strony Izby Regionalnej w Klonowej)

Tak można by wymieniać i wymieniać, sama kilkukrotnie przerywałam czytanie, by wyjaśnić dzieciom, że kiedyś nie było lodówek, a zboże kosiło się ręcznie. Wyjaśnień na temat gramofonu na korbkę nawet nie zaczynałam, przedszkolaki nie znają tego słowa. Chociaż... mogłam powiedzieć, że to taki stary odtwarzacz płyt CD, nie przyszło mi w porę do głowy.

Jakby ktoś się uparł, to na podstawie "Pana Motorka" można urządzić przedszkolakom ciekawą lekcję muzealną, pokazać stare sprzęty, maszyny, może na fotografiach albo rysunkach? Już nawet nie wspomnę o wizycie w skansenie.

"Pan Motorek", tak jak i "Panna Kreseczka" był czytany dzieciom w przedszkolu Krzysia. To była frajda. Rysunki Butenki to klasyka sama w sobie, a wiersze Chotomskiej są znakomite do czytania, rymy i rytmy są idealne. To na pewno nie ostatnia książka, którą tam zabiorę i przeczytam.


Bardzo dziękuję za książkę Wydawnictwu MUZA! Dodam, że jest znakomicie wydana, polecam.

"Pan Motorek" Wanda Chotomska, ilustracje Bohdan Butenko, Wydawnictwo MUZA, Warszawa 2014.

niedziela, 6 kwietnia 2014

Miało być spotkaniowio, ale będzie stosikowo

Spotkaniowo na temat spotkania z autorką Magdaleną Witkiewicz, które odbyło się wczoraj w Zabrzu, na którym byłam i świetnie się bawiłam. Ale że jeszcze nie ma zdjęć z tegoż spotkania, a gołej notki nie lubię publikować, poczekam, a tymczasem wstawiam stosik.

Mam ambiwalentne uczucia. Staram się nie kupować książek. Nie wychodzi mi. Staram się utrzymać stałą liczbę książek na półkach (czyli ile przybywa, tyle musi wybyć). Nie wychodzi mi.
Ale mimo wszystko cieszę się z każdej nowej pozycji :)

Dobra, lecimy ze zdjęciami.  Oto pierwsze.
Od dołu:
1) "Korczak: Próba biografii" J. Olczak - Ronikier.
2) "Dno oka: Eseje o fotografii" W. Nowicki - te dwie pozycje to z likwidowanej biblioteczki kolegi kolegi, do tego masa komiksów (będą na drugim zdjęciu), wszystko za koszt przesyłki. Wniebowzięta byłam :)
3) "Zdobywam zamek" D. Smith - uzbierałam punkty na fincie, to sobie sprawiłam.
4) "Wołanie kukułki" R. Galbraith - wygrana na blogu u Magdy.
5) "Nomen Omen" M. Kisiel - kupiłam. Z radością.
6) "Portal zdobiony posągami" M.S. Huberath - jeszcze mi zostało trochę punktów na fincie, więc trzeba było je wydać.
7) "Jakiś potwór tu nadchodzi" R. Bradbury - zakup dzięki uprzejmości Katarzyny.
8) "Pod Anodynowym Naszyjnikiem" M. Grimes - jak wyżej.
9) "Pod Zawianym Kaczorem" M. Grimes - jak wyżej - Kasia ma jakąś tanią księgarnię, to skorzystałam.
10) "Żmija" A. Sapkowski - książkoszczuje z google+ nie dość, że szczują na książki, to czasem jeszcze jakieś rozdają - ta właśnie z takiej rozdawajki.
11) "Książka o czytaniu" J. Sobolewska - to wędrująca książka z akcji Podaj książkę dalej  - bardzo byłam jej ciekawa.

Na drugim zdjęciu są książki, gdzie obraz ma przewagę nad tekstem:
Od dołu:
1) "Esencja" G. Janusz, K. Gawronkiewicz - to właśnie z puli wielkiej paki komiksów od kolegi kolegi. O rany, jaki ten komiks jest znakomity!
2) "Kobieta pułapka" E. Bilal - jak wyżej.
3) "Zimny równik" E. Bilal - także.
4) "32 grudnia" E. Bilal - także (trochę rozczłonkowane serie).
5) 6) 7) i 8) - cztery pierwsze tomy cyklu "Murena" duetu Dufaux i Delaby - wciąż ta sama pula.
9) "Dwoje ludzi" I. Chmielewska  - od wydawnictwa Media Rodzina - dużo o tej autorce słyszałam, chciałam zobaczyć, co reprezentuje. Jestem oczarowana.
10) i 11) "Gra o tron" G.R.R. Martin - powieść graficzna - wygrana u Katarzyny. Ucieszona byłam niezmiernie, że właśnie to wygrałam :)
12) Około 20 zeszytów komiksowych z wielkiej puli komiksów - superbohaterowie!
13) "Krowa Matylda bawi się w chowanego" A. Steffensmeier - od wydawnictwa Media Rodzina.
14) "Pan Motorek" W. Chotomska - od wydawnictwa Muza.
15) "Nudzimisie i przedszkolaki" R. Klimczak - od wydawnictwa Skrzat.
16) "Żółte kółka. Mam na imię Inna" E. Piotrowska - od stowarzyszenia ISKIERKA dzięki autorce bloga Książka psychologiczna.
17) "Pali się!" J. Brzechwa - od wydawnictwa Skrzat.

I teraz - czego się pozbyć z biblioteczki? Jak? Rozdać? Rozlosować? Wystawić na fincie?

piątek, 4 kwietnia 2014

"Krowa Matylda bawi się w chowanego" Alexander Steffensmeier - za mało krowy w krowie?


Obcojęzyczną literaturę rozrywkową dla dzieci mamy już trochę zapoznaną, na półce stoi kilka Mam Mu i kilka Findusów. Krowę Matyldę polecano nam do kompletu z kilku różnych źródeł, toteż z ciekawością wzięłam książkę do ręki.

Z punktu widzenia dziecka - świetne! Absolutnie odlotowe rysunki na całą stronę, z mnogością detali, krowa żadna tam krowiasta, tylko wygimnastykowana, chętna do zabawy i psot, reszta podwórka (świnie, koń itd) dzielnie jej sekunduje, na przykład wspólnie bawiąc się w chowanego.
Jest też sympatyczna gospodyni, która niczemu się nie dziwi, nawet jak zwierzęta wymyślą coś zupełnie odjechanego, jest uczynny pan listonosz, który co prawda dziwi się, ale ledwo odrobinę (stoik z niego, lubię takich), jest cała mnogość kur, które grają w karty, piją kawę, biegają  z listami do listonosza, robią na drutach i w ogóle wszędzie ich pełno.

Tylko krowy Matyldy najmniej, jakby to nie ona była tytułową bohaterką. Co prawda to właśnie ona inicjuje tytułową zabawę w chowanego, ale na tym jej rola właściwie się kończy, a cała kołomyja żyje już własnym życiem. Tak, stanowczo za mało krowy Matyldy w "Krowie Matyldzie", ale to moje, rodzica, zdanie (zmanierowana już chyba jestem żywą i barwną osobowością Mamy Mu), syn natomiast radośnie przyjął książkę, a rysunki spodobały mu się bardzo, tak samo jak córce.

P.S. Kurczaki bawiące się na gramofonie zwalają z nóg, serio :D
P.P.S. Autor ma bloga  z ilustracjami, zajrzyjcie! http://steffensmeier.blogspot.com/ - 
Ma też stronę - http://www.alexandersteffensmeier.de/

Bardzo dziękuję wydawnictwu Media Rodzina za książkę!

"Krowa Matylda bawi się w chowanego" Alexander Steffensmeier, tłumaczyła Emilia Kledzik, Media Rodzina, Poznań 2014.

czwartek, 3 kwietnia 2014

Sok z brzozy - czyli tropem Łuczaja


O Łukaszu Łuczaju i jego fisiu (starannie pielęgnowanym, odchuchanym i wyjątkowo dobrze podbudowanym teoretycznie fisiu) pisałam z okazji przeczytania jego książki "Dzika kuchnia".  Nie zaspałam gruszek w popiele i z okazji bytności na wsi ruszyłam na poszukiwanie brzozy. Znalazłam.
Jeszcze tylko zmolestowałam szwagra, by uciął mi kawałek metalowej rurki i wbił w drzewko, samodzielnie podstawiłam słoiczek i voila!

Sok płynie z brzozy w tempie około litra na dobę, najszybciej ciurka rano po zimnej nocy, kiedy soki zaczynają żywiej krążyć w drzewku. Walory smakowe - no cóż, to woda. Zimna, leciutko słodkawa woda, nie gryzie w zęby, można spokojnie się napić i ugasić pragnienie. Zostawiona w cieple na dłużej fermentuje.

Tak więc - da się, Łuczaj jak na razie się sprawdził. A jeśli ktoś nie ma pod ręką brzozy, rurki ani szwagra, to może iść do Biedronki i sobie zakupić za parę złotych. Ale to już nie to samo...


środa, 2 kwietnia 2014

"Blacksad. Amarillo" - normalnie kocham tego kota!


To nie był całkiem dobry pomysł, żeby trzy tomy Blacksada czytać ciurkiem, ale jak już złapałam za jeden album, następne same wskakiwały  do ręki. Czysty magnetyzm.

Amarillo jest złote, jest słoneczne i piaszczyste. Jest drogą, jest horyzontem, jest stacją benzynową na poboczu, jest gangiem motocyklowym, jest Ameryką małych miasteczek, nieśpiesznym, lekko leniwym krajem. Oto Amarillo.

Canales tym razem wymyślił historię, której akcja dzieje się z daleka od zatłoczonych i dusznych miast, a Guarnido, mam wrażenie, z radością to zilustrował.

Co prawda to wciąż kryminał, więc są  trupy, pościgi i ucieczki, wszystko to jednak w takiej oprawie, że jakoś nie traciłam humoru, zwłaszcza że ginęli mało pozytywni bohaterowie (ok, oprócz ostatniej ofiary, której było mi szczerze żal).

Amarillo zaczyna się na lotnisku w Nowym Orleanie, a kończy na dworcu w Chicago, blisko tysiąc mil, ładny kawałek drogi, spięty życiem, poezją, śmiercią i miłością.

Ten tom, piąty z kolei, chyba najbardziej mi się podoba - przypomniał mi stary kryminał z Lwem Archerem w roli głównej, daleko co prawda posępniejszym, ale też ze złotymi piaskami w  tle.

Janku  - bardzo dziękuję za pożyczkę.

A tutaj trailer zapożyczony ze strony sklep.gildia.pl



P.S. Obłędny pomysł, by wyklejkę z tyłu urozmaicić zdjęciami z podróży czarnego kota, zwłaszcza jak się zdążyło prawie zapomnieć, że Blacksad dostał aparat fotograficzny w prezencie od Weekly'ego.

"Blacksad. Amarillo". Scenariusz: Juan Díaz Canales, ilustracje: Juanjo Guarnido, tłumaczenie: Joanna Jabłońska, Wydawnictwo Egmont, Warszawa 2013.