Jak ja czekałam na ten album! Wisiał w zapowiedziach i wisiał, przesuwano premierę z kwartału na kwartał, co jakiś czas wysyłałam zapytania do wydawnictwa, szarpana niecierpliwością, aż w końcu doczekałam się! Tuż przed końcem 2015 roku zawitał do mnie, hura!
Moja niecierpliwość była pochodną uwielbienia do "Esencji" i "Romantyzmu" tychże autorów. Uznałam, że spod ich ręki mogą wyjść tylko dobre rzeczy, ba, "Achtung Zelig!" kupiłam sobie z tego samego powodu (nawiasem mówiąc, wciąż nie opisany, ech).
Wojciech Szot uprzedzał, że "Kwintesencja" to coś zupełnie innego, więc nie nastawiałam się na komiks w stylu Ottona; jednocześnie sprytnie nie zdradził, o czym ten album jest.
I bardzo dobrze.
Teraz gorąca prośba do tych, którzy komiks planują kupić, chcą poczuć się mocno zaskoczeni, a jeszcze o nim nie wiedzą - opuszczają resztę tekstu.
Odkrywałam sobie, kartka za kartką, grę, którą prowadzili ze mną autorzy i uśmiechałam się pod nosem. Zmylona nieco na początku tekstem, wczytałam się w niego bardzo uważnie, by po chwili odkryć, że tekst się do mnie przysuwa i to tak bardzo, że całkiem znika, a o jego istnieniu świadczą jedynie komentarze. Czyje? Och, stworzonek tak maleńkich, że kropka w druku jest od nich większa dwadzieścia razy. Robaczki czytają, komentują, rozmawiają, świat się kręci wokół nich, choć takie maleńkie. Ale jakie oczytane! Ani chybi mieszkały wcześniej w słowniku albo encyklopedii. Rany, nie znałam wcześniej takich słów jak epanadiploza (figura stylistyczna; powtórzenie tego samego wyrazu lub zwrotu na początku i na końcu jakiegoś segmentu wypowiedzi), teodycea. (koncepcja mająca na celu uzgodnienie sprzeczności między wiarą w dobroć i wszechmoc bożą a istnieniem zła) czy abderyta (choć to mi majaczyło, że to ignorant, nieuk lub ciemniak).
Ten album to dowcipny, a może ironiczny dialog z czytelnikiem, nieco inne spojrzenie na literaturę od środka. Dosłownie od środka. Pokazujący trochę, że czasem czytamy jak te robaczki, byle więcej, byle jak, byle szybko. Najeść się literek i zasnąć z pękatym brzuszkiem... bezkrytycznie. Chociaż - czy ja wiem? Ja się do takiego czytania nie przyznaję, ale czy ktoś się przyzna...
Polubiłam robaczki, choć tak naprawdę nie powinnam, bo te mole książkowe po prostu książki wcinają, o, sami zobaczcie.
A kim one są? Diabli wiedzą.
Źródło |
Jeśli ktoś jest w stanie zidentyfikować te owady, to proszę bardzo.
Konkludując - to była dla mnie frajda czytać ten komiks i cieszę się jak diabli, że się doczekałam.
Bardzo dziękuję Wydawnictwu Komiksowemu za egzemplarz!
P.S. Gigantyczna (po rozłożeniu) obwoluta!
"Kwintesencja" Krzysztof Gawronkiewicz, Grzegorz Janusz, Wydawnictwo Komiksowe, 2015.
Oj, nadgryzłabym tę kwintesencję ;)
OdpowiedzUsuńOj, warto :)
UsuńOd "Achtung Zelig!" dostałam zawrotów głowy, a recenzyjnie nie mogłam ugryźć. I choć przypuszczam, że z "Kwitesencji" może być podobny "łotdefak", to jednak ciągnie mnie do niej.
OdpowiedzUsuńTo zupełnie inne komiksy. Podziwiam autorów za to szerokie spektrum, w jakim potrafią się poruszać, nigdy nie wiadomo, co jeszcze spod ich ręki wyjdzie.
Usuń"Kwintesencję" polecam, dobra zabawa, czego z pewnością nie można powiedzieć o "Achtung Zelig!".
Zostałam przekonana!
UsuńFajnie :)
Usuń