Strony

piątek, 25 kwietnia 2014

"Atlas chmur" David Mitchell - puste kalorie




Ta książka to oszukaństwo. Piękny cukiereczek opakowany w sreberko, wszystko ślicznie, ale to puste kalorie. Przeczytałam z niekłamaną przyjemnością, to prawda, upstrzyłam książkę mnóstwem zakładeczek zaznaczając ciekawe cytaty, ale jak się okazało, większość cytatów nie wytrzymała próby czasu, okazały albo straszliwie patetyczne albo takie sobie.
 "Nie wiem czemu, ale tajemnice psują człowieka od środka jak zęby, jak się ich nie wyrwie".[1]
"Kłamstwa są jak sępy Starego Dżordżiego, co krążą i upatrują w dole jakiej chuderlawej i mizernej duszy, żeby pizgnąć w dół i whartnąć w nią szpony".[2]
Na szczęście trafiały się i takie, które są po prostu ładne.
"Wsiadłem do wagonu w chwili, gdy gwizd lokomotywy wyrzucił gwałtownym wybuchem rój Furii na pikolo".[3]
"Muzykę człowiek pisze dlatego, że zima trwa wiecznie i że bez niej wilki i śnieżyce jeszcze prędzej by go dopadły".[4]
"Jesień porzuciła już łagodność i weszła w przykrą, gnijącą fazę. Nie pamiętam, żeby lato choćby bąknęło »do widzenia«".[5]

Powieść czytało mi się dobrze tylko do połowy, potem to już równia pochyła. Ech.

"Atlas chmur" składa się z kilku opowieści zazębiających się ze sobą.
Jeden. Zaczyna się od dziennika Adama Ewinga, notariusza podróżującego przez ocean na okręcie "Wieszczka" w 1850 roku.
Dwa. Ten dziennik trafia w ręce Anglika Roberta Frobishera, kompozytora bez grosza przy duszy. Robert szuka pracy, trafia do Belgii w 1931r., a stamtąd pisze listy do swojego przyjaciela i kochanka, Rufusa Sixsmitha.
Trzy. Trzeci kawałek układanki to historia Luisy Rey, reporterki śledzącej atomowo-finansowe przekręty pewnej korporacji. Luisa spotyka Sixsmitha i ma możliwość zapoznania się z listami Roberta.
Cztery. Głównym bohaterem czwartej historii jest wydawca Timothy Cavendish, do którego trafia książka opisująca losy Luisy.
Pięć (ten łańcuszek was nuży, czy wręcz przeciwnie, zaciekawia?). Hop siup, skok w przyszłość. Korporacje do niewolniczej pracy wykorzystują klony, a jeden z nich, Sonmi-451 (Fahrenheit?), zrywa się ze smyczy genetycznie uwarunkowanego ogłupienia i posłuszeństwa. O dziejach Cavendisha Sonmi dowiaduje się z filmu.
Sześć. Górka. Dotarliśmy na szczyt opowieści. Narratorem jest Zachariasz, mieszkaniec wysp hawajskich. Czasy po Upadku (katastrofa zapewne wywołana przez zbyt zjadliwą cywilizację), ludzie co prawda zachowali w pamięci ślady dawnej świetności, ale co im z tego. Tyrają, uprawiają ziemię, doglądają zwierząt - byle przeżyć od zimy do zimy. Do tego dostają w zadek od bardziej wojowniczych plemion. Ach, żeby łańcuszek się zamknął, Sonmi jest boginią tego ludu.

Do tego momentu powieść jest znakomita. Potem autor zaczął domykać wątki. Wyjaśniać. Wtykać wszędzie to tajemnicze znamię, które jest jeszcze jednym elementem spajającym wszystkie opowieści (wg mnie elementem zbędnym i przekombinowanym).
"Księżyc światło rzucił na dziwne znamię tuż pod łopatką mojej przyjaciółki, co spała mocno. Jakby taki mały odcisk dłoni, tak, głowa i sześć smug się od niej ciągło, blade były na jej ciemnej skórze i dziwiłem się, czemu nigdy wcześniej go nie widziałem". [6]
"Jedną czy dwie rzeczy trzeba będzie wyrzucić: na przykład, że Luisa  Rey to kolejne wcielenie jakiegoś Roberta Frobishera. Zdecydowanie to za bardzo hipisowsko-ćpunowo-mistyczne".[7]

Rajcują mnie tajemnice, niewyjaśnione sploty zdarzeń; lubię, jak autor zostawia coś dla czytelnika, żeby sobie sam dopowiedział, sam się domyślił - i nieważne, lepiej czy gorzej mu to wyjdzie. Nie muszę mieć happy endu, nie mam parcia na to, żeby ci sympatyczni koniecznie przeżyli. Do połowy ta powieść idealnie trafiała w mój gust, gimnastykowała szare komórki, z przyjemnością pochłaniałam kolejne strony. Niestety, druga połowa nudziła mnie coraz bardziej, zbyt silnie eksploatując motyw "zabili go i uciekł". Bo przecież tym "naszym" nic się nie może stać. Ech. Uczcie się od Eriksona, jak to się robi.

Jeśli kiedyś będę czytać raz jeszcze "Atlas chmur", to do połowy, do końca szóstej opowieści, tyle mi całkowicie wystarczy do szczęścia.

Słowa uznania dla tłumaczki. Tyle różnych narratorów, tyle stylów, nowomowa utworzona na potrzeby powieści - z tym wszystkim poradziła sobie doskonale, czapki z głów.

Jeszcze jedno - ujęło mnie to:
"Na tym właśnie polega problem ze spisywaniem wszystkiego odręcznie. Nie można zmienić niczego, co już się napisało, żeby jeszcze bardziej wszystkiego nie pomieszać".[8]
Ale tak naprawdę to da się zmienić, pokreślić, napisać jeszcze raz. Tylko że zostaje ta historia, zostają skreślenia... ma to swój urok. Może dlatego tak lubię pisać ręcznie?


Jeszcze jeden cytat, specjalnie dla mnie. 
"Kim wy wszyscy jesteście? Pamięci, ty stara szmato".[9]
No ba.

Atlas chmur [David Mitchell]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE
 ---

[1]"Atlas chmur" David Mitchell, przełożyła Justyna Gardzińska, Wydawnictwo MAG, Warszawa 2012, s. 322
[2] Tamże, s. 262
[3] Tamże, s. 51
[4] Tamże, s. 87
[5] Tamże, s. 91
[6] Tamże, s. 324
[7] Tamże, s. 378
[8] Tamże, s. 154
[9] Tamże, s. 374

27 komentarzy:

  1. Przyznaję się bez bicia, że ani nie czytałam ani nie oglądałam filmu. Może kiedyś któreś nadrobię :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Film - no tak, może obejrzę. Tylko jak tu oglądać film tylko do połowy? ;)

      Usuń
  2. Koniecznie muszę przeczytać ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, właściwie to nie musisz, ale jeśli chcesz, to proszę bardzo :)

      Usuń
  3. Podniosłaś mnie na duchu. Czytałem jakiś czas temu i nie mogłem się nadziwić fali zachwytów. Mam bardzo podobne do Twoich przemyślenia :-) Prawdę mówiąc nie rozumiem jak ta powieść trafiła do „Uczty Wyobraźni”.
    PS Zrób mi przyjemność i powiedz, że notki blogowe przygotowujesz pisząc piórem w notatniku. ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytałam w wydaniu filmowym i jakoś nie pamiętałam, że to wyszło też w UW. No nic. Ta seria, jakkolwiek świetna, jest nierówna, oczywiście wg mnie, bo ma już swoich wyznawców ;)
      Andrzeju, oczywiście, że piszę piórem, po to kupuję te wszystkie notatniki :) Zobacz tu - notesy.

      Usuń
    2. No właśnie wszyscy kojarzą „Atlas chmur” z filmową okładką.
      http://lubimyczytac.pl/ksiazka/155295/atlas-chmur

      Chyba kupię jakiś notes. Piszę na luźnych kartkach, łatwiej przerabiać ;-) ale nie wymusza dyscypliny pisania :-(

      Tak wracając do książki, pisząc tak jak Mitchell, czyli prowadząc fabułę nieliniowo, łatwo o efekt „znużenia” czytelnika. To zamykanie wszystkich wątków w odwrotnej kolejności stało się takie przewidywalne.

      No i przywołałaś Eriksona. Tak! Lęk o „swojego” bohatera dodaje czytaniu dodatkowego smaczku. Jeśli zginie to będzie po coś, będzie miało uzasadnienie, jeśli przeżyje to się z tego cieszymy :-)

      Usuń
    3. Kup koniecznie notes, jak Ci się nie spodoba, będziesz mógł sobie powyrywać kartki i wrócić do luźnych zapisków :)

      Nie potrafię w tej chwili przytoczyć powieści podobnej w strukturze, celem porównania, ale tu chyba nawet nie chodzi o tę nieliniowość, tylko pomysł na zakończenia. Mam wrażenie, że można było inaczej, można było mocniej, można było chwycić czytelnika za gardło. A tak to osuwałam tylko w fotelu i kiwałam ze znużeniem głową - tak, tak, dobrze, teraz ten, dobrze...
      A Erikson nauczył mnie jednego - jeśli już musisz kochać jakiegoś bohatera, to kochaj, ale nie przywiązuj się do niego ;)

      Usuń
    4. Na razie kupiłem sobie zeszyty z twarda okładką. Czuję się jak na studiach. Na wykładach bazgrałem (okrutnie:-( ) długopisem, a potem po odcyfrowaniu pisałem piórem „na czysto”. Bez pióra jestem „niepiśmienny i nieczytelny” ;-)

      Usuń
    5. To może podpytam, jakiego pióra używasz? I atramentu?

      Usuń
    6. Używam Watermana Allure, kolor taki ceglasty(?). Atrament niezmiennie od kilkunastu lat blue-black.
      W rezerwie dwa Parkery, taki zwykły Vector (z czarnym atramentem) i prezent Sonnet Original z czerwonej laki.
      Ale najlepiej mi się pisze tym Watermanem :-) Jest na zdjęciu w tle, na gieplusowej strony Kroniki.

      Usuń
    7. Dzięki, pooglądałam sobie. Właśnie mnie naszło na zakup, więc dlatego pytałam.

      Usuń
    8. Waterman serii Allure już nie ma, podobna jest seria Hemisphere. Mówię oczywiście o takich co nie trzeba kredytu brać ;-)

      Usuń
    9. Mhm. Ale Waterman jakoś mnie w ogóle nie ciągnie. Za to Kaweco ma ślicznie piórka liliputki, powoli dojrzewam.

      Usuń
    10. Fakt Watermany są dość długie. moje zamknięte ma około 14 cm, a z założoną skuwką 16 cm. Patrzyłaś na Pelikany? Klasyczne w wyglądzie i jednak krótsze.

      Usuń
    11. Nie patrzyłam, ale zerknę. Na razie w najbliższych planach mam Lamy.

      Usuń
    12. W Lamy nie podoba mi się design. Ale bardzo wiele osób sobie je chwali. W końcu pióro jest do pisania;-)
      Mnie się podobają klasyczne kształty prędzej Sheaffer niż Lamy.
      Ale następne to chyba jednak będzie Pelikan.
      Och pewnie można i Montblanc (są piękne) ale za jedno takie co mi się baaaardzo podobało to można by kupić coś tak z 50 książek w twardej oprawie. Stalówka z 14 karatowego złota nie jest mi nota bene potrzebna, o wprawionym diamenciku nie wspominając ;-)

      Usuń
    13. No, z pewnością nie ma ono klasycznego, piórowego wyglądu, to Lamy - ale wiesz, ja piszę Pluminixem, które przypomina kałamarnicę, więc Lamy przy nim to Francja elegancja ;)
      A złoto tak naprawdę nie jest do końca dla ozdoby (diamenciki tak, są dla ozdoby), chodzi też o twardość/miękkość stalówki.
      Co nie zmienia faktu, że są drogie, za drogie dla mnie.

      Usuń
    14. Mam dla Ciebie ciekawostkę ;-) Wrzucam w strumień Kroniki na gieplusie :-)

      Usuń
    15. Hm, najświeższe są wampiry z wczoraj...

      Usuń
  4. Było wiele zachwytu nad tą książką, ale nie dałam się skusić, choć przyznam, że Twoja recenzja mnie zaintrygowała. Jak to się stało, że Mitchell w połowie stracił wenę, czy pomysł na dalszy ciąg? A tej umiejętności pięknego pisania, przyznam po cichu -zazdroszczę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie nie, pomysł był, jak najbardziej, tylko mnie ten pomysł autora rozczarował.

      Piękne pisanie to jest, jak się postaram. Jako ciekawostka - piękne pisanie idzie sobie usiąść w kącie, jak tylko biorę do ręki długopis. :D

      Usuń
  5. Ładnie napisałaś o tych zakładkach, cytatach, które są ważne w trakcie czytania, a potem okazują się intelektualną wydmuszką.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O. Intelektualna wydmuszka. Znajomy przyrównał nawet Mitchella do Coelho, ale już nie chciałam aż tak kopać... ;)

      Usuń
  6. A ja miałam nadzieję, że książka będzie duuuużo lepsza niż film :( Bo film miał głównie potencjał... I widzę, że powieść niestety również zatrzymała się na etapie historii z niewykorzystanym potencjałem :/ Szkoda. Nawet może kiedyś przeczytam, ale nie w najbliższym czasie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja kiedyś obejrzę film, ale nie w najbliższym czasie.

      Usuń