Strony

piątek, 8 maja 2009

"Pieśń żeglarzy" Ken Kesey




Przeczytałam ją bardzo dawno temu, podsunęła mi ją moja mama. Po przeczytaniu zdziwiłam się, że mi ją podsunęła, bo to książka nie w jej typie. Potem się wyjaśniło - nie czytała jej. Ktoś jej to pożyczył, kto czytał, i powiedział jej, że ciekawe (ciekawe, ile razy jeszcze użyję słowa "czytać" w najróżniejszych odmianach?). Jakiś czas temu przypomniałam sobie o niej i chciałam do niej wrócić. Niestety. Nie pamiętałam tytułu ani autora, jedyne, co pamiętałam, to mglisty zarys klimatu książki i przewijającą się w tle Alaskę. Pytanie zadane mamie pozostało bez odpowiedzi - do tej pory bowiem jej nie przeczytała. Na szczęście biblionetka okazała się pomocna i udało mi się książkę odszukać, potem kupić i przeczytać po raz wtóry. Opis z okładki głosi:

Akcja Pieśni żeglarzy toczy się w rychłej przyszłości w nieznanym alaskańskim miasteczku Kuinak, zamieszkałym przez Popilutów (POtomków PIerwszych LUdów Tubylczych) oraz uchodżców zza czterdziestego równoleżnika, siedzacych okrakiem na Zachodniej Rubieży Dziejów. W miasteczku aż roi się od barwnych postaci, jak Alice Wściekła Aleutka, Ike Sallas (niegdyś desperado Na-Ciebie-Kolej), nie mówiąc już o Lojalnym Psubractwie Zadołowanych, które co miesiąc kolegialnie wyje do księżyca. Wśród tych osobliwości zarzuca kotwicę monumentalny jacht z Hollywood. Potok perypetii gwałtownie wzbiera... (1)

Owszem, skojarzenie z przystankiem Alaska jest, choćby przez miejsce akcji. Muszę się zastanowić, czy i w treści książki są jakieś powiązania z "Przystankiem".... No może odrobinę. Poprzez ludzi: twardych, wysmaganych zimnym wiatrem i ciężko doświadczonych. Przejdźmy więc do nich.


Głównym bohaterem książki jest Ike Sallas, desperado Na-Ciebie-Kolej. Po przejściach, bez rodziny, z wierzchu twardy, ale z miękkim sercem. Wciąż ma jakieś problemy, ilość przygód czy też kłód rzucanych pod nogi przekracza możliwości zwykłego człowieka, ale to przecież desperado. Problemy? Ike, klnąc pod nosem, robi z nimi porządek. Albo i nie, to zależy. Nie wiem, od czego, chyba od samego Ike'a.

Główną bohaterką książki jest Alice. Wściekła Aleutka - tak ją nazywano, chociaż jej ojcem był Rosjanin. Po alkoholu uosobienie wściekłości - wścieka się na wszystkich i na wszystko wokół, a język ma tak ostry, że rani do krwi.

Głównym bohaterem książki jest Greer. Tu już muszę rzucić cytatem, bo soczysty:
"Greer urodził się w najciemniejszym zakamarku slumsów Bimini. Był dziesiątym synem pewnej złocistoskórej dziewczyny wschodnioazjatyckiego pochodzenia, to akurat dziecko zrobił jej płomiennobrody potomek wikingów. Owoc związku nie okazał się ani czarny, ani czerwony, ani biały." (2)
Głównym bohaterem książki jest Lojalne Psubractwo Zadołowanych.
"Stanowiło alaskański odpowiednik Friars Clubu, jeśli można sobie wyobrazić Friars Club gromadzący śmietankę dokerów, szoferów, rybaków z kutrów, , pilotów hydroplanów, robotników (a może i rozbójników) drogowych, marynarzy, kibiców hokejowych, a także szajbusów, odlotowców i odtrąconych Aniołów Piekieł." (3)

Główną bohaterką książki jest Alaska. Dlaczego Alaska?
"Bo Alaska to kraniec, kres, Ostatni Szaniec Pionierski Ideałów. Z Alaski nie ma już dokąd pójść. Kiedyś można było do Brazylii, co wzięło w łeb, bo Trzeci Świat musiał spłacić dług Pierwszemu i Drugiemu.[...] Przez pewien czas żywiono nadzieję, że to może być Australia, ale nadzieja okazała się jeszcze jedną wiktoriańską fanaberią, przeżartą przez białe mrówki i rasizm. Afryka? Nigdy nie miała szans; dzięki łobuzom wszelkiej maści wcześniej wynaleziono tu przekręt niż koło. Chiny? Legendarny Śpiący Gigant przebudził się w pętach ekonomicznych i w smogu. Kanada? Obrobiona przez spryciarzy, podczas gdy te ciapy gapiły się na hokeja i piły piwo. Księżyc? Mars? Farma na orbicie? Wybaczcie, kochani, nie da rady. Piłką, którą do nas podano, jest planeta Ziemia - i tę właśnie piłkę trzeba rozegrać." (4)


No i przeczytajcie sobie to o Alasce. Samo sedno. Czuć klimat książki jako całości (ale nie fabuły, o nie!). Klimat gorzki, sarkastyczny, humorzasty. Zwichrowana rzeczywistość, gorzka codzienność. Niedaleka przyszłość, góry śmieci, degeneraci i zwyczajni ludzie, żyjący sobie dalej, byle do przodu. W ten świat wpływa jacht z Hollywood z ekipą filmową na pokładzie i robi zamieszanie, oj, takie że HEJ.


Ale to nic. To naprawdę nic. Tego, co się dzieje POTEM, nie da się opisać. Zrywa beret z głowy, nawet jak się tego beretu nie ma. I co, już wiecie, czemu ta książka spodobała mi się? Bo niczego nie można być pewnym. Bo nie wiadomo, czy to, co czytam, jest na serio. Czy może jednak powinnam przymrużyć oko. A jeśli tak, to jak bardzo przymrużyć, czy tylko trochę, czy całkiem. Do tego drugie oko jest w tym samym czasie całkiem szeroko otwarte i myślące. Ja to lubię, wiecie? Że książka zmusza do myślenia. W trakcie i po przeczytaniu też. Jakby co, to ja ją biorę na bezludną wyspę. I lepiej jej nie czytajcie, ja was bardzo proszę. Bo jeśli ją przeczytacie i będziecie mieli na jej temat odmienne zdanie, i mi o tym powiecie, to będzie mi przykro. Nie znajdę słów, by przekonywać i wyłuszczać moje racje. Nawet bym nie chciała.


---
(1) "Pieśń żeglarzy" Ken Kesey, tłum. Wojsław Brydak, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 1996
(2) Tamże, s. 28
(3) Tamże, s. 74
(4) Tamże, s. 47

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz