Strony

czwartek, 10 września 2009

"Balsam długiego pożegnania" Marek S. Huberath


Pamiętałam, że „Miasta pod Skałą” bardzo mi się podobały, nic dziwnego więc, że sięgnęłam po jego opowiadania. Gruba, tłuściutka książka – takie lubię.
Cóż by rzec o samych opowiadaniach? Otóż, wszystkie w klimacie są podobne: troszkę przyciężkie, mroczne (z gatunku mroków tych, które panują w duszy, a nie za oknem), poważne. O ile dobrze pamiętam notkę z okładki, to są tam zamieszczone opowiadania wczesne, jak i nowe. Zresztą, co tam, polegać na pamięci, podeprę się cytatem:
Tytułowy Balsam długiego pożegnania, Akt szkicowany ołówkiem, Trzeba przejść groblą, to tyko niektóre z nowych propozycji autora.
Czytelnik w proponowanym tomie znajdzie również starsze opowiadania: nagrodzone Zajdlem „Karę większą”, , nominowane do tej nagrody „Ostatni którzy wyszli z raju”, oraz inne popularne: „Trzy kobiety Dona”, „Kocią obecność”, „Absolutnego powiernika Alfreda Dyjaka” oraz debiutanckie „Wrocieeś Sneogg, wiedziaam...” nagrodzone w II Konkursie Literackim „Fantastyki”.
Widać różnicę pomiędzy jednymi a drugimi, subtelną, ale zawsze. Te późniejsze są bardziej filozoficzne, inny język, bardziej subtelny, zawoalowany, widać myśli wypełzające spomiędzy wersów, takie szare pasemka jakby dymu, rozwiewają się w powietrzu. Śmierć, życie po śmierci, życie po życiu, dylematy, przemyślenia – oto co łączy te opowiadania.
Te wcześniejsze są jakby „twardsze”. Zdania mniej złożone, więcej fabuły, mniej dywagacji, surowo, oszczędnie, prosto do celu. I chyba te wcześniejsze bardziej mi się podobają. Są takie, jak najwcześniejsze opowiadania s-f, które czytałam w dzieciństwie jeszcze, być może to nostalgia, być może kształtował się wtedy mój gust i preferencje czytelnicze. No, dość powiedzieć, że czułam się trochę jak dawno dawno temu.
Opowiadanie „Wrocieeś Sneogg, wiedziaam...” – urzeka samym tytułem, prawda? A treść piękna – ludzie, półludzie, granice człowieczeństwa, honor, odpowiedzialność, a i miłość gdzieś się przeplata.
Zwróciłam też szczególną uwagę na „Trzy kobiety Dona”. Ziemia zasypana śniegiem, zlodowaciała po katastrofie słonecznej (haha, a tu kręcą takie badziewne filmy jak „W stronę słońca” – uczcie się od Huberatha, jak pisać scenariusze!) i ludzie, próbujący sobie w tym nowym, zimnym, okrutnym świecie poradzić. Powrót do barbarzyństwa niemalże. Pamiętam, było kiedyś takie opowiadanie, nie wiem czyje, też o katastrofalnym zlodowaceniu ziemi, gdzie tlen nabierało się wiaderkami, a żyło w schronach obłożonych kocami, by powietrze nie uciekało. Bardzo mi się podobało, a te „Trzy kobiety...” podobne w wymowie, chyba lubię lody i śniegi w literaturze, vide tomik „Zapach szkła”, gdzie również utwór „zziębnięty” zyskał moje szczególne uznanie.... No dobra, ja tu dygresuję, filozuję (tak, tak, celowo tak napisałam to słowo), a tu do rzeczy trzeba.
Do rzeczy więc: Huberath wielkim pisarzem jest.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz