Przepraszam się z klasyką, z racji tego, iż siedzę w domu, cały czas blisko małego brzdąca, który w każdej chwili może mnie potrzebować. Sięgam więc na półkę z kolekcją Gazety Wyborczej z literaturą XX wieku i wydłubuję, co jeszcze nie czytałam i co nie jest zbyt grube (za grube ciężko utrzymać w jednej ręce).
Aż mi dziwno, że nie czytałam tego wcześniej, i może nawet nieco wstyd. Ale bardziej wstyd mi, że po przeczytaniu historii o chłopcach na bezludnej wyspie, gdzie tak wspaniale rozwija się konflikt między stronnictwem rozumu i wiedzy a stronnictwem instynktu i krwi - na myśl mi przyszło, że Bułyczow w "Osadzie" ujął to samo, tylko inaczej i chyba "Osada" bardziej mi przypadła do gustu. Tak to kolejność czytania, a nie powstawania determinuje nasze gusty i nasze wybory...
A przecież "Władca much" to książka wspaniała, znakomicie napisana, plastyczna, autentyczna, przejmująca i dalej tak mogę superlatywy wymieniać. Bo jest rzeczywiście świetna. Nie wiem tylko, czy przypadkiem to, że już na stałe umieszczona jest na postumencie, nie oddala jej ode mnie jako czytelnika. No bo, jak coś jest wyżej niż ja, to w linii prostej jest dalej, nie? Nie umieszczajmy książek na piedestałach, na pomnikach, na podium! To im tylko szkodzi!
jedna z moich ulubionych ksiązek w kazdej pracy jakos znajde analogie do tych chłopców
OdpowiedzUsuń