Nie ma nic bardziej odstręczającego niż romantyczne tytuły książek napisanych przez kobiety w moim wieku, które kręcą się po ogrodzie w kapelusikach i klapkach, muskając swoje klematisy i ziółka - les cle'mates, les herbes. Wszystkie te gorsze od epidemii, tryskające sentencjami, ociekające bonmotami damulki. Te - szukam ostatecznej inwektywy - poetessy. *
Wypisałam sobie na szybko ten cytat, zanim musiałam książkę oddać. Potem dopiero zaczęłam się nad nim zastanawiać, dlaczego właśnie nad tymi słowami zatrzymałam się podczas czytania. Bo autorka ma w pogardzie te wszystkie książki o Toskanii czy Prowansji, książki tak śliczne, słoneczne i sielsko przaśne. Hm, a mnie się one podobają (nie wszystkie oczywiście)!
Przyznać też muszę, że w/w książka w żadnym wypadku nie jest śliczna ani idylliczna, a przyczynę tego stanu rzeczy upatruję w miejscu urodzenia autorki. Skandynawowie są chłodni.
---
* - "Cena wody w Finistère" Bodil Malmsten, tłum, Jan Rost, Wydawnictwo Literackie, Kraków, 2007, s. 198
Ja też lubię optymistyczne książki o Toskanii i Prowansji, ale Bodil też mi się dobrze czytało. Więcej tam osobistych ran wyniesionych ze Szwecji, Finistere zaś stało się osobistą arkadią.
OdpowiedzUsuńZnakomite podsumowanie, chciałam coś takiego napisać, tylko mi nie wyszło. Bo właściwie też przeczytałam z zainteresowaniem.
OdpowiedzUsuńZgadzam się, że nie miała to być książka romantyczna, co autorka sama zaznaczyła w przytoczonym przez Ciebie cytacie. Ja nie odebrałam jej też, jako chłodnej relacji, ani ironicznej. Ale może faktycznie jej sposób przelewania myśli na papier ma związek z krajem pochodzenia. Są w książce momenty, z których można się pośmiać, natomiast ja nie znalazłam żadnego, który skłoniłby mnie do refleksji. Nawet jeśli ta książka nie pasuje do reszty z tej serii (o Prowansji, Toskanii, itp.), to i tak nie mam zamiaru sięgać po inne tego typu. "Cena..." nie wniosła we mnie nic, a chcę czytać książki, które dotykają mojej duszy, które dają mi do myślenia. Dlatego będę czytać inne książki. ;)
OdpowiedzUsuń