Na półce księgarskiej prezentowało się zachęcająco – grube, opasłe tomisko, zapewniające na pierwszy rzut oka sporo dni z lekturą, dodatkowo z opinii wyczytanych tu i ówdzie wiedziałam, że kryminał ten podoba się czytelnikom.
Rzeczywiście, mnie też się spodobał i to bardzo – z jednego powodu przede wszystkim. Mianowicie, zgadłam mordercę w połowie książki! Byłam szczerze wzruszona, kiedy pod koniec potwierdziło się moje przypuszczenie co do tożsamości złoczyńcy, ponieważ nigdy wcześniej mi się to nie udało. Wiem doskonale dlaczego – za szybko czytam i przy przeciętnej grubości kryminale zanim zdążyłam się porządnie zastanowić nad możliwymi sprawcami czy motywami, byłam już przy końcu i czytałam mowę końcową czy to Poirota, czy Holmesa. Nijak nie umiałam czytać wolniej, bo kryminały wciągają.
Tutaj natomiast czytania jest tyle, że spokojnie można sobie pomyśleć o wszelkich okolicznościach, poprzyglądać się bohaterom powieści. Co prawda morderca wyszedł mi z motywu, a jak się potem okazało, ten mój wydedukowany motyw okazał się całkowicie chybiony, tak więc radość odrobinę sklęsła. Trudno.
Larsson pisze bardzo dokładnie, buduje pracowicie cały świat, w którym my, czytelnicy właśnie się znajdujemy, wprowadza na scenę powoli poszczególne osoby, cofa się w przeszłość, by wyjaśnić to i owo, a przy tym wcale a wcale nie nudzi. Główny bohater powieści nie jest detektywem czy policjantem i bardzo dobrze, to by było trochę sztampowe. Jest dziennikarzem o przenikliwym, analitycznym umyśle. Partneruje mu dziewczyna – ciekawa i nietuzinkowa, bo potężnie skrzywiona emocjonalnie, a do tego piekielnie uzdolniona w zakresie informatyki. Jest w niej jakaś skrzętnie skrywana tajemnica (może następne tomy rzucą na nią nieco światła?), bardzo to intrygujące.
Jeśli chodzi o fabułę, to tylko kilka słów rzucę: dziennikarz na skutek procesu o zniesławienie musi porzucić na jakiś czas swój zawód, co skrzętnie wykorzystuje potentat przemysłowy, proponując dziennikarzowi rozwiązanie zagadki zniknięcia kilkunastoletniej dziewczyny – zagadka tym trudniejsza, że zdarzyła się prawie czterdzieści lat temu. No, jak myślicie? Dali radę bohaterowie? Dali, a jakże, do tego odkrywając takie pokłady ciemnych, ohydnych i wstrząsających spraw, że nie ma co się dziwić, iż tomisko ma tyle stron.
Dobry to kryminał, zaprawdę. Tylko mam jeden malutki, wręcz malusi zarzut: oczekiwałam skandynawskiego chłodu (autor jest Szwedem), nie dostałam, niestety.
Ocena: 5/6.
Oj, rzucą, rzucą!!! I to jeszcze jak. Kolejne dwa tomy są bowiem bardziej skupione na postaci Lisabeth. I o ile "Mężczyzn... można odłożyć po przeczytaniu i nie sięgnąć po "Dziewczynę..." o tyle po drugim tomie - nie da rady! Kończy się w takim momencie, że od razu sięgasz po "Zamek...".
OdpowiedzUsuńZazdroszcze Ci, ze masz to jeszcze przed sobą!
A wiesz, marpil, zawiesiło mi się oko na następnych dwóch tomach, jak kupowałam pierwszy, ale jeden był w twardej, a drugi w miękkiej oprawie, poczucie estetyki nie pozwoliło mi tak mieszać wydań :D
OdpowiedzUsuńoj dobra książka. kazda z części dobra :) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTak, ja podobnie jak Marpil sądzę,że kto nie czytał całej trylogii, ma przed sobą nie lada przyjemność. Łyżka dziegciu: pierwsza część wydała mi się najlepsza. Ale Lisbeth nie pozwoli porzucić lektury w niedoczytaniu.
OdpowiedzUsuńCo do Skandynawii - może i nie ma chłodu (?), ale sporo szwedzkiej obyczajówki. Kryminały Larssona to wciągająca odsłona klimatu tamtejszego życia.
pozdrawiam
tamaryszek
(http://tamaryszek.blox.pl
Wygląda na to, że muszę wciągnąć całą serię na listę pt. "Do przeczytania". Dzięki :)
OdpowiedzUsuńNo to już wiem, że czeka mnie w życiu jeszcze jakaś przyjemność;)) Oby nie jedna...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Zazdroszczę tego, że dopiero jesteś na pierwszej części, a ja i drugą i trzecią mam już za sobą :)
OdpowiedzUsuń