Pratchett jaki jest, każdy widzi. Jak nie widzi, to znaczy, że nie wie, bo nie czytał i nie czyta. Jak widzi, to wie, bo czytał. Terniętych jest wielu, a ja między nimi. I choć Pratchett jest jak tort z marcepanem i czekoladowymi ziarnkami kawy: za dwudziestym razem jest wciąż taki sam tort, tak samo dobry, to jednak jakby te ziarenka coraz bardziej gorzkie, a może to ta czekolada? Nieważne, tort marcepanowy jest tortem marcepanowym i można to tylko zjeść ze smakiem i już.
Bo jak tu nie skonsumować takich smakowitych kawałków jak takie w sprawie odczytywania adresów nieodczytywalnych:
"- Wydaje mi się, że kluczowe jest wejście w umysł piszącego - mówił dalej Vetinari. Spojrzał na kopertę pokrytą odciskami brudnych palców i czymś, co wyglądało jak resztki czyjegoś śniadania. - W niektórych przypadkach, jak podejrzewam, jest tam sporo miejsca." [1]
Czy też takich w sprawach ściśle egzystencjalnych:
"- Jeftem Igorem, fir. My nie ftawiamy pytań.
- Naprawdę? A czemu nie?
- Nie wiem, fir. Nie pytałem." [2]
Czy po prostu kawałków o dzikich żółwiach:
"Jeden z moich poprzedników skazywał ludzi na rozerwanie przez dzikie żółwie. Nie była to szybka śmierć. Uważał, że to świetny żart." [3]
Ha, ha. Ale Vetinari tak nie uważa, chwałaż Bogu. Ten gość ma wyczucie, taki pratchettowy Petroniusz, wie, na jakiego konia postawić. I ponieważ w pocztowym biznesie jako koń sprawdził się Moist von Lipwig, można go skierować na inne odcinki wymagające natychmiastowej interwencji. Czyli do banku. Sprawdzi się, a jakże. Niekoniecznie tak, jak chciał Vetinari, ale w ostatecznym rachunku liczy się to, że nikt (ważny) nie ginie, wszyscy są zadowoleni i szczęśliwi. Alleluja i do przodu.
Ocena: 4/6.
---
[1] "Świat finansjery" Terry Pratchett, tłum. Piotr W. Cholewa, Prószyński i S-ka, Warszawa 2009, s. 71
[2] Tamże, s. 166
[3] Tamże, s. 334
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz