Qwill zostaje spadkobiercą olbrzymiej fortuny - takim zdaniem zakończyłam poprzednią notkę i takim rozpoczynam tę notkę, ponieważ cała książka się wokół tego kręci. Q próbuje odnaleźć się w nowej, bogatszej rzeczywistości i o dziwo, udaje mu się to znakomicie (o dziwo, bo podejrzewam, że większość ludzi poupajałaby się bogactwem, potarzała w luksusie i tym podobne) - obejmuje w posiadanie rezydencję K (nazwisko rodowe nie do wymówienia) z wdziękiem, skromnością i prostotą. Zresztą prawie natychmiast decyduje, iż osiądzie w pomieszczeniach służbowych, dom zaś traktuje jako klub, kawiarnię czy też muzeum. Tymczsem, póki trwa remont służbówki, mieszka w olbrzymim domu, zwiedza go i oczywiście na strychu odkrywa walizkę porzuconą przez dawną służącą, która znikła któregoś lata i ślad po niej zaginął. Mówiono, że wyjechała na Florydę do nowej pracy, ale czemu nie zabrała rzeczy? Q nie byłby sobą, gdyby nie zainteresował się tym znaleziskiem i nie spróbował się dowiedzieć czegoś więcej na ten temat, co prowadzi do tragicznych skutków, Q ląduje w szpitalu, a trup ściele się gęsto.
No dobrze, ale skąd listonosz?
Otóż Q, jako miejscowy bogacz, zaczął otrzymywać nagle stosy listów, wpadały przez szparę w drzwiach jak kaskada, a koty brodziły w nich jak w wodzie, tarzały się, baraszkowały, roztrącały nosem stosy kopert, Yum Yum kradła co ładniejsze i chowała pod dywan, a Koko wydłubywał z całego tego bałaganu ważne listy i przynosił je Q. Jak listonosz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz