Mam niejasne wrażenie, że nie odebrałam właściwie tej książki - i chyba mam z tego powodu lekkie wyrzuty sumienia. "Ludzie na walizkach" bowiem naładowane są emocjami po brzegi, a mnie się te emocje jakoś nie chciały udzielić.
Owszem, przeczytałam. Owszem, z zainteresowaniem. Historie o ludzkim cierpieniu, bólu, nadziei, dylematach moralnych, o życiu i śmierci, o Bogu i o braku Boga - wszystko to pięknie napisane.
Ze smutkiem przeczytałam wywiad z Krzysztofem Kolbergerem. Z ciekawością rozmowę z profesorem z kliniki leczenia bólu. Inne też przeczytałam, uważnie.
Nie jestem pewna, czy fragment, w którym Szymon Hołownia pisze o własnym płaczu podczas przeprowadzania jednej z rozmów, nie zablokował mnie jakoś. Poczułam się gorsza, że ja nie płaczę, bo nie mam na to najmniejszej ochoty? Gorsza, bo mniej wrażliwa? Bo powinnam się przejąć i zapłakać, a nie zrobiłam tego? Czy to byłby właściwy odbiór tej książki?
Problem tkwi chyba w tym, że wyobrażam sobie, że tak, właściwe byłoby to głębokie wzruszenie, westchnienie i łza w oku, a ja temu nie sprostałam.
A może wcale nie? Może powinnam właśnie przeczytać tę książkę i odebrać ją tak, jak odebrałam - z zadowoleniem, że to nie mnie spotykają takie nieszczęścia. I z zadowoleniem, bo na tych kartkach jest olbrzymi ładunek nadziei.
Precz, wyrzuty sumienia.
Nie czytałam książek Hołowni. Chętnie przeczytam "Ludzie na walizkach" i już zapisałam na listę;). Pozdrawiam!!
OdpowiedzUsuńU mnie 'Ludzie...' są następni w kolejkach - ciekawe jak mi przypadną do gustu ;)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńMnie się podobała ta książka.
OdpowiedzUsuńLubię u Ciebie szukać inspiracji przed wizytą w bibliotece. Pozdrawiam serdecznie.