Strony
▼
sobota, 26 marca 2011
"Studium w szkarłacie" Artur Conan Doyle (czyli jak to się wszystko zaczęło)
Niniejszym ogłaszam, że rozpoczęłam czytanie ponad tysiącstronicowego tomiszcza otrzymanego niegdyś w prezencie, czyli "Księgi wszystkich dokonań Sherlocka Holmesa". Ponieważ przeczytałam na razie jedno opowiadanie i odłożyłam tomiszcze na później, zamierzam wrażenia z lektury zamieszczać na bieżąco, bo przecież jak dojdę do końca, zapomnę, co było na początku :)
"Studium w szkarłacie" zaczyna się od opisu, jak doszło do tego, że doktor Watson i Sherlock Holmes zamieszkali razem. Dość przypadkowo - zetknął ich ze sobą ich wspólny znajomy, Stanford (były asystent doktora w szpitalu), wiedząc, że obaj poszukują taniego lokum. Wynajmują więc razem mieszkanie (w wyposażeniu jest gospodyni, tego zazdroszczę), a niedługo potem przytrafia im się pierwsza wspólna sprawa.
Podwójne morderstwo odbija się czkawką przeszłości, przy czym czytanie o motywach zbrodni, uprzejmie i drobiazgowo opisanych przez mordercę, zdało mi się daleko ciekawszym zajęciem niż czytanie o tym, jak Holmes rozwikłał zagadkę.
Przejechał się sir Doyle rzetelnie po mormonach, odmalowując ich w barwach taki ciemnych, że aż skóra cierpnie. Sekta! Z guru na czele, nikt nie może się sprzeciwić, całe zgromadzenie bez szemrania podporządkowuje się woli tego najwyższego czy tam Rady Starszych, czy jak to tam zwał. A nieposłuszeństwo karane jest definitywnie - śmiercią.
Toteż na kogoś, kto przeciwstawił się temu systemowi, patrzymy przychylnie, ba, wręcz usprawiedliwiamy zabójstwo. To taki popularny teraz zabieg, prawda? Wyciągnąć na wierzch wszystkie okoliczności łagodzące i usprawiedliwić zbrodniarza trudnym dzieciństwem na przykład... Ale przecież niepotrzebnie się irytuję. Jest różnica pomiędzy okrutnikiem zabijającym dla pieniędzy bez mrugnięcia okiem, a kobietą zabijającą męża dręczyciela. Na tych chyba polega praca wymiaru sprawiedliwości, prawda? Na ocenie wszelkich aspektów popełnionego czynu przed jego osądzeniem... No tak, troszkę odbiegłam od tematu.
A "Studium" warto przeczytać, jako wstęp do bogactwa przygód Sherlocka Holmesa i doktora Watsona.
Baardzo,baaaardzo chciałabym dostać taką księgę :) Już kiedyś się na nią "napalałam" :)
OdpowiedzUsuńDla kogoś takiego jak ja, aż wstyd się przyznać ale nie czytałem żadnej powieści o słynnym detektywie, takie tomiszcze byłoby idealnym "narzędziem" do poznania jego przygód :) Z niecierpliwością czekam na kolejne recenzje opowiadań z tejże książki.
OdpowiedzUsuń