Strony
▼
sobota, 2 kwietnia 2011
"Białe na czarnym" Ruben Gallego (och!)
A niech to. Dawno nie czytałam historii tak ściskającej za serce, a do tego tak beznamiętnie opisanej. Nie czytałam biografii autora, nie wiem nic o jego życiu. Wiem tylko to, o czym napisał w książce, jeśli to wycinek jego życia, to... hm, jak to ubrać w słowa? Słowa wydają się miałkie i nijakie. Tylko że bez słów nie powstanie żadna książka, ani żadna jej recenzja, nie ma co bać się słów.
Ruben urodził się w Rosji i trafił od razu po urodzeniu do domu dziecka. Sparaliżowany, z bezwładnymi nogami i szczątkowo sprawną jedną rękę był traktowany jak tobołek, paczuszka, w dodatku śmierdząca, którą przerzuca się z jednego do drugiego przybytku, żongluje między instytucjami. Opisuje to w książce, powolutku, bez oskarżeń, bez pretensji, a przecież mógłby, choćby ten chory system oskarżyć. O bezduszność i okrucieństwo, z którym niepełnosprawne sieroty wysyła się, po skończeniu 18 lat, do domu starców. Domy starców to przechowalnie, a raczej umieralnie, bo z minimum opieki, z minimum jedzenia trudno długo żyć.
A domy dziecka? Ruben pisze o nianiach, które są lepsze czy gorsze, ale tak samo chcą mieć jak najmniej pracy z podopiecznymi. Dzieci są jak czułe struny, wychwytują to w lot. Ruben miał taki okres podczas pobytu w jednym z domów dziecka, kiedy to przestał jeść i pic, a raczej jadł i pił jak najmniej, żeby jak najrzadziej być zmuszonym do proszenia o pomoc w załatwianiu potrzeb fizjologicznych...
Gallego porusza mnóstwo tematów - opisuje swoje życie, mnie drętwieje serce ze współczucia, smutku i czasem gniewu.
Nie mogę już pisać o tej książce.
Rzeczywiście trudno czytać. Niby powinno się wiedzieć, ale... Ja tak przeczytałam kiedyś "Opowieść o Blanche i Marie" - o Skłodowskiej i jej przyjaciółce-kadłubku. Do dzisiaj tkwi mi w głowie jak drzazga i nie daje zapomnieć. Właśnie mam dylemat, czy powinnam sięgać po takie lektury. Ktoś szuka sensacji i przełknie z ciekawością, a ja nawet żadnych horrorów w telewizji od lat nie oglądam w ramach terapii nadwrażliwości. Ale literatura rosyjska mnie pociąga, to wpiszę na listę, będę oswajać, bo może jednak trzeba...
OdpowiedzUsuńWłaśnie mi się przypomniało, że chciałam to przeczytać :) Dzięki za przypomnienie :)
OdpowiedzUsuńŚwietna recenzja :)
OdpowiedzUsuńDzięki wzmiance o Gallego u mnie już zlokalizowałam książkę w sieciowym katalogu mojej biblioteki. Od lat mam ją w planach i ciągle zapominam.
OdpowiedzUsuńNajbardziej niesamowite jest to, że przetrwał ten koszmar.
A jeśli chodzi o tematy, o których "powinno się wiedzieć, ale..." to teraz brnę w ten sposób przez tekst o Smoleńsku- szpalta po szpalcie.
u mnie ta ksiazka od długiego czasu, kima w przechowalni. Wiem, o czym jest i zupelnie nie mam na nią siły, znaczy boje sie z nia zmierzyc, ze ruszy w mnie cos i pekne na tysiac kawalków i sie nigdy nie pozbieram. chyba jeszcze do niej nie dojrzałam
OdpowiedzUsuńOoooch, ilekroć gdzieś ją widzę to...pojawia się smutek, może dlatego tak trudno zabrać mi się za jego drugą powieść "Na brzegu".:)
OdpowiedzUsuńOj, ja też się trochę boję tej książki. To smutne, że dzieci i starcy często dzielą ten sam przykry los.
OdpowiedzUsuń