Strony
▼
poniedziałek, 8 sierpnia 2011
"Łuk Triumfalny" Erich Maria Remarque (smutek wielki)
O rany, co za smutna książka! Przypomina mi trochę "Wielkiego Gatsby'ego" - z nastroju, tkliwej niekiedy melancholii, czy szarego ze zmęczenia smutku.
Paryż, lata trzydzieste, w powietrzu wisi zapach faszyzmu, noce snują się jak papierosowy dym pod sufitami knajp. Ravic, niemiecki uchodźca, mieszka w Paryżu w obskurnym hotelu i pracuje nielegalnie jako lekarz. Nielegalnie, bo uchodźcom nie wolno praktykować. Toteż operuje, ale incognito, na konto innych lekarzy, dorabia też jako lekarz dochodzący w paryskim burdelu. Noce spędza albo w hotelu, albo pijąc koniak ze swoim przyjacielem, Rosjaninem.
Szaro, smutno, troszkę beznadziejnie. Teraz na scenie pojawia się Joanna - kobieta, która nie ma co ze sobą zrobić, która nie wie, co ze sobą zrobić, która wręcz tonie w atramentowej czerni nocy po stracie kochanka. Gdyby nie Ravic, który wyciągnął do niej rękę - utonęłaby.
Tych dwoje coś zaczyna łączyć, choć wcale na to nie wygląda, bo przecież tylko rozmawiają i piją nocami calvados. Poza tym ona śpiewa w klubie, on leczy pokątnie i ze znawstwem, a nad nimi wisi ten nieuchwytny opar tymczasowości. Nad nim - bo uchodźcy tak mają. Nad nią nie wiem dlaczego.
Wreszcie dopada Ravica twarda proza życia; kiedy na ulicy próbuje uratować komuś życie (imperatyw dobrego lekarza), zostaje zatrzymany i wydalony z Francji za brak dokumentów. Musi wyjechać, zapewniając Joannę ostatnim słowem, że niebawem wróci. Wraca, ale po dłuższym, niż sądził, czasie. A kiedy wraca, świat wokół niego stał się inny. Stał się kłębowiskiem miłości, niechęci, smutku (znów ten smutek), strachu, obojętności, gniewu i pragnienia zemsty. I wciąż, ach, wciąż ten zapach faszyzmu w powietrzu, coraz bardziej lepki i odrażający...
Ravic przypomina mi camusowskiego lekarza (Rieux mu było, prawda?), obowiązkowego do szpiku kości, bladego i z ogniem (niekiedy) w oczach. Niezłomny i godny szacunku Ravic.
"Łuk Triumfalny" Erich Maria Remarque, JOPA, 1990, tłum. Wanda Melcer.
Świetne stwierdzenie "lepki i odrażający faszyzm". Remarque jak nikt inny potrafił oddać atmosferę narastającej grozy. Bardzo cenię sobie tę książkę. Tak samo zresztą jak "Na zachodzie bez zmian". Reszta tekstów autora jakoś mnie nie przekonuję. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńPodoba mi się ta książka , choć ma trochę melancholijny klimat, nie mniej pragnę ja przeczytać.
OdpowiedzUsuńCzytałam "łuk..." będąc na studiach i byłam zachwycona książką. Atmosfera panująca w Paryżu Remarque'a tak mnie fascynowała, że śniły mi się nocne spacery ze smutnym Ravic'kiem. Pamiętam to do dziś. Książka jest mi niezwykle bliska, bohaterka jest moją imienniczką, no i ten calvados, który za mną chodził... Ech...
OdpowiedzUsuńNO właśnie czytałam tego autora jedynie "Na zachodzie bez zmian" które całkowicie mnie wciągnęło i uważam za świetną książkę, więc pewnie po "Łuk triumfalny" też w końcu siegnę :)
OdpowiedzUsuńPolecono mi tę książkę- jako z Paryżem w tle, więc mam ją w swoich planach. Mam nadzieję, że nie odbiorę jak tak przygnębiającą jak ty
OdpowiedzUsuńPiękna i masz rację - bardzo smutna.
OdpowiedzUsuńMam do niej ogromny sentyment.
The_book - w takim razie dwie najlepsze książki mam już przeczytane :)
OdpowiedzUsuńGuciamal - nie obawiaj się przygnębienia, to melancholia, zaparowana szyba. Będzie Ci się podobało.
Od tej książki kilka lat temu rozpoczęła się moja nim fascynacja:)
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam wszystkie jego książki jak leci. Niemalże po kolei i stwierdzam, że nie było to dobre posunięcie, bowiem po kilku książkach Remarque staje się nużący. Sam siebie powiela. Najważniejsze dla mnie jego książki to Łuk Triumfalny (rany jakie to było objawienie!) i "Czarny obelisk" Pozdrawiam:)