Strony
▼
czwartek, 13 października 2011
"Hania Bania" Hanna Bakuła (urocze!)
Wysłuchałam z uciechą, a potem zaczęłam się zastanawiać, czy to autobiografia. Czy to możliwe, że ta nieduża, szczupła, zadbana kobieta w dzieciństwie była grubą kluską?
Chyba tak, bo znalazłam wywiad, gdzie pani Hanna sama pisze o sobie i swojej nadwadze. Coś takiego! Dziś dzieci chowa się zdrowiutko, tu soczek bez cukru, tam warzywa ekologiczne, smażone nie, tłuste nie, słodkie to owoce, a nie lizaki... A kiedyś zdrowe dziecko to pulchne dziecko (jak te narzeczone króla Tongo czy Kongo, im tłustsze, tym ponętniejsze), taki proszę znak równości, o!
Toteż Hania Bania wcinała na śniadanie odsmażany na smalcu makaron, na obiad kilka kotletów schabowych, herbatę słodziła kilkoma łyżkami cukru i co rusz zaglądała do spiżarni po coś na ząb. I była wielka. Nie tylko gruba i ciężka, ale też wysoka jak na swój wiek.
Jak o tym piszę, brzmi to okropnie, co? Ale autorka pisze o tym w sposób tak lekki i sympatyczny, że buzia sama się śmieje. No i ta rodzina Hani, same barwne postacie, na czele z babcią, kobietą drobnej postury, ale wielkiego ducha. Poznałam i mamę (śliczną), i ojca (surowego) Hani, i dziadka, dalszą rodzinę, ciotki i wujków, no i gosposię, która też należy do rodziny przez zasiedzenie - wszystkich oczami Hani.
Towarzyszyłam jej podczas zabaw, uroczystości, wakacji, powodzi, lekcji muzyki. Podziwiałam fantastyczną metodę nauczenia Hani, które grzyby w lesie nadają się do zbierania. Śmiałam się, gdy Hania poszła do fryzjera i wyszła z chłopięcą fryzurą, bo fryzjer zagadał się z jej dziadkiem, zagadanie było połączone z degustacją, rozumiecie.
Słuchałam o pierwszym, cielęcym zauroczeniu Hani, zakończonym podłamanym sercem (w wieku lat zaledwie kilku nie ma co mówić o złamanym), o podróży pociągiem, o bogatej wyobraźni dziewczynki - i to wszystko niezmiernie mi się podobało.
To przez ten klimat urokliwego dzieciństwa, doskonale i z kunsztem oddany. I nie, zarzekam się od razu, to wcale nie chodzi o to, że przypomina moje dzieciństwo, bo też nie przypomina ani trochę (nie byłam gruba, nie zakochałam się, jak miałam kilka lat i mieszkałam na wsi, nie w miasteczku), tylko o to dziecięce postrzeganie świata, ciut naiwne, proste i nieskomplikowane.
Już sobie wrzuciłam do schowka pozostałe książki pani Hani .
Od dawna natykam się gdzieś na tę książkę i nigdy nie zdecydowałam się zakupić i przeczytać, twoja recenzja mnie zaciekawiła, lubię wracać do polskiej przeszłości
OdpowiedzUsuńZachwyciłam się Hanią Banią totalnie - czytałam i śmiałam się po pachy - kapitalne odkurzenie wspomnień z dzieciństwa
OdpowiedzUsuńWyskakuje mi ta Hania raz na jakiś czas i wyskakuje. I tylko chyba jedną notkę kojarzę na nie. A w reszcie - ubaw po pachi. To znajdę :)
OdpowiedzUsuńŻałuję, że nie trafiłam na nią wcześniej, chociaż może jeszcze nic straconego?
OdpowiedzUsuń