Strony
▼
sobota, 12 maja 2012
"Niebo ze stali" Robert M. Wegner - no nic, tylko się tłuką i tłuką
Czekałam na to z niecierpliwością, aż przebierałam nogami, bo pierwszy i drugi tom podobały mi się bardzo. Kupiłam "Niebo" jak tylko się ukazało, nieco ubolewając nad decyzją wydawnictwa Powergraph, by tom trzeci wydać tylko w twardej oprawie. Dwa pierwsze mam w miękkiej, jak to będzie wyglądało na półce? No trudno, w końcu bardziej liczy się treść.
Główne wątki w "Niebie ze stali" są dwa. Pierwszy to wielka wędrówka całego narodu do pewnego miejsca. Drugi zaś to walka tegoż narodu z drugim narodem, zastanym na owym miejscu. Ok, są jeszcze pomniejsze, jak dziwne miejsce pod niebem ze stali, gdzie można ześwirować, jeśli się nie ma rudego dowódcy, czy też wątek dwóch dziewczyn wojowniczek, które przekwalifikowały się i zostały szpiegami.
Nooo... jest też wątek dziewczynki męczenniczki, za który się o mało na autora nie obraziłam, bo kto to widział tak męczyć dziecko, serca trzeba nie mieć!
Powracając do meritum, pół tomu zajmuje opis trasy, którą przebywa naród Wozaków - na wozach, oczywiście. To nie takie w kij dmuchał przedsięwzięcie, potrzebne są drogi, mosty, tunele, no i ochrona. Ochronę zapewnia oddział Górskiej Straży pod dowództwem porucznika Kennetha, znanego nam już, między innymi z tego, że o swoich ludzi dba, a dowódców szanuje nad wyraz (tylko nie zawsze dowódcy o tym wiedzą). Czyta się o tym znakomicie. Ale każda podróż się kiedyś kończy, Wozacy docierają na płaskowyż, gdzie zamierzają osiąść i właściwie mogliby odetchnąć z ulgą, gdyby nie jeden drobiażdżek. O ten teren trzeba się bić z narodem koczowników, którzy dawno temu wygnali Wozaków z płaskowyżu. Koczownicy przypominają Tatarów, co to na koniu rodzą, śpią, jedzą, bawią, a zapewne i ten tego. Przybysze natomiast mają trudniej, bo religia zakazuje im dosiadać koni, mogą tylko je zaprzęgać, co na płaskich, równinnych terenach znacząco obniża ich szanse. Tak więc mamy bitwę. Jedną, drugą, trzecią...
Absolutnie nie potrafiłabym być strategiem czy innym taktykiem od wojny, bo to nudne. A na dłuższą metę to po prostu potwornie nudne - tak orzekłam, gdy musiałam czytać i czytać i czytać o wielkiej bitwie na równinie między Wozakami i koczownikami. Szarpią się, rąbią, podpalają, kłują i dźgają, giną w męczarniach, konie kwiczą... Nuda, panie, nuda. Albo przerosło to moją wytrzymałość. Albo dobiła mnie umęczona dziewczynka. Tak czy siak, musiałam na chwilę książkę odłożyć w okolicach sześćsetnej strony. Hm, właśnie przyszło mi do głowy, że to może być też oznaka nader silnego oddziaływania na czytelnika, nie wytrzymałam emocjonalnie, no!
Bo wiecie, książka bardzo, ale to bardzo mi się podobała i z niecierpliwością będę wyglądać kolejnych części.
"Niebo ze stali" Robert M. Wegner, Wydawnictwo Powergraph, Warszawa 2012
Przewrotna opinia :) "Niebo ze stali" czyta obecnie mój mąż, a ja go bezlitośnie poganiam, bo nie mogę się doczekać lektury.
OdpowiedzUsuńNie poganiaj go, bo straci oddech :P
UsuńAle też bym poganiała. Zaraz, a gdzie tam, wcale bym nie poganiała, bo bym nie pozwoliła mojemu, żeby czytał pierwszy.
Już się przeraziłam. Tłuką się i tłuką... Jak przez to przebrnąć? Wegner czeka na lekturę, a Ty mi tu z takimi wyjeżdżasz... Ale skoro się podobało, to znaczy coś musi ta książka mieć.
OdpowiedzUsuńNo i ma, właśnie ma, nie wiem, on tak jakoś pisze, że się podoba i tyle, trzeba przeczytać. Przekonałam się do Wegnera i będę go sobie kupować, cokolwiek napisze.
Usuń