Strony
▼
poniedziałek, 16 lipca 2012
"Australia. Gdzie kwiaty rodzą się z ognia" Marek Tomalik
Ustawiłam się do książki w kolejce na stronie Włóczykijki, kolejka długa, więc nawet już zapomniałam, że się ustawiłam, a tu proszę - przyszła, w towarzystwie czasoumilaczy, które zużyłam, zanim zdążyłam zrobić zdjęcie, więc zdjęcia nie będzie, tylko okładka.
Marek Tomalik jest Australijczykiem. Może i nie ma tego wpisanego w paszporcie, ale na pewno ma w sercu. Wyjechał tam po raz pierwszy jako młody chłopak, zakochał, na zawsze i na zabój, i wraca tam, wciąż wraca. Pisze też o Australii książki. Właściwie nie o Australii, tylko o tym, jak on ją widzi, jak ją czuje, jak smakuje dla niego ten kraj, jak on go rozumie.
Autor woli bezdroża od miast czy miasteczek. Noce spędza na dachu samochodu, nie w domu czy hotelu. Ogląda kraj z okna własnego samochodu terenowego, nie autokaru. Widać, że to rasowy traper. Ja nie jestem traperem, moje zdolności przetrwania w dzikim terenie ograniczają się do wybrania numeru na klawiaturze telefonu komórkowego oraz zbierania jagód - toteż wiele z tej książki przeszło obok mnie, bo nie doceniłam/ nie zrozumiałam/ nie podzielam pasji.
Ale podziwiam tego faceta, za wielkie zaangażowanie w Australię oraz za to, że odkrył Aborygenów mnie, czytelniczce. Co prawda dalej nie wiem, z czym ich się je, ale nie ja jedna, bo sam Tomalik przyznaje, że to bardzo tajemnicza kultura. Tajemnicza i niezrozumiała dla nas, białych. My bowiem w miarę upływu czasu rozwijaliśmy pieczołowicie cywilizację i budowaliśmy postęp (czy co tam się z postępem robi). Narzędzia, siedziby, koło, miasta, ustroje i drobnoustroje, nauka, technika, Noble i NASA. Na to postawiliśmy i tym się chełpimy. Dla nas kultura Aborygenów zatrzymała się gdzieś na początku tej drogi. Dla nich zaś wcale się nie zatrzymała. tylko podąża zupełnie inną drogą, tak bardzo inną, że jej kompletnie nie rozumiemy, a czego biały człowiek nie rozumie, tego się boi i to tępi. Ech. Indianie w rezerwatach, zapijaczeni Eskimosi i Zulusi w plastikowych sandałkach, stracone pokolenie Aborygenów (co za podłość), mamy się czym chwalić. Cywilizacja, psia jego mać.
Tak, te kawałki o Aborygenach w książce Tomalika zdecydowanie były najciekawsze. Natomiast o kangurach na środku drogi, o największych farmach na świecie, o pożarach buszu, o poszukiwaniu opali i o samochodach taplających się w błocie fajnie się czytało, ale pewnie za czas jakiś o tym zapomnę. Autorze, mam więc prośbę. Proszę napisać książkę o Aborygenach, tylko o nich. Pan to czuje, to coś, co jest potrzebne do napisania takiej książki. To by było naprawdę ciekawe.
No to czekam.
"Australia. Gdzie kwiaty rodzą się z ognia" Marek Tomalik, Wydawnictwo Otwarte, 2011.
Muszę sprawdzić, czy się zapisałam do tej książki... ;-) Szkoda by było stracić taką lekturę :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Zapisz się, zapisz.
UsuńPrzyłączam się do apelu - książkę o Aborygenach poproszę :) Swego czasu czytałam książkę, tytuł znów mi wypadł z głowy, ale autorka udała się z nimi na wędrówkę - chyba chciała zrobić wywiad, a oni zabrali ją ze sobą na pustynię. Niesamowicie ciekawi ludzie - ze względu na swoją inność. Poczytałabym o nich jeszcze :)
OdpowiedzUsuńViv, jeśli tytuł Ci się przypomni, daj znać, co?
UsuńO, to ciekawy temat. Wartoby sięgnąć:D
OdpowiedzUsuńPasjonuje mnie ten kraj. Chętnie przeczytam, kiedy nadarzy się ku temu okazja :-)
OdpowiedzUsuńMam bardzo podobne odczucia, co do tej książki ;)
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy widziałaś u mnie na blogu Notatki Coolturalne, na blogspocie, wpis Aleksandra Minkowskiego? Pod Krzysztofem się wpisał, jest u mnie na ten temat nowa notka i link odsyłający. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńSam autor?
UsuńFantastycznie.
Zajrzę, dziękuję Kasiu!
A ja byłam nią zachwycona. Akurat jej czytanie zbiegło się z dodatkową pracą w wakacje, żądna podróży połknęłam ją w jeden dzień :)
OdpowiedzUsuńCzy dziś odebrałabym ją tak samo? Nie wiem. Ale wtedy szalenie mi się podobała :)