W swoim, wcale nie tak krótkim życiu, przeczytałam mnóstwo kryminałów, lepszych i gorszych, błyskotliwych jak gwiazdeczki i płaskich jak deska. Były takie, które wylatywały mi z głowy wkrótce po przeczytaniu, były też takie, które miały w sobie coś, co nie pozwoliło mi o nich zapomnieć (głównego bohatera, czas akcji, okoliczności zbrodni itp). Piszę to wszystko po to, by zaznaczyć, że w tej dziedzinie niełatwo mnie zaskoczyć.
Autorowi, choć debiutantowi, udało się to z palcem w nosie. Naprawdę, myślałam, że sporo już widziałam, ale "Lewis Winter musi umrzeć" to kryminał wyjątkowy. Tajemnica wcale nie tkwi w fabule, bo ta nie jest jakoś specjalnie wypasiona. Ot, jest sobie płatny zabójca, wolny strzelec, całkiem nieźle sobie żyje ze zleceń. Właśnie dostał jedno zlecenie - na człowieka wymienionego w tytule - przyjmuje je, przygotowuje się i przystępuje do pracy. Zero tajemnic.
Zlecenie jest od organizacji, zabójca do żadnej organizacji nie należy, ale po wykonaniu zadania to się może zmienić - i tu jest jedyny ślad tajemnicy i niejednoznaczności, jaki odkryłam w powieści.
No to skąd to zaskoczenie?
Narracja, narracja, narracja. Sucha, drobiazgowa, dokładna, sięgająca do głów wszystkich bohaterów i wyciągająca im myśli z mózgu, ba, nie tylko myśli, pragnienia, dążenia, emocje. Słowem wszystko, co tylko bohater książki sobie pomyśli czy zrobi czy zaplanuje czy analizuje, autor książki przedstawia czytelnikom. Miałam wgląd w cały proces decyzyjny zabójcy, jego pomocników, zleceniodawców, policji i pozostałych osób. Wiedziałam wszystko! Robi wrażenie, co?
A jednak po początkowym zachwycie niebezpiecznie blisko ocierającym się o oszołomienie, jakoś to przestało mi się podobać. "Trudno być Bogiem" - pisali Strugaccy i ja się z nimi zgadzam. Wcale nie chcę być wszechwiedząca i nie bardzo mi odpowiada, jak ktoś mi tłumaczy cierpliwie, dokładnie - i co w końcu nieuniknione - nudno:
"[Calum] Przyszedł, bo potrzebuje pomocy w zleceniu i chce, żeby George mu pomógł. A George nie może odmówić. Taką ma pracę, to należy do jego obowiązków. Calum o tym wie. Domyśla się, że George chciałby mu pomóc, nawet gdyby nie musiał, więc go o tę pomoc prosi. Jest świadom, że George nie ma wyboru".
Oto próbka stylu i próbka narracji. Suche to jak włosy po trwałej.
Nazwano to "tartan noir", czyli szkocki czarny kryminał. Jeśli wam się spodobało, to polujcie na "Lewisa..." i kolejne części, bo będą kolejne części. Nazywa to się trylogia Glasgow.
Co do mnie - niewątpliwie ciekawe doświadczenie, ale za bardzo mi tam trzeszczała ta suchość, żebym sięgała po kolejne części.
P.S. "Tartan noir" - fajna nazwa, nie? Czego to ludzie nie wymyślą...
Bardzo dziękuję Wydawnictwu Akurat za egzemplarz książki!
---
* - "Lewis Winter musi umrzeć" Malcolm Mackay, przełożył Miłosz Urban, Wydawnictwo Akurat, Warszawa 2014, s. 76
Przyznam się, że ogromnie mnie zachęciłaś swoją recenzją do tej książki. Z pewnością przeczytam w najbliższym czasie ;) A tak na marginesie - czytałam, że "Ciemny eden" to intrygująca lektura - zatem czekam na Twoją recenzję na jego temat.
OdpowiedzUsuńZachęciłam? To świetnie, z chęcią poczytam Twoją opinię.
UsuńCo do "Edenu", pojawi się, tyle że u mnie od przeczytania do opublikowania notki potrafi upłynąć nieco czasu....