Wydawnictwo Vesper robi mi dobrze. Naprawdę. Wydaje Flawię, którą uwielbiam, a teraz wydało "O czym szumią wierzby", co mnie nadzwyczajnie ucieszyło - brakowało mi tego na półce.
Powieść Kennetha Grahame'a to nie nowość, to klasyka literatury dziecięcej. Wydawana wielokrotnie, ekranizowana, animowana, wałkowana na różne sposoby. Mimo tych wszystkich zabiegów powieść pochodząca z 1908 roku wciąż jest chętnie czytana. Czy się zestarzała? Odrobinkę, dyskretnie i z godnością. To chyba tylko dodaje jej uroku.
"O czym szumią wierzby" to zapis przygód przyjaciół: Kreta, Szczura, Ropucha i Borsuka. Kret jest dobroduszny i nieco naiwny, Szczur energiczny, Ropuch wyjątkowo lekkomyślny, a Borsuk poważny i surowy. Krecik i Szczur trzymają się razem, stanowiąc dobraną parę (niczym Sherlock Holmes i doktor Watson) i znakomicie się uzupełniając: czy to podczas wspólnych wycieczek i pikników czy też w trakcie wypraw ratunkowych. Trzymają też wspólny front, jeśli chodzi o Ropucha.
Och, ten Ropuch. Bogaty, nonszalancki, z milionem pomysłów na sekundę. Najnowszy z nich, czyli namiętność do samochodów, spędza Kretowi i Szczurowi sen z powiek. Wkraczają, zanim Ropuch całkiem się zatraci, ale czy można powstrzymać tajfun namiętności?
Te wszystkie historie były mi już wcześniej przecież znane, ale mimo to z przyjemnością czytałam, żeby sobie przypomnieć, jak to Ropuch poradził sobie z ograniczeniem wolności, jak Borsuk obmyślał strategię odbicia Ropuszego Dworu, czy też jak Krecik odnalazł swój stary domek.
Te historie są stworzone do czytania. Wszystko w nich jest takie akuratne, właściwe, prawe (jakże rzadko używamy dzisiaj tego słowa). Mam taką spokojną pewność, że jeśli nawet Kret zagubił się w lesie, to znajdzie się ktoś, kto mu pomoże. Jeśli nawet Łasice zajęły dom Ropucha, to można z nimi wygrać w uczciwej walce, nie ma podstępów, łajdactw i strzelania w plecy.
To takie... odprężające. Nie muszę obawiać się, że zza węgła wyskoczy na mnie jakaś tragedia, coś nieodwracalnego, złe Zło. To jeden z powodów, dla których tak dobrze mi się czytało tę powieść. Kolejnym powodem jest to, że autor tak idealnie, bez szwów, połączył świat zwierzęcy (czyli np. Borsukową norkę czy Szczurkowe polowania) ze światem ludzkim, gdzie towary kupuje się w sklepie i można trafić do więzienia za kradzież. To jest po prostu cudowne.
Całość tego świata umieszczona jest w realiach angielskiej wsi, tej sielskiej anielskiej, bez niespodzianek, solidnej i niewzruszonej jak angielski policjant. Uwielbiam ten świat. Wyjątkowo zręcznie podkreślił wymowę powieści autor ilustracji, Ernest Howard Shepard, rysując zwierzątka w swoich domach, jako żywo przypominających ludzkie, wiejskie domki czy posiadłości. Ale moje ulubione ilustracje to te, gdzie widać jednocześnie ludzi i zwierzęta.
Ludzie są więksi, oczywiście, ale nie tak, jak to bywa w naturze. Shepard stara się dopasować te dwa światy, zgodnie z zamysłem Grahame'a i moim zdaniem wyszło mu to znakomicie.
Zresztą, to przecież Shepard, autor ilustracji do Kubusia Puchatka! Przyznam się, że gdy otworzyłam książkę na wyklejce, gdzie jest mapa, przez chwilę myślałam, że jestem w Stumilowym Lesie. Ale tylko przez chwilę, dalej jest wierzbowo, nie kubusiowo.
Mnóstwo jest tych ilustracji i z przyjemnością je oglądałam, zwłaszcza że książka jest wydrukowana na solidnym papierze i obrazki świetnie się prezentują.
Jeszcze jedna uwaga: powieść oczywiście, że nadaje się dla dzieci, ale są w niej fragmenty, które może docenić tylko dorosły. To te fragmenty, które mówią o wielkiej tęsknocie, nostalgii, melancholii... Szczur marzy o podróżach, Krecik o swoim starym domku, a obaj przez chwilę są zaczarowani magiczną fletnią Pana. Sama poczułam się zaczarowana.
Nie ma co, robi mi dobrze to wydawnictwo. Takie powieści warto mieć na półce, obok "Dzieci z Bullerbyn", "Ani z Zielonego Wzgórza", "Kubusia Puchatka" czy "Alicji z Krainy Czarów". Zwłaszcza w tak znakomitym, dopracowanym wydaniu.
Bardzo dziękuję Wydawnictwu Vesper za książkę!
"O czym szumią wierzby" Kenneth Grahame, z angielskiego przełożył Maciej Płaza, z oryginalnymi ilustracjami Ernesta H. Sheparda, Wydawnictwo Vesper, Czerwonak, 2014.
Czasami aż człowiek chce coś takiego poczytać :).
OdpowiedzUsuńI właśnie dlatego warto takie książki mieć na półce, żeby sięgnąć, jak tylko najdzie ochota :)
UsuńMiałam kiedyś w domu dwie książeczki z serii, w której każda z przygód była wydana osobno. Uwielbiałam tamte ilustracje. Te do mnie nie przemawiają :(
OdpowiedzUsuńNie? A mnie, przez podobieństwo do Kubusia, właśnie tak. Ale pamiętam, że jakieś inne wydanie mnie zraziło, bo ilustracje były jakieś dzikie i Ropuch był obrzydliwy.
UsuńMoże dlatego, że są w kolorze i wyszły tak ciemno?
OdpowiedzUsuńGdyby to były ilustracje czarno-białe może byłyby "łagodniejsze".
Czasem po prostu pierwsze ilustracje, z jakimi miało się do czynienia, wpadają w serce i zostają tam na zawsze.
Usuń