Strony
▼
wtorek, 16 grudnia 2014
"Pieśń łuków. Azincourt" Bernard Cornwell - krew i flaki!
Nie jestem dobra z historii, a z historii Anglii to już w ogóle. Hasło "Azincourt" nic mi nie mówiło - i właściwie bardzo dobrze, bo słuchałam sobie audiobooka i uszy coraz bardziej mi się wydłużały z ciekawości.
Książka opowiada o bitwie, którą stoczyła armia Henryka V z armią francuską (bez króla, bo króla tam nie było). Działo się to w roku 1415, 25 października, pod Azincourt. Chociaż nie, skłamałabym. Nie samą bitwą człowiek żyje. Historia opisana w powieści zaczyna się nieco wcześniej, bo w roku 1413, obejmuje obronę francuskiego miasta Soinssons, oblężenie Harfleur, marsz angielskiego wojska do Calais i wreszcie bitwę pod Azincourt.
Cudownie dla słuchacza, autor uczynił głównym bohaterem powieści nie żadnego króla czy rycerza, tylko prostego człowieka z ludu, młodego angielskiego łucznika. Nicholas Hook najpierw jest leśniczym swego pana, lorda Slaytona, potem zostaje wypędzony z kraju jako banita (ośmielił się nastukać księdzu). Jako najemnik bierze udział w obronie Soinssons, gdzie dzieją się rzeczy straszne, Francuzi palą, gwałcą, mordują jeńców. Nickowi jednak udaje się uciec z miasta, co więcej, ratuje z opresji młodą zakonną nowicjuszkę. Razem udaje im się przekraść do Calais, gdzie Nick z banity staje się podwładnym króla Henryka V i jako łucznik bierze udział w kampanii przeciwko Francji.
Nick jest bohaterem, który z założenia ma dać się lubić. Młody, przystojny, silny. Doskonały łucznik. Uparty i zdyscyplinowany, a przy tym z otwartym umysłem. Posiada też zdolności taktyczne, które w wojnie bardzo mu się przydadzą, no i zapewnią awans, ku radości jego dziewczyny (to ta nowicjuszka, Melisande).
To, że przebieg kampanii widziany jest jego oczami, nadaje opowieści swojski rys. Nie ma ględzenia historyków, kronikarzy. Nie ma suchych faktów. Nick walczy, strzela całym sobą, odnosi rany, nurza się krwi, błocie, sra po nogach, bo tak przed bitwą bywa. Ale także - i tu malutkie zaskoczenie - Nick jest głęboko wierzący, co więcej, wierzy, że przemawiają do niego święci Kryspin i Kryspinian. Ba, sama w to uwierzyłam.
Nick jest porządnym bohaterem i nie ukrywam, że go polubiłam.
A teraz bitwa. Naprzeciw głodnej, obdartej i nękanej chorobami armii angielskiej, przetrzebionej mocno pod Harfleur staje potężna armia francuska. Przewaga liczebna jest miażdżąca, Francuzi opływają wręcz w zbrojnych i opancerzonych rycerzy, Henryk zaś rycerzy ma garstkę, a do tego sporo bosonogich łuczników. Ale ma olbrzymią wiarę w zwycięstwo. Czy to ta wiara mu pomogła w bitwie? Sami oceńcie, poczytajcie lub posłuchajcie. Bo wiecie, niech mnie kule biją. Cornwell opisuje walkę tak, że słychać szczęk oręża, kwik rannych koni, czuć zapach krwi i ekskrementów (ach ta dyzenteria), widać, jak ze zmiażdżonych hełmów wycieka mózg. jak od toporów bojowych łamią się kości, słychać chrzęst, z jakim w oku powalonego rycerza zagłębia się sztylet jego przeciwnika. Co za walka, proszę państwa!
Wynik jest znany każdemu obeznanemu z historią. Sama go nie znałam, jak już się przyznałam, ale gnana niecierpliwością wyszukałam sobie w Wikipedii, jak to się skończyło, bo już nie mogłam wytrzymać. Tu nie zdradzam.
Koniec bitwy, koniec powieści. Mogłam odetchnąć i wypuścić stęchłe powietrze zbyt długo trzymane w płucach. Absolutnie zachwycająca powieść. Na końcu książki jest słowo od autora, wyjaśnia w nim obszernie swoje studia nad tym właśnie epizodem wojny stuletniej, przytacza badania, publikacje naukowe i opracowania, z jakich korzystał. Rzetelna robota.
A na koniec - muszę to napisać - to jest genialnie nagrana powieść! Pierwszy raz spotkałam się z tak zrealizowanym audiobookiem. Do tej pory miałam styczność z dwoma rodzajami audioksiążek: albo czytał lektor, wszystko jak leci; albo też powieść rozpisana jest na głosy poszczególnych postaci plus narrator plus jeszcze didaskalia. Ten drugi rodzaj jakoś mi nie pasuje, pewnie dlatego, że przeważnie słucham w samochodzie i mnogość dźwięków rozprasza i odwraca uwagę od słów właściwych.
Tutaj jest muzyka, specjalnie skomponowana do tej książki, są dźwięki, ale starannie dobrane do akcji. To trąby wojenne, odgłos wystrzałów odległych armat i tym podobne - wszystko w tle, zero nachalności, nie zagłusza słów, a znakomicie podkreśla dramaturgię. Byłam pod wrażeniem, naprawdę świetna robota! Autorem muzyki jest Stanisław Szydło.
Jeszcze słowo o lektorze. Czytał Leszek Wojtaszak, wcześniej mi nieznany. Znakomity, niski głos, nieskazitelna dykcja, subtelne zróżnicowanie barwy głosu w zależności od tego, czyją kwestię czytał, genialne oddanie nastroju bohatera. Świetne wykonanie. Pan Leszek wędruje na listę polecanych lektorów.
Brawa dla Wydawnictwa Aleksandria! Bardzo dziękuję za egzemplarz audioksiążki!
"Pieśń łuków. Azincourt" Bernard Cornwell, tłumaczenie Tomasz Tesznar, czyta Leszek Wojtaszak, muzyka Stanisław Szydło, Wydawnictwo Aleksandria, 2012.
Jakże ja uwielbiam tę książkę! Historia pod taką postacią przemawia do mnie chyba najbardziej, rozbudza moją wyobraźnię do granic rozsądku :) A styl Cornwella wyjątkowo. Dlatego po Twojej niezwykle zachęcającej rekomendacji, zamierzam się przełamać i posłuchać audiobooka - może przy tej tematyce i takim mistrzowskim stylu uda mi się nie zasnąć :) :)
OdpowiedzUsuńUwaga. Audiobooka już zapakowałam :) Ciekawa jestem, czy te forma Ci przypasuje.
UsuńNie słuchałam, ale czytałam z zapartym tchem. Zresztą jak wszystkie książki Cornwella.
OdpowiedzUsuńCo do audiobooków - u mnie nie zdają testu bo szybko się "wyłączam" i przestaję słuchać.
Cornwell posiadł umiejętność przykuwania uwagi czytelnika. Tylko pozazdrościć.
Usuń