Strony
▼
czwartek, 12 marca 2020
"Mój nowojorski maraton" Sébastien Samson
Ach, ta trójka e-pik Sardegny! Kategorie czasami tak dziwne, że nie wiadomo, za co się zabrać. Na przykład kategoria z lutego tego roku, czyli "na sportowo". Kompletnie nie czuję tej kategorii, jestem leniwą bułą, a ze sportów uprawiam spacery (wiem, nie ma takiej dyscypliny sportowej, jeszcze!). Co za tym idzie, nie rajcuje mnie czytanie o sporcie czy sportowcach. Ktoś jednak nade mną czuwa i wypuszcza w odpowiednim momencie odpowiednie powieści graficzne, halleluja!
Mowa o komiksie "Mój nowojorski maraton" autorstwa Sébastiena Samsona. Historia z życia wzięta: Sébastien, sympatyczny nauczyciel rysunku i twórca komiksów, postanawia, że - uwaga, uwaga - przebiegnie nowojorski maraton. Jego żona i znajomi to profesjonalni biegacze, którzy szykują się na tę imprezę, rozmawiają o tym, aż tu nagle Sébastien rzuca "a może i ja bym pobiegł?". Na co oni "ale jak, gdzie, nie biegałeś, nie masz szans", wtedy on "ja nie dam rady, ja? potrzymaj mi piwo". I pozamiatane.
Tak to się zaczyna. Facet zaczyna biegać (bo przecież TRZEBA się przygotować), zmaga się z nadmiarowymi kilogramami, bolącym kolanem, brakiem kondycji - i biega. Podoba mu się to. Mnie zaś podoba się to, że Sébastien nie ulega (przynajmniej na początku, a właściwie prawie do końca) pokusie skorzystania z pomocy i podpowiedzi profesjonalisty, nie liczy kalorii, nie układa planów treningów, nie ćwiczy interwałów. Jakże różni się tym od wielu zapaleńców, którzy, zanim do czegoś się zabiorą, przeczytają masę poradników w internecie, obejrzą filmiki na youtubie, a na koniec jeszcze wynajmą trenera personalnego. Po czym klęsną, bo cała para poszła w gwizek.
Samson po prostu biega, sam, z żoną, na klifach, wśród pól, czerpiąc z tego biegania autentyczną radość. Już to mi się podobało, a przecież jest jeszcze maraton! Jeśli jesteście ciekawi, jak wygląda taki bieg od środka okiem prawie laika biegowego, to przeczytajcie. Gwarantuję, że dowiecie się wielu ciekawych rzeczy.
Nie jest to pozycja "motywująca" i dobrze, wcale nie miała taka być. Nie zachęciła mnie do biegania, ale w pełni zaspokoiła moją ciekawość "jak to jest?".
Samson pobiegł też trochę z myślą, że powstanie z tego komiks. Zakupił kamerkę czołową i z nagrania z biegu czerpał bardzo dużo, rysując poszczególne kadry. Świetne i autentyczne.
Nowy Jork okiem turysty wygląda fantastycznie, aż chciałoby się tam pojechać. To miasto musi być piękne.
Teraz będą osobiste dygresje. Miałam okazję obserwować swego czasu londyński maraton, co prawda tylko z okien kolejki, ale i tak doskonale było widać, że to święto sportu, że obecny jest duch kibicowania, czuć było radość i ekscytację.
Fascynujące doświadczenie, ale także niebezpieczne: nasza grupa wycieczkowa ledwo zdążyła przejechać z punktu A do punktu B, zanim zamknęli nam metro, a tu zaraz był autobus na lotnisko, wszystko na styk!
Zaś moja siostrzenica, w analogicznej sytuacji w Paryżu, właśnie nie zdążyła przed zamknięciem metra i spóźniła się na samolot! Ach, ci biegacze!
"Mój nowojorski maraton" Sébastien Samson, przekład Paweł Łapiński, Marginesy, Warszawa 2019.
I ze względu na ten ostatni wzgląd biegam po lesie i prawie całkiem zrezygnowałem że startu w imprezach biegowych. A teraz to w ogóle z wychodzenia z domu. Niestety, widzę że znajomi biegacze dalej zasuwają po ulicach miast :(
OdpowiedzUsuńNo, ja bym się na biegi przełajowe po ulicach serio nie decydowała. Ale po lesie już tak. Gdybym biegała. Ale nie biegam, spaceruję.
Usuń