Dawno, dawno temu ludzkość popsuła ziemię i siebie. Nie do końca wiadomo, w jaki sposób (choć są przesłanki wskazujące na katastrofę nuklearną), ale widać skutki tego popsucia. Całe olbrzymie krainy bez życia i do tego śmiercionośne. Zatrute morza i oceany. Wszechobecne mutacje, dotykające ludzi, zwierzęta i rośliny.
Właśnie o mutacje chodzi - ludzie, którzy przeżyli, wystrzegają się ich jak ognia, ba, uczynili z tego wystrzegania się wręcz religię i sposób na życie. Jak Joseph Strorm, który zawzięcie tropi wszelkie nieprawidłowości w uprawach, bierze udział w potyczkach z ludźmi Obrzeża (mutantami wyrzuconymi z osad na jałową ziemię) i jest czystej wody fanatykiem. Brr. Nic więc dziwnego, że jego syn, David, bardzo starannie ukrywa przed nim przyjaciółkę, która ma sześć palców u stóp, wiedząc, że mogłoby ją spotkać coś strasznego. Jeszcze staranniej ukrywa to, że potrafi komunikować się telepatycznie z innymi osobami. Odmieńcami. Mutantami.