Strony

piątek, 30 maja 2014

"Romantyzm" Gawronkiewicz i Janusz - seta z zagrychą!


"Esencja" tak mi się spodobała, że musiałam, po prostu musiałam dokupić sobie drugą część przygód Ottona i Watsona. A co w niej?

Ta sama Warszawa, obdrapana i zaśmiecona, ten sam Otto, zarośnięty i w wymiętym prochowcu, ten sam Aptekarz, czy też jego wspomnienie (zaraz do niego wrócę), ten sam Watson... a nie, stop, wróć, Watson jest na wycieczce i Otton z nową sprawą musi sobie radzić sam, przynajmniej na początku.

Co to za nowa sprawa? Znika przyjaciel Ottona, właściwie znajomy, no, tak naprawdę to sąsiad, człowiek wykształcony, humanista i romantyk. Jego zniknięcie (i nie tylko jego, ginie więcej osób) wiąże się jakoś z wskrzeszeniem Trzech Mistrzów, przeprowadzonym z wielką pompą przez ministra kultury. Phi, jakie tam wskrzeszenie, to zwykłe zombiaki są, może tylko przez duże Z. Do tego krwiożercze i paskudne. Rozprawić się z nimi trudno, Otto ma twardy orzech do zgryzienia, dobrze, że Watson wraca w samą porę, by pomóc detektywowi.

Miałam wrócić do Aptekarza. Otóż żaden z wymyślonych przeze mnie tytułów nie pojawił się w drugiej części. Są za to min.  "Kwiaty zła" w wazonie, "Piana złudzeń" w szamponowym opakowaniu (ale na to opakowanie wpadłam, ha!) i "451 Fahrenheita" w kanistrze (boskie!).

Źródło - http://www.komiks.gildia.pl/komiksy/otto_bohater/2

Mnie ten pomysł zachwyca, ale sąsiad Ottona jest konserwatystą:
"Powiem panu szczerze, że nie lubię tych skroplonych książek. A gdzie zapach papieru i druku, gdzie szelest przewracanych stron?
Wypić skroploną książkę to tak, jakby zamiast poznać człowieka wyssać jego krew... Kazałbym całą tę literaturę w płynie do kanałów wylać!! Nie można przyswajać sztuki bez wysiłku, tak jak nie można jej tworzyć bez wysiłku!!! Sztuka wymaga poświęceń!!!"*
No, no, nie unoś się tak, drogi sąsiedzie. Ta skłonność do poświęceń (własnych czy cudzych?) może cię drogo kosztować. I będzie.

Notabene, kiedy przepisywałam ten cytat, zdałam sobie sprawę, że w tekście zaszyte są malutkie wskazóweczki albo raczej odniesienia do zwrotów akcji czy wątków i ich rozwinięć. Wynika z tego, że komiks trzeba czytać albo bardzo uważnie albo kilka razy. To "wyssanie" będzie miało potem swoje parę minut, "poświęcenie" również. Istotne będzie to, że Bohater strasząc gołębie strzela ślepakami, że męczony głodem nikotynowym wiecznie gryzie zapałkę...

Sporo tu takich malutkich, ale świetnych drobiazgów i to zarówno w warstwie tekstowej, jak i graficznej. Wyszukiwanie ich to czysta radość. Na przykład: Otto mieszka pod numerem "13f", a jego sąsiad, mieszkanie obok, na tym samym piętrze, na drzwiach ma tabliczkę z numerem "44" (a imię jego...). Albo: jak można dostać się do zamkniętego na kłódkę pomieszczenia? Trzeba wyciągnąć z kieszeni malutką olejarkę z etykietką "Zamek", otrzymaną od Aptekarza. Lub też wszechobecne znaki zakazu: przekreślone oko, trąbka, aparat, książka wpadająca do kibla...

Same smaczki. Chociaż całość  nie przypomina smacznego dania, tylko setę z zagrychą, to jest to tego rodzaju seta z zagrychą, po której robi się jasno w głowie i ciepło w żołądku. Czego i wam serdecznie życzę.

---
[*]"Romantyzm", scenariusz Grzegorz Janusz, rysunek i kolor Krzysztof Gawronkiewicz, Mandragora, Warszawa 2007, s.10

środa, 28 maja 2014

"Lilka i spółka" Magdalena Witkiewicz - chcę być Lilką i znów mieć naście lat


Całkiem niedawno rozpływałam się w zachwytach nad "Wakacyjnym koncertem" Agnieszki Sikorskiej-Celejewskiej - "Lilka i spółka" to ta sama tematyka, czyli dzieci na wakacjach. Tu się rozpływać nie będę, a to dlatego, że autorka umieściła dzieci w środowisku bliżej mi nieznanym z dzieciństwa i żadne struny sentymentalne w duszy mi się nie rozdźwięczały.

Mogę za to całkiem szczerze powiedzieć, że strasznie, ale to strasznie chciałabym na takie wakacje jechać. Do domku w Jastarni, do miejsca, gdzie z jednej strony jest woda, a z drugiej... też woda! Do ciotki, która jest może i surowa, ale dba o dzieci i koty (no jasne, kolejna zakocona, patrz poprzednia notka). I do kotów. Jechać trzeba by koniecznie z rodzeństwem, co to jak trzej muszkieterowie skaczą za sobą w ogień. I jeszcze chciałabym mieć jakieś dziesięć, góra dwanaście lat - w takim wieku najlepiej rozwiązuje się zagadki kryminalne i tropi przestępczość zorganizowaną (nawet jeśli ta przestępczość jest mało szkodliwa społecznie). Chciałabym uczestniczyć w naradach produkcyjnych, tfu, wojennych, uruchamiać wyobraźnię, śledzić, dedukować i mieć mnóstwo frajdy.

Absolutnie nieważne jest to, że wątek podobnego rzekomego przestępstwa gdzieś już widziałam (pan Samochodzik?), bo tu potraktowany jest nieco inaczej.

Całość świetnie napisana, potoczyście, czytało mi się znakomicie. Krzysiu i Marianko, rośnijcie szybko, tak sobie myślę, że wam się spodoba.

Bardzo dziękuję Magdalenie Witkiewicz za książkę :)

O rany, zapomniałabym: ilustracje boskie! A fryzura ciotki Franki jako żywo przypomina loki Idy Borejko.

"Lilka i spółka" Magdalena Witkiewicz, ilustrowała Joanna Zagner-Kołat, Nasza Księgarnia, Warszawa 2013.
Lilka i spółka [Magdalena Witkiewicz]  - KLIKAJ I SłUCHAJ ONLINE

wtorek, 27 maja 2014

"Mały słownik wyrazów kocich i kociojęzycznych" Przemysław Wechterowicz, Marta Ludwiszewska


Znam kilka wybitnie "zakoconych" osób, takich, co to nie tylko mają kota (bądź kilka) w domu, ale zbierają kocie zakładki, poduchy, broszki, kolczyki, bluzki i przyciski do papieru. Do tego wspierają różnorakie fundacje, schroniska oraz służą domem tymczasowym dla futrzaka w razie potrzeby.


Ten słownik jest właśnie dla nich (no dobra, dobra, też mam kota w domu i kolczyki z kotami, więc dla mnie też), bo trzeba mieć w pewien sposób przeprogramowany mózg. Taki mózg ma człowiek wtedy, gdy spogląda w kubek świeżo zaparzonej herbaty, nie znajduje kociego włosa i czuje się nieswojo. Z takim nastawieniem można się już brać za czytanie słownika.

Wiadomo, co to jest KOTURN, prawda? Dla wszystkich, ale nie dla zakoconego. Bo to cmentarz dla kotów. Proste!
A KOTLINA jest sporym dołkiem w krajobrazie, to fakt, ale tylko dla zwykłych ludzi. Zakocony człowiek czyta, że to:
"Głęboka depresja spowodowana brakiem kociej sierści na twarzy, między zębami, w jelitach cienkim i grubym, żołądku, na ubraniu, pościeli oraz talerzu".*
Ha! No właśnie o tym pisałam.

Podziwiam wyobraźnię autora, niektóre hasła wspinają się na wyżyny abstrakcji. Tym większa frajda z rozszyfrowania takiego kociojęzycznego wyrazu. Niektóre hasła pozostały dla mnie nierozszyfrowane. Pewnie tak miało być. No bo kto by tam zrozumiał kota?

Do każdego hasła w słowniku dopasowana jest ilustracja, czasem równie zakręcona i niejednoznaczna jak omawiane słowo. Nie do końca podoba mi się ta kreska, wiadomo, rzecz gustu. Ciekawa jest za to struktura tła.

Niszowa książka? Zważywszy na ilość filmików z kociakami krążących po internecie, to chyba jednak nie. Świetny prezent dla kota, świetny prezent dla zakoconego. Mnie się podobało (oprócz ilustracji).


Bardzo dziękuję wydawnictwu Media Rodzina za książkę! Wydajecie ciekawe, niebanalne pozycje.
A znacie bloga autora? Powyższa ilustracja pochodzi właśnie stamtąd - http://wechterowicz.blogspot.com/. Zaglądajcie!


* - "Mały słownik wyrazów kocich i kociojęzycznych" Przemysław Wechterowicz, ilustracje Marta Ludwiszewska, Media Rodzina, Poznań 2014, s. 26.

niedziela, 25 maja 2014

"Sprawa szczęśliwego hazardzisty" E.S. Gardner - właściwie sprawa wiecznego pióra


Perry Mason w tę sprawę został wprowadzony niejako tylnymi drzwiami. Najpierw odbiera telefon od tajemniczej kobiety, która chce mu zapłacić za siedzenie na sali sądowej w charakterze widza, a zaraz potem zostaje wynajęty jako obrońca dopiero co obserwowanego oskarżonego. Oskarżony to miły, nieco bezbarwny birbant, który przez większą część powieści jest oszołomiony i nie wie, co się z nim dzieje. Daleko bardziej interesująca jest jego rodzina: śmiertelnie chory, kostyczny stryj - potentat finansowy, drugi stryj archeolog amator oraz jego żona, wyjątkowo reprezentacyjna babka.
"Krótko mówiąc, jest typową drugą żoną milionera, kosztowną zabawką. Ale przyznaję, że pan Guthrie Balfour musiał długo oglądać wystawy sklepów, zanim kazał ją sobie zapakować".[1]

Sprawa, której podjął się Mason, czyli sprawa zabójstwa upozorowanego na nieszczęśliwy wypadek, jest wyjątkowo trudna, a to za sprawą jednego ze świadków. Kłamie gość przed sądem bezczelnie i ze znawstwem, trudno podważyć jego zeznania. Na szczęście adwokat ma swoje źródła informacji, czyli nieocenionego Paula Drake'a. Oprócz tego:
"-Mam w ręku jedną broń - odparł Mason. - Jest to broń bardzo skuteczna. Ale trudno się nią niekiedy posługiwać, bo po prostu nie wiadomo, za który koniec ją złapać. 
- Jaka to broń? - spytała Della Street.
- Prawda - odrzekł Mason".[2]
Prawda nas wyzwoli!

Z ciekawostek (ponieważ lubię pisać wiecznym piórem) wydłubałam sobie dla siebie historię o tym, jak pewna kobieta, jadąc za zataczającym się pijacko samochodem, zapaliła sobie światełko w samochodzie, wyciągnęła notes z torebki i otworzyła do na ostatniej zapisanej stronie, następnie wyciągnęła wieczne pióro, takie z odkręcaną skuwką, odkręciła je, starannie zapisała równiutkim pismem numer rejestracyjny samochodu w notesie położonym na kolanach, po czym zakręciła pióro i schowała je wraz z notesem do torebki. To wszystko jedną ręką, prawą, lewa spoczywała na kierownicy, zaś kobieta cały czas jechała za tym samochodem. Gigantka, nie?




"Sprawa szczęśliwego hazardzisty" E.S. Gardner, przełożył Michał Ronikier, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 1996. Tom 53. cyklu o Masonie, [1]- s. 55, [2] - s. 187

sobota, 24 maja 2014

"Niewidczni Akademicy" Terry Pratchett - wątłe barki Myślaka


Fanom Pratchetta nie trzeba jakoś specjalnie rekomendować jego książek. A niefanom trzeba? Pewnie! Bo Pratchetta warto czytać! Tylko niekoniecznie akurat ten tom - bo jak zaczynać przygodę ze Światem Dysku, to nie od tego tomu, tylko gdzieś od początku.

"Niewidoczni Akademicy" to trzydziesty trzeci tom serii. Pod względem pratchettopodobania się plasuje się gdzieś w dolnej strefie stanów średnich. To pewnie dlatego, że piłka nożna nie jest moją ulubioną dyscypliną sportową. A właśnie ten sport bierze autor pod lupę i rozbiera na czynniki pierwsze. Kopanie, faulowanie i dryblowanie, kibicowanie i takie tam bzdety. Przyznam się szczerze, że nigdy nie pojęłam do końca idei spalonego, to znaczy wiem, co to jest, ale nie mam tego we krwi, tylko muszę z niejakim wysiłkiem sobie to przypomnieć, lekko zwizualizować i dopiero wtedy mam to jakoś ogarnięte. Nie, stanowczo, kibic ze mnie żaden. Pewnie dlatego jakoś mnie ten temat nie poruszył do głębi.

Jest jeszcze drugi wątek - Kopciuszka zamienionego w Księżniczkę w wersji Top Model. No też jakoś nie moje klimaty. Trzeci wątek to historia straszliwego stwora, który wcale nie jest straszliwy, a i stworem jest jakoś nie bardzo.  Zamotane? Jak zwykle u Pratchetta :)

Sytuację i książkę nieco ratuje Myślak Stibbons, który na wątłych barkach dźwiga sporo i najwyraźniej mu się to podoba; oraz lord Vetinari, zawsze tak samo chłodny, zabójczo precyzyjny i beznamiętny. Działa na mnie kojąco fakt, że Vetinari jest zawsze taki sam.

Tak narzekam i kręcę nosem, a czy mi się źle czytało? Gdzież tam, dobrze się czytało, Pratchett to Pratchett.

Niewidoczni Akademicy [Terry Pratchett]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

"Niewidczni Akademicy" Terry Pratchett, przełożył Piotr W. Cholewa, Prószyński Media, 2013.

piątek, 23 maja 2014

Spotkanie autorskie z Waldemarem Cichoniem w przedszkolu w Piekarach Śląskich

22 maja 2014 w Przedszkolu Miejskim nr 17 odbyło się spotkanie autorskie z Waldemarem Cichoniem, autorem książek dla dzieci o kocie Cukierku.

Spotkanie wymyśliłam i zorganizowałam osobiście. Zaczęło się od tego, że dość często przychodziłam do przedszkola, do grupy Krzysia, czytać (bo dzieci to lubią). A potem było spotkanie autorskie z Magdaleną Witkiewicz zorganizowane przez ŚBK i "Victorię", po którym zaczęło mi kiełkować w głowie, że to nie może być jakiś niesamowicie trudny projekt i żeby spróbować samemu coś takiego przedsięwziąć.

Skonsultowałam się z wychowawczynią w przedszkolu, panią Anią  i uzyskałam pełne poparcie. Nawiązałam więc kontakt z Waldemarem Cichoniem, a on zgodził się przyjechać, ustaliliśmy datę i wszelkie szczegóły.

Spotkanie było oczywiście dla wszystkich dzieci w przedszkolu, nie tylko dla grupy Krzysia.
Krzyś z zapałem szczerzy się do aparatu
Pan Waldemar przedstawił się, opowiedział kim jest, co robi, skąd się wziął pomysł na książkę, potem przeczytał dzieciom fragmenty o Cukierku. Następnie odpowiedział na kilka pytań, na przykład:
 "Dlaczego koty lubią mleko?" czy "Dlaczego psy nie lubią kotów", a także wysłuchał szczerych wyznań "A ja też mam kotka!".
Grzecznie słuchają

Potem dzieci zaprezentowały pisarzowi piosenkę o kotku (urocza), a na koniec wręczyły samodzielnie wykonaną, narysowaną i pomalowaną książeczkę (aż mi szkoda, że nie podejrzałam, jak wygląda w środku).
Zdjęcie ze strony Miejskiego Przedszkola nr 17
Dzieci powędrowały na trawkę (a pogoda piękna!), a pan Waldemar zasiadł do podpisywania książek. Rodzice mogli sobie wcześniej zamówić egzemplarz. Każdy tom został opatrzony dedykacją i ostemplowany świetną pieczątką :)

Pieczątka z kocią łapką - ładna, prawda?
Na koniec pozowaliśmy do zdjęć - dzieci będą miały świetną pamiątkę oprócz książki.
Waldemar Cichoń, Krzyś, Marianka i ja

Udało się znakomicie. Cieszę się bardzo :) Dziękuję, panie Waldemarze!
Pani Aniu, dziękuję również!

Więcej zdjęć można obejrzeć na stronie przedszkola Miejskie Przedszkole nr 17

czwartek, 22 maja 2014

"Czerwony buk" Maeve Binchy - ku pokrzepieniu serc


Binchy znam już z "Nocy deszczu i gwiazd", miłej i mocno emocjonalnej powieści. Toteż bez obaw sięgnęłam po audiobooka "Czerwony buk". Hm, dziwnym trafem słuchanie początkowo zupełnie mi nie szło, wkradały się przerwy, krótkie, długie, jeszcze dłuższe... Po dłuższych przerwach trudno było na powrót wejść w powieściowy świat. Ale przypilnowałam sama siebie i dokończyłam powieść.

"Czerwony buk" to opowieść o ludziach z małego irlandzkiego miasteczka Shancarrig. Autorka kreśli wątki: a to księdza świeżo przybyłego na probostwo i jego romansu, a to zakochanej w nim nauczycielce, a to grupki uczniów (każdego oddzielnie), którzy właśnie skończyli szkołę w Shancarrig i wydrapali swoje imiona na korze czerwonego buku rosnącego na dziedzińcu szkoły (już wiadomo, skąd tytuł).

Wątki się splatają, rozplatają, słuchałam sobie o smutkach i radościach dnia powszedniego, a także o wielkich życiowych dramatach. Śluby, pogrzeby, narodziny, choroby, tajemnice. Binchy z tych wątków tka obraz Shancarrig, początkowo realny, pod koniec już mniej, bo wszystkie historie kończą się szczęśliwie - co w prawdziwym życiu po prostu się nie zdarza, ot statystyka. Krzepi serca znakomicie. Do tego Irlandczycy zdają mi się bardzo podobni do Polaków w usposobieniu, zaletach i przywarach.

Czyta Blanka Kutyłowska, bardzo miły głos. 

Podobało mi się i polecam.

środa, 21 maja 2014

Mój rok z ŚBK


Dziś ŚBK przedstawia kolejny - i już ostatni - post tematyczny. Ostatni, ale to to wcale nie znaczy, że grupa się rozwiązuje czy coś takiego, o nie, NIE. Po prostu zakończył się ten cykl. Post jest z gatunku podsumowujących.
Zastanawiałam się, jak zgrabnie wyrazić moje odczucia na temat ŚBK. Zgrabnie nie umiem, będzie zgrubnie.

OTÓŻ GRUPA ŚBK JEST ZAJEDWABISTA!

I na tym można by właściwie zakończyć, ale palce mnie świerzbią, by pochwalić się osiągnięciami.

Wyjątkowo dobrze oceniam to, że mieliśmy swój kawałek podłogi na Targach Książki w Katowicach, czyli panele dyskusyjne.


Kolejny wystrzałowy pomysł to nawiązanie współpracy z księgarnią Victoria w Zabrzu (zrujnuje mnie ta księgarnia kiedyś, nic tylko składam zamówienia), zaowocowało to całą masą imprez.


Wymiana książkowa - znakomity pomysł i należy to powtórzyć.


Spotkanie autorskie z Magdaleną Witkiewicz - to spotkanie pociągnęło za sobą szereg zdarzeń superprzyjemnych, nawiązałam bliższy kontakt z autorką, dostałam od niej dwie książki, a teraz obserwuję, jak się włóczy po Wietnamie. Do tego ośmieliło mnie to do zorganizowania na własną rękę spotkania autorskiego w przedszkolu mojego synka, ale to dopiero jutro, więc sza, nie zapeszam.


Jednak najważniejsza jest ta nić porozumienia między członkami grupy, to, że się rozumiemy, wspieramy, podrzucamy wzajemnie książki, wymieniamy pomysłami. Dla mnie to bardzo ważne. I chociaż nie byłam z ŚBK całego roku (rok temu w tym czasie byłam zajęta operacją i rehabilitacją Marianki, dołączyłam nieco później), to jestem z grupą mocno związana i zamierzam dalej działać, angażować się i tak dalej. To dla mnie frajda.


Dziękuję wam, blogerki i blogerzy ze Śląska.

wtorek, 20 maja 2014

Urodziny księgarni "Victoria" - bardzo udana impreza!

W niedzielę księgarnia "Victoria" w Zabrzu obchodziła pierwsze urodziny. Wybraliśmy się całą rodziną, po pierwsze i najważniejsze - żeby odebrać nagrodę konkursową, a po drugie, żeby uatrakcyjnić sobie niedzielę. Bo cóż tam się działo! Głośne czytanie, muzyka na żywo (kapela w sombrerach), quady i motocykle, które można było pomacać, baloniki, malowanie buzi dzieciom, kolorowanki, parada motocykli ulicą Wolności! Sporo, prawda? Zdjęcia można zobaczyć tu. Moje dzieci zaś zawiesiły się dwa piętra wyżej, gdzie można pobawić się zabawkami Playmobile. Do upadłego :)

Jeśli chodzi konkurs, to proszę, jaki stos wygrałam:
Ponieważ już moja mama dzwoniła i pytała, co to za książki, wymieniam:
- "Dziewczyny z Ames" Jeffrey Zaslow
- "Ostatnie kuszenie" Val McDermid
- "Niewidzialny morderca" Lene Kaaberbol, Agneste Friis
- "Zasługa nocy" Mateusz M. Lemberg
- "Kołysanka polskich dziewcząt" Dagmara Dominczyk
- "Suflet" Ask E. Parker
- "Handlarz ksiąg przeklętych" Marcello Simoni
- "Ostre cięcie" Max Allan Collins
- "Trio z Plainview" Edward Kelsey Moore
- "Jak zostałem premierem" Robert Górski

Dzieci moje zaś dostały po misiu, miś Marianki nazywa się Wiktoria, a miś Krzysia to Wiktor.

Ach, nie napisałam, za co ta wygrana! Za zdjęcie w tematyce sleeveface, oto ono:
A jak chcecie zobaczyć więcej zdjęć, to klik na link - bibliotekarki z Piekar Śląskich zrobiły super zdjęcia!

niedziela, 18 maja 2014

"Esencja" Grzegorz Janusz i Krzysztof Gawronkiewicz - CUDO!


Jak ja lubię, gdy znienacka trafiają mi w ręce takie perełki! Komiks przywędrował do mnie z wielką paką komiksów od kolegi kolegi (pisałam o tym tu). Jakoś nie zachęciło mnie to wielkie, przekrwione oko na okładce, ani pokancerowany szczur na ramieniu, ale otworzyłam komiks myśląc sobie - to no zobaczymy, co to jest. Wpadłam jak śliwka w kompot. Autorzy kupili mnie błyskawicznie - na czwartej stronie natknęłam się na rysunek, który jest po prostu genialny i w pomyśle i w wykonaniu. Czołem biję!

Podtytuł komiksu brzmi "Przebiegłe dochodzenie Ottona i Watsona". Co to za osoby? Otto Bohater jest detektywem, ma biuro w zapyziałej norze na ulicy Kusej w Warszawie, Watson to jego towarzysz, biały szczur, wyjątkowo inteligentne zwierzątko. Do biura Ottona zgłasza się... nie, nie piękna kobieta (a już myślałam, że będzie jak w klasycznych kryminałach noir), zgłasza się starszy mężczyzna z powodu śmierci brata bliźniaka. I tu kolejne zaskoczenie - klient wcale nie chce wiedzieć, kto zabił, ba, ba nawet nie sugeruje, że śmierć była dziełem osób trzecich. On chce wiedzieć, JAK brat umarł, ponieważ on chce umrzeć w dokładnie taki sam sposób. Otton bierze tę sprawę i rusza w miasto.

Już widać na tych dziesięciu początkowych stronach, że autorzy uwielbiają bawić się gatunkami, schematami, rozwiązaniami fabularnymi. Że, jak w klasycznym kryminale, podrzucają czytelnikowi tropy i poszlaki, ale jednocześnie wodzą go za nos, bo ślady są tak niejasne, że tylko Otton potrafi je  rozszyfrować.

Wszystko to narysowane jest kreską, która w ogóle mi się nie podobała! Jakaś taka rozedrgana, chwiejna, szczurek wyliniały, detektyw skacowany, Warszawa brudna i nieporządna z obdrapanymi murami. Czyli taka odwrotność różowych okularów. Ale to tu pasuje! Kadry pasują do treści i już nie chcę innych, ładniejszych czy wygładzonych, tu wszystko jest dopasowane do siebie i tworzy zamkniętą całość. Idealną. Perfekcyjną.

Szczerze i uczciwie muszę przyznać, że nie wątkiem kryminalnym autorzy mnie przekonali do tej pozycji, tylko postacią Aptekarza:
"Aptekarz był genialnym tłumaczem. Zamieniał związki frazeologiczne na związki chemiczne".[1]

Kadr  ze strony http://www.komiks.gildia.pl/. Napoje to "Ubik", Solaris", "Wehikuł czasu" z terminem ważności na maj 802701r, "Czerwone i czarne" (przed użyciem wstrząsnąć), "Pachnidło" i "Mechaniczna pomarańcza".

"Wypijasz litr literatury i znasz treść. Wielka oszczędność czasu i nerwów".[2]

Sama  wymyśliłam "Akademię pana Kleksa" Brzechwy w gustownym kałamarzu, "Pannę z mokrą głową" Makuszyńskiego w szamponowym opakowaniu, "Przygody dobrego wojaka Szwejka" Haska w kuflu od piwa, koniecznie z pianką na trzy palce, no i "Lód" Dukaja w termosie. Ktoś coś dorzuci?

---
[1]"Esencja", scenariusz Grzegorz Janusz, rysunek i kolor Krzysztof Gawronkiewicz, Mandragora, Warszawa 2005, s.3
[2] Tamże, s.4

piątek, 16 maja 2014

"Tato, kiedy przyjdzie święty Mikołaj?" Markus Majaluoma


Książkę kupiłam Krzysiowi pod choinkę, bo jak spojrzałam na tytuł, to aż się o to prosiła.Okazało się, że to był świetny pomysł - to wyjątkowo zabawna lektura.

I wcale tu nie chodzi o to, co zrobił Paweł Różyczko, ojciec trojga dorodnych dzieciaczków, kiedy dowiedział się, iż święty Mikołaj w tym roku z powodu śnieżycy nie dojedzie do ich domu. Choć przyznaję, że pomysł na uporanie się z tym kłopotem miał całkiem niezły.

Tu chodzi o samego tatę, który musi sam przygotować świąteczną Wigilię, fińską Wigilię, albowiem mama tuż przed świętami wyjechała na zagraniczną konferencję. I co robi?
"Muszę jeszcze posłodzić zapiekankę z ziemniaków, doprawić szynkę musztardą, pojechać do lasu po choinkę i nagrzać saunę, zaraz mama wróci z konferencji".

Kocham pana, panie Różyczko! Nawet jeśli słodzi pan zapiekankę z ziemniaków (na litość, jak to smakuje?). Bardzo bym chciała być na Wigilii, gdzie na stole pojawia się:
"Szynka, zapiekanki, łosoś, śledź, sałatka buraczana, domowe piwo..."
Do tego frytki i keczup, co mnie w ogóle nie dziwi, na ostatniej Wigilii moje dzieci jadły parówkę z ziemniakami, spożywania reszty postnych potraw stanowczo odmówiły.
Zdjęcie  ze strony wydawnictwa.


Panie Majaluoma, świetną książeczkę pan narysował!

"Tato, kiedy przyjdzie święty Mikołaj?" Markus Majaluoma, przełożyła Iwona Kiuru, Wydawnictwo Bona, Kraków 2011.

czwartek, 15 maja 2014

Spotkanie autorskie z Anną Brzezińską


Pisałam już, że niezwykle ucieszyła mnie zapowiedź spotkania autorskiego z Anną Brzezińską i to pod nosem, bo w Piekarach Śląskich. Oczywiście natychmiast się zgłosiłam jako chętna i zaklepałam miejsce (szczupłość bibliotecznej sali tego wymagała).
Spotkanie było organizowane w ramach Tygodnia Bibliotek, odbyło się 13 maja 2014 w Bibliotece w Piekarach Śląskich, filia w Kamieniu.

Trwało około 1,5 godziny, przewinęło się mnóstwo informacji, pani Anna jest osobą wyjątkowo oczytaną, medialną, sympatyczną z fantastycznym darem opowiadania.

Opowiedziała, że zaczęło się od Homera (proszę, jak ważna jest literatura czytana dzieciom), potem studia jedne, drugie wypełnione historią. Gdzieś w międzyczasie powstawały teksty, które okazały się warte wydania (i bardzo dobrze). Książki swoją drogą, ale pani Anna tak fantastycznie opowiada o historii! O Krzyżakach, ślubach i zaręczynach, o średniowieczu w ogólności, o zamtuzach, o porodach... Kobiety, właśnie, kobiety w historii, na przykład te oskarżane o miłosną magię, te przesłuchiwane w procesach inkwizycyjnych, te wydawane za mąż bardzo młodo i stare panny.

Nie dam rady przytoczyć wszystkich wątków, które się na spotkaniu przewijały przed oczami przybyłych czytelników. Za to mogę uroczyście zapewnić, że będę wyglądać nowych pozycji Anny Brzezińskiej - bo mam niejaki zarys tego, o czym będą i jest to całkiem interesujący zarys.

Potem podsunęłam do podpisu książki, które przywiozłam:
Jedna jest męża, druga moja, stąd różnica w dedykacjach. Poprosiłam też o zrobienie zdjęcia (zapobiegliwie wzięłam aparat). A dla pani Anny miałam zakładkę ŚBK - mam nadzieję, że jej się przyda :)

Wyszłam wyjątkowo zadowolona. Pani Anno, dziękuję!

niedziela, 11 maja 2014

Majowe spotkanie biblionetkowe


Tym razem w zupełnie innym miejscu - w Rudym Goblinie w Katowicach. Bardzo klimatyczne miejsce, a jak to zdążyła zbadać jedna z biblionetkowiczek, szef lokalu jest nasz, bo czyta około 250 książek rocznie.
Pojechałam luzacko, z jedną oddawaną książką, nawet nie chciało mi się  brać torby - a to oczywiście był błąd, bo nie dość, że oddano mi moje (w tym książkę pożyczoną w czasach, kiedy jeszcze Krzysia nie było na świecie), to jeszcze dałam się namówić na kilka innych :)
Gwiazdami wieczoru byli Olimpia i Jarek - świeżo zaślubiona (wczoraj!) para. Kochani - wszystkiego dobrego!
Nagadałam się, naśmiałam, zjadłam pyszne ciastko i wypiłam kawę. A oto co przywiozłam:

Po lewej moje:
- "Porwanie Jane E" Jasper Fforde
- "Bogowie Lema" Marek Oramus
- "Róże cmentarne" M. Krajewski, M. Czubaj

Po prawej pożyczone do przeczytania:
- "Tak daleko jak nogi poniosą" Josef martin Bauer
- "Dostatek" Michael Crummey
- "Król złodziei" Cornelia Funke
- "Ani słowa prawdy" Jacek Piekara

Już czekam na następne spotkanie!

"Nagroda im. Janusza A. Zajdla 2013" - antologia utworów nominowanych za rok 2012


Zamieszczone opowiadania:
1. Jakub Ćwiek "Będziesz to prać!"
2. Jakub Ćwiek "Co było, a nie jest"
3. Jakub Ćwiek "Kukuryku!"
4. Jacek Dukaj "Portret nietoty"
5. Tomasz Kołodziejczak "Czerwona mgła"
6. Robert M. Wegner "Jeszcze jeden bohater"

Powieści (fragmenty):
7. Jakub Ćwiek "Kłamca 4. Kill'em all"
8. Jarosław Grzędowicz "Pan Lodowego Ogrodu"
9. Anna Kańtoch "Czarne"
10. Robert M. Wegner "Niebo ze stali"
11. Andrzej Ziemiański "Pomnik cesarzowej Achai"

Zacznę od początku, czyli od opowiadań Ćwieka. Żaden z tych trzech tekstów nie przypadł mi do gustu. Dzwoneczek i Zagubieni Chłopcy w młodzieżowo-gangsterskich szatkach to nie moja bajka, jakoś Ćwiek nie trafia w moje klimaty. 
Natomiast Dukaj - no, ten to wymaga od czytelnika więcej niż znajomość bajki  o Piotrusiu Panie czy mitologii nordyckiej, to lubię (choć nie zawsze rozumiem).
"Ledwo stoi, uwieszona na pustej chitrynie, plama purpury na tle czarnego monumentu przebrzmiałego przemysłu.Krwawiąc obficie nieistniejącymi namiętnościami, spływając snami nie do wypowiedzenia.[...] Stary Zagreus złowił zwierzę i stworzył człowieka. Nietota wydała na świat - co?"[1]
Kołodziejczak połączył zgrabnie "Mgłę" (film, którego nie lubię) z tolkienowskimi urka-hai, umieścił to wszystko na Kresach Wschodnich, w historii nieco odmiennej od tej, którą znamy. Wybornie się czytało.
Opowiadanie Wegnera wygryza dziury w czytelniczej pewności siebie - że wszystko się wie, że jak się nie wie, to można się domyślić... a tu volta za voltą, na zmianę traciłam i odzyskiwałam rezon.
"Byli tu sami, sami w opuszczonym bunkrze, on - przywiązany do łóżka żołnierz, i ona - zakonnica. Ciekawe, ile filmów dla dorosłych zaczynało się w ten sposób?"[2]
 No i znakomicie opisana walka: okropna, ostateczna, okrutna, bezlitosna, paskudna. Wegner to umie opisać walkę, trzeba mu przyznać.

Powieści dzielą się dla mnie na te, które znam (PLO i Meekhan) i pozostałe.
Wśród pozostałych jest Ćwiek, z którym (oprócz tego zbioru) miałam do czynienia jedynie w komiksowej formie i miło tego nie wspominam. Autor wziął na warsztat mitologię nordycką, a mnie ta akurat mitologia nie leży (ani "Agnus od snów", ani "Synowie boga" nie trafiły w mój gust)
O Grzędowiczu (no, ostatnim tomie) wypowiadałam się tutaj, a o Wegnerze tutaj.
Jeśli chodzi o Annę Kańtoch, to ze względu na czytane wcześniej powieści "Czarnemu" jestem skłonna dać kredyt zaufania. Kredyt, bo zamieszczony fragment powieści jest za krótki.
Andrzeja Ziemiańskiego "Achaję" mam od dawna na oku, ale to by trzeba było zacząć od początku, a nie od ostatniego tomu.

Całość znakomita, świetnie, że można w jednym tomie przeczytać komplet nominowanych tekstów. Niezależnie od przyznanych nagród, można przyznać osobiste medale.  Ciekawe są też teksty towarzyszące, choćby historia nagrody, a także lista dotychczasowych laureatów, począwszy od 1984 r (wtedy Nagrodę Fandomu Polskiego "Sfinks" dostała "Paradyzja" Zajdla) aż do 2011 roku. Pff, na dwadzieścia trzy nagrodzone powieści czytałam jedenaście. Ależ mam do nadrobienia!

Jedyne zastrzeżenie, ale za to mocne, mam do wydania. Tragicznie ciasno sklejone, żeby przeczytać, trzeba użyć obu rąk i mocno trzymać. Przy czym broń Boże nie rozginać za mocno, bo strach, że się połamie. Kiedy przepisywałam fragmenty z książki, musiałam pomagać sobie łokciem.

Bardzo dziękuję Oli  za pożyczenie książki!

Ach, dla porządku. Obie statuetki zgarnął Robert M. Wegner.
---
[1] "Nagroda im. Janusza A. Zajdla 2013" .Antologia utworów nominowanych za rok 2012, Związek Stowarzyszeń "Fandom Polski", Warszawa 2013, s. 31
[2] Tamże, s.169

piątek, 9 maja 2014

"Dłoń" Michał Dąbrowski - jak to jest być innym


Sięgnęłam po tę książkę, bo dotyka w istotny sposób problemu niepełnosprawności - a że sama mam niepełnosprawną (niesłyszącą) córkę, chciałabym wiedzieć na ten temat jak najwięcej. "Dłoń" traktuje o chłopaku dotkniętym od urodzenia brakiem prawej dłoni.

Trochę mnie to przeraża. Brak dłoni. Szereg czynności, których nie można wykonywać. To zupełnie inny rodzaj niepełnosprawności, niż ten, który ma moja córka, ale czy to w ogóle można porównywać? Jak porównać na przykład osobę niewidomą z taką, która jeździ na wózku inwalidzkim? Kto ma gorzej, kto ma lepiej? Takie porównania nie mają sensu.

Od książki chciałam odpowiedzi na pytanie: "Jak można/trzeba się zachowywać wobec osoby niepełnosprawnej, by czuła się najbardziej komfortowo"? Och, samo sformułowanie na papierze tego pytania przyszło mi z trudem. Nie dostałam odpowiedzi. Ba, gdybyż to było takie proste!

Narrator sam nie wie, czego by chciał, nie wie, jakie zachowanie bliskich byłoby dla niego, dla jego samopoczucia, najlepsze. Bo to się zmienia. Inaczej jest, gdy jest dzieckiem, inaczej w wieku szkolnym, później też jeszcze inaczej. Czasem lepiej nie zauważać braku dłoni, czasem lepiej zauważać, ale nie zwracać większej uwagi, a czasem należy zwrócić uwagę, ale bez litowania się czy użalania.

Jedyną regułą jest to, że nie ma reguły. Bo przecież to straszliwie głupie, aby patrzeć na człowieka wyłącznie przez pryzmat jego niepełnosprawności. Człowiek to człowiek, ma swój charakter, wygląd, wiedzę, upodobania, zalety, wady i braki. Patrząc na człowieka należy widzieć, a przynajmniej starać się widzieć wszystko naraz, a nie tylko ostatnie słowo z wyżej wymienionych.

To pytanie, które sobie postawiłam na początku lektury - widać już, że jest błędne, bo ułomność stawia na pierwszym miejscu. Niesłusznie. Odwołuję więc to pytanie, postulując jednocześnie, byśmy nie byli tak cholernie poprawni i zachowawczy. Byśmy nie czuli się tak idiotycznie skrępowani w kontaktach z osobami niepełnosprawnymi (czego zresztą zdążyłam już doświadczyć).

Teraz prywata. Jedna znajoma pani widząc Mariankę z cewką na głowie skomplementowała ją, że ma ładną spinkę. Sprostowałam, że to nie spinka, tylko cewka, a ona zaczęła mnie przepraszać. Po kilku tygodniach przeprosiła jeszcze raz, a ja do tej pory nie wiem, za co przepraszała. To właśnie przykład takiego skrępowania. Dzieci są pod tym względem swobodniejsze, śmiało pytają, co Marianka ma na głowie i uchu. A Krzyś to już w ogóle bezpardonowo to ogłasza - ostatnio na głośnym czytaniu w przedszkolu wprowadził Mariankę do sali za rękę i wyjaśnił kolegom i koleżankom, że to jest Marianka i że na uchu ma aparacik, żeby lepiej słyszeć.  Tak lubię.
A to Marianka w "spince" ;)


Nie do końca oddałam ducha książki, ale też i nie było to do końca moim celem. Uchwyciłam za to moje odczucia i nastawienia. Trochę się nauczyłam. Trochę zadumałam.

Książkę kupiłam po lekturze recenzji Ambrose (czy to się odmienia?),  którą można przeczytać tutaj: Poza nawiasem.
Teraz przejrzałam ją ponownie. Jest dużo lepsza od tego, co napisałam powyżej i jeśli ktoś jest zainteresowany tematem, powinien ją przeczytać. Albo też sięgnąć po "Dłoń".

"Dłoń. Bezkompromisowa opowieść o samoakceptacji" Michał Dąbrowski, Nasza Księgarnia, Warszawa 2011. 

Dłoń [Michał Dąbrowski]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

czwartek, 8 maja 2014

Dwa zaproszenia na wydarzenia i konkurs, ale nie u mnie

Pierwsze to spotkanie autorskie z Anną Brzezińską - w bibliotece w Piekarach Śląskich - 13 maja o 16.00. Uwaga, należy się zapisać na spotkanie! Ja już to uczyniłam i zacieram rączki :)

Więcej informacji tu: Tydzień Bibliotek 2014

Drugie to występ grupy poetyckiej HORYZONT w Stacyji Myslowitz!

ŚBK wspiera wydarzenie, więcej informacji tutaj - Literacka Kanciapa.

Konkurs zaś organizuje zaprzyjaźniona księgarnia Victoria w Zabrzu - trzeba zrobić zdjęcie w tematyce sleeveface i wysłać (do 15 maja) na adres księgarni. Już się zastanawiam nad fotką :) A poniżej instrukcja, jak można robić takie zdjęcia.


środa, 7 maja 2014

"Światy Zajdla" antologia - z kronikarskiego obowiązku...


Ciekawy wstęp, założenia też niczego sobie - ale same opowiadania jakieś takie... nie porywają, nie szarpią czerepu... No cóż.  Antologia składa się z siedmiu opowiadań.

1. "Świerszcz w karabinie" Anny Głuszek - zniewolenie (bo to przecież jest tematem każdego opowiadania) ludzkości przez polityków, wojskowych, wreszcie przez chorobę wybitnie spektakularną i równie nieprawdopodobną. Niestety, zdaje mi się, że autorka na siłę stara się uczynić opowiadanie tajemniczym poprzez urwane zdania, niedopowiedzenia i niejasności.

2. "Ostatni archeolog" Szymona Nogi - to człowiek szukający na zlecenie oryginałów tekstów, w tym przypadku "Limes inferior" Zajdla. Są Klucze, punkty, jest Alicja, papierowe książki to śmierdzący stęchlizną przeżytek, a władze kontrolują wszystko, także historię. Mały plusik za nawiązanie do "Remake" Willis ("Oprócz tego wycinano na przykład rasistowskie teksty z "Przygód Hucka Finna", zabierano papierosy Humprey'owi Bogartowi [...]").

3. "Poza systemem" Marzeny Starczyk  - zniewolenie przez technologię i system teleinformatyczny, nic nowego (weź pigułkę), do tego język bardziej młodzieżowy niż literacki, sugerowałabym przemyślenie formy. Ale bardzo ładnie wyszło: "Żyjemy jak więźniowie. Nie ma krat, nie ma bram, a my i tak nie jesteśmy wolni".

4. "Nagranie" Macieja Kaźmierczaka - szokujące nagranie znalezione przez robotnika (w uproszczeniu) budowlanego otwiera mu oczy i rujnuje życie. Społeczeństwo zniewolone i oszukiwane, że aż brr. Deprymujące.

5. "Ministerstwo ds Apokalipsy" Adama Podlewskiego - mocno oparte na polityce, której nie lubię. Ale tu jest zabawnie. Zniewolenie pewnie gdzieś jest, ale nie wiem gdzie, ginie pod humorem.

6. "Świeżorodek" Ewy Morawskiej - no no, z uznaniem kiwam głową. Pomysł, by nie/półlegalnie zrobić sobie dziecko wg "pierwotnych receptur" w czasach, gdy dostępne są tylko gotowce - znakomity. Do tego całość napisana świetnym językiem, dynamicznie i żywiołowo. Jednak to jest łatwa historyjka, proces, jakiemu w dalszej części opowiadania podlega człowiek wykonujący zamówienie, wymaga nieco wysiłku umysłowego, co lubię.

7. "Życie bezwolne" Pawła Kuklińskiego - zniewolenie przez melodię, głusi górą. E tam.

E-booka można sobie pobrać ze strony Wydawnictwa Almaz - jest darmowy.

"Światy Zajdla" antologia, Wydawnictwo Almaz.

piątek, 2 maja 2014

"Pod Anodynowym Naszyjnikiem" Martha Grimes - za szybko się czytało!


Na początku muszę się przyznać, że pomyliły mi się kryminały. Oto Richard Jury szykuje się do wyjazdu weekendowego, a ja szukam wzmianki o Ann, szukam i nie znajduję, co u licha, myślę sobie, jak to. Po czym z rozmachem klepię się w czoło, przecież z Ann związał się Nicholas Jones u Saszy Hady! Świadczy to o tym, że dwie pisarki, polska i amerykańska, potrafiły stworzyć postacie tak idealnych angielskich detektywów ze Scotland Yardu, że te postacie mogłyby sobie podać ręce i iść razem na piwo do angielskiego pubu.

No dobrze, jak już otrząsnęłam się z Ann, w czym wydatnie pomógł mi hipochondryczny sierżant Wiggins, mogłam bez przeszkód śledzić fabułę.

W małej wiosce Littlebourne znaleziono zwłoki kobiety z odrąbanymi palcami. W tej samej wiosce do kilkorga z mieszkańców rozesłano anonimy pisane kolorowymi kredkami, pełne oszczerstw i zajadłości. Jakby tego było mało, jedna z mieszkanek Littlebourne została jakiś czas temu brutalnie napadnięta w londyńskim metrze. Czy to wszystko się ze sobą wiąże? Oczywiście! I jeszcze z pewną nierozwiązaną zagadką z przeszłości.

Jakoś trudno mi było wgryźć się w tę angielską wioskę, pewnie dlatego, że autorka wrzuca od razu w sam środek wydarzeń, a ja słabo przypominam detektywa. Na szczęście wystarczyło poznać kilku ludzi z okolicy i historia wciągnęła mnie jak czarna dziura. Razem z inspektorem wędrowałam po podmokłym lesie, oglądałam odcięte palce denatki, przeprowadzałam rozmowy z mieszkańcami wioski i lokalną policją i dziwiłam się, dlaczego jeszcze nie widać Melrose'a.

Pojawił się w końcu, oczywiście, musiał się po prostu uporać z lady Agathą, której, ku memu żalowi, w tym tomie jest jak na lekarstwo - i od razu zaczął swoje węszenie, niezależne od policji. Przypominał mi w tym wyżła, który ma doskonały węch, ale sam się na zwierzynę nie rzuca, a jedynie ją wystawia myśliwemu. Jedną z "wystawionych" osób jest Emily Louise Perk, dziesięcioletnia dziewczynka o wyjątkowo dziwnym usposobieniu (niestety, za słabo pamiętam "Hotel Paradise", żeby porównać Emily z Emmą, zresztą, i tak Emily bliżej do Flawii, co cieszy, bo Flawię uwielbiam), która wie dużo, mówi mało, świetnie jeździ konno i namiętnie koloruje obrazki. Kredkami. Inna to Polly Praed, autorka kryminałów, osoba o pięknych fiołkowych oczach i obłędnych pomysłach na uśmiercanie miejscowej arystokracji. O miejscowej arystokracji też bym chciała napisać parę słów, ale wstrzymam się, odkryjcie to sami, dość powiedzieć, że dorównują lady Agacie.

Jeśli chodzi o intrygę kryminalną, to jest pięknie poprowadzona, rozwija się na naszych oczach; dostarcza też mnóstwa tropów potrzebnych do rozwiązania zagadki. No dobrze, wcale nie mnóstwo, ale wystarczająco. Pewnie bym nawet spróbowała wytypować mordercę, gdyby nie to, że akcja mnie tak wciągnęła, że nie miałam czasu nad tym pomyśleć, zupełnie nie miałam. Zaczytana byłam!

Wdzięczna  też jestem autorce za to, że tak udanie pokazała londyńskie metro; tak dobrze, że chciałabym je zobaczyć. Równie znakomicie przedstawiła londyńskie slumsy nad Tamizą, tak znakomicie, że w życiu nie chciałabym tam trafić.
"Oblepione talerze, wyszczerbione filiżanki i spodki, a także nieumyte garnki piętrzyły się tutaj wszędzie, a z kuchenki zwisały sople tłustego brudu. Sierżant Wiggins wszedł do środka i zapatrzył się z perwersyjną fascynacją na patelnię, na której widniała warstwa zastygniętego smalcu".[1]

"Widział pan tę dużą patelnię, panie nadinspektorze? - zapytał Wiggins, gdy szli już ulicą do pubu. - Tam w zastygniętym tłuszczu były ślady malutkich stóp - powiedział i na myśl o tym wzdrygnął się z obrzydzeniem".[2]
Jeszcze malutki plusik za grę "Magowie i wojownicy" - sama nie grywam, ale doceniam.

Minusy?  Nie zauważyłam. No dobrze, jest jeden. Za szybko się czytało, za szybko się skończyło, ot co.

Pod Anodynowym Naszyjnikiem [Martha Grimes]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE
---
[1]  "Pod Anodynowym Naszyjnikiem" Martha Grimes, przełożyła Anna Bartkowicz, W.A.B., Warszawa 2012, s.139
[2] Tamże, s. 143

czwartek, 1 maja 2014

"Książka o czytaniu" Justyna Sobolewska - czyli książka dla mnie!


Justynę Sobolewską znam z jej bloga, na który kiedyś zawędrowałam, poszukując ilustracji do "Małej złej czarownicy". Kiedy pojawiła się szansa przeczytania "Książki o czytaniu", skwapliwie z niej skorzystałam, bo uwielbiam książki o książkach, nawet mam specjalny tag na blogu.

"Książka o czytaniu" jest super. Tyle tematów jest tu poruszonych, tyle tytułów przytoczonych, autorów wymienionych... Muszę przyznać, że autorka znalazła chyba każdy aspekt czytania i go zanalizowała, pisząc przy tym żywo, potoczyście, ze znawstwem i pasją. Polubiłam ją!

Oto, o czym pisze:
- o pozycjach przybieranych podczas czytania,
- o głośnym i cichym czytaniu (tu mi zabrakło, mocno zabrakło, jakieś komentarza dotyczącego audiobooków)
- o traktowaniu książek, czyli zaginaniu rogów itp, (nie zaginam prawie nigdy!)
- o sposobach układania książek na półkach,
- o czytaniu w toalecie (czytam, oczywiście),
- o ebookach i czytnikach (no właśnie, ebooki są, a audiobooków nie ma, to niesprawiedliwe),
- o tytułach,
- o pierwszych zdaniach (niektórzy kolekcjonują),
- o pisaniu, czyli męki twórcze,
- o książkach nieistniejących (zaginionych, wymyślonych),
- o czytaniu na wakacjach (jeśli o mnie chodzi, takie czytanie nie różni się od zwykłego czytania na co dzień),
- o fetyszystach książkowych, takich, co to jadą odwiedzić Zielone Wzgórze,
- o książkach nieprzeczytanych,
- o dzieciach, którym czytamy, z którymi czytamy, które czytają.

Uff, to chyba wszystko, co można wymyślić o książkach, prawda? Chyba że ktoś jeszcze ma coś do dodania, to zapraszam do komentowania.

Bardzo podoba mi się, ze przy każdym z rozdziałów jest miejsce na notatki własne, do czynienia których autorka bardzo zachęca. Ale że książka jest wędrująca, nie śmiałam nic zapisywać (moi poprzednicy czynili tak samo).
A przywędrowała stąd - Podaj książkę dalej - i tam też można się na nią zapisać.

Świetna, chciałabym mieć ją na półce. Tylko format jest wyjątkowo idiotyczny.

"Książka  o czytaniu, czyli resztę dopisz sam" Justyna Sobolewska, Biblioteka Polityki, Warszawa 2012.

Książka o czytaniu [Justyna Sobolewska]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE