Lektura Strugackich w przypadku "Ślimaka" jest faktycznie trudna. Ale przez to jakby bardziej satysfakcjonująca... chyba. Ja osobiście za każdym razem czytając tę właśnie książkę doznaję uczucia rozmywania się, roztapiania, a jakakolwiek próba uchwycenia i uściślenia odczuć jest skazana na porażkę. Ta książka wymyka się z rąk.
Ale przechodząc do rzeczy, czyli jakby do konkretów. W książce sa wyraźnie zarysowana dwa wątki: Piereca i Kandyda. Pozornie te dwa wątki nie łączą się ze sobą, ale tylko pozornie, o czym później.
Jakoś tak w trakcie tych kilku czytań się stało, że ten drugi wątek, Kandyda, bardziej mi przypadł do gustu, że się w nim bardziej rozsmakowałam, niejako usuwając na drugi plan koleje losu Piereca. Może słusznie, może niesłusznie, zresztą, jakie to ma znaczenie? Pierec to jednostka zagubiona w przeogromnej, bezsensownej biurokracji świata, który eksploruje obcy świat (cholewcia, ależ dziwoląg to zdanie, nie?). Coś jak Kafka i Józef K. To chyba jakieś nawiązanie do rzeczywistości, w której żyją autorzy ('66 rok). Zresztą, to wytłumaczenie, które się jakby z punktu narzuca i wcale nie upieram się, że jest słuszne, bo jakoś nie mam przekonania do narzucających się, oczywistych interpretacji.
Natomiast Kandyd stał się dla mnie ulubionym bohaterem. Przez swoją nieporadność, zagubienie, dojmujące uczucie bezradności. Kandyd to eksplorator, badacz, może kiedyś był dokładnie taki sam jak Pierec? Może to, że Pierec odczuwa jakieś tam zaciekawienie, że wychodzi poza sztywne ramy obowiązujących przepisów, że myśli - to dlatego, że odzuwa podświadomie i irracjonalnie wołanie Kandyda z lasu? Wołanie w sensie "gdzie jesteście? przyjdźcie tu i odnajdźcie mnie! nie zostawiajcie mnie" (tu właśnie, w tym momencie, te dwa wątki się łączą).
Irracjonalnie, bo przecież Kandyd wcale tak nie woła. Te przebłyski świadomości są przecież tak rzadkie i ulotne, że nie pozwalają mu się odnaleźć, i są przez to boleśniejsze dla czytającego... Mnie po prostu było go tak cholernie żal... Jeden wypadek, coś się dzieje i ginie człowiek, bo w sumie ginie, a może gorzej, bo jest, tylko wydobyć jego człowieczeństwa nie sposób. I tak już będzie żył w lesie, miotany od czasu do czasu przejmującą tęsknotą za czymś co miał, a co utracił, a co gorsza, nie wie nawet, co takiego utracił. To koszmar, prawda?
Wątek kobiet jest tu najdziwniejszy i o jego interpretację się nie pokuszę, nie teraz, może poczytam jeszcze parę razy i zrozumiem, a może i nie.
---
Serdecznie polecam wątek (nie cały, bo jest obłędnie długi, ale początkowe posty) http://forum.pclab.pl/t32584.html
Kir Bułyczow w książce "Jak zostać pisarzem fantastą" przedstawił tezę, że żyjąc w Związku Radzieckim miał do wyboru: zwariować, albo zostać właśnie pisarzem fantastą.
OdpowiedzUsuńWątek kobiet pojawia się we wsi - tam są kobiety. Starucha, Nava i żona starosty, żeby daleko nie szukać. Władczynie lasu są najzwyczajniej w świecie przerażające. Zamieniają świat zastany w świat nowy i wspaniały. Ekonomiczny, posłuszny i całkowicie podporządkowany (aż do poziomu wirusów). A kto nie pasuje do wzorca - na śmietnik historii. Analogia jest. Jeden z najsmutniejszych kawałków - skalpel i były chirurg. Jeden z najstraszniejszych: "Oddam cię Wychowawczyniom do nocnych zajęć". I jeszcze Pierec, który na koniec orientuje się, że nie jest łatwo zmienić kierunek wektora administracyjnego. Mądra książka (druga - pierwsza to "Miasto skazane"). I żeby nie było, że obrażam Strugackich, sugerując, że reszta ich książek jest nie taka znowu mądra. To nie tak. Kocham ich książki. Czytałem je wiele razy i będę do nich wracał. Wiem, że już nic nie napiszą i chce mi się płakać. Ale w tych dwóch książkach jest nieprawdopodobny ładunek życiowego doświadczenia, przemyślanego i podanego w genialnej formie. Kropka.
Dziękuję za komentarz. Trzeba te książki mieć na półce, żeby do nich wracać. "Miasto skazane" całkiem mi nieznane, będę szukać, dziękuję.
Usuń