Raz w tygodniu dwie osoby (zawsze dwie) przychodziły o szóstej rano do kościoła Świętego Krzyża, gdzie w bocznej kaplicy Matki Boskiej Częzstochowskiej oczekiwał je ksiądz Edmund Krauze. Wręczał im puderniczkę z podwójnym dnem, specjalnie wykonanym na prośbę Mamy orzez jubilera, członka konspiracji. Kapłan wkładał kilka hostii między podwójne dno. Trzema etapami, za pośrednictwem trzech różnych osób, puderniczka docierała do "Myszki", która ją swobodnie przenosiła w torebce jako własną. Był to przedmiot używany przez większość pań. Na Pawiaku 'Myszka" dyskretnie przekazywała puderniczkę Wandzie (tej, którą gestapo zaaresztowało u nas w styczniu 1941 roku zamiast Mamy), a ta z kolei rozdawała maleńkie części hostii tym kobietom, które miały być rozstrzelane w najbliższych dniach. Często odbywało się to w toalecie. Z czasem udało się donieść komunię również do męskiego oddziału Pawiaka. Po wojnie Mama, organizatorka tej akcji, złożyła puderniczkę jako votum na Jasnej Górze i tam jest ona przechowywana i wystawiona w skarbcu. (1)
Kiedyś "Cień" zwraca się do mnie, zakłopotany, i prosi, czy mogłabym mu umyć nogi. Ręce ma nadal uwięzione w klateczkach i goją się bardzo powoli. Jego stopy nie widziały wody już od dawna; pokrywa je skorupa sklejonego brudu, kurzu i krwi. Gdy wreszcie zdobywam miednicę, wodę, mydło i jakąś szmatkę, gdy stopy "Cienia" nabierają normalnego wyglądu, jego uśmiech wdzięczności i zadowolenie z tej odrobiny komfortu są tak wzruszające, że nigdy nie zapomnę, jaką radość sprawił mi swą prośbą o coś tak prostego i oczywistego, jak umycie nóg... (2)
Do piwnicy, w pobliżu naszej kuchenki, schroniły się trzy kobiety: matka i jej dwie córki, z których jedna była w ciąży i z dnia na dzień oczekiwała narodzin. Jej mąż pracował w innej dzielnicy i nie zdołał dotrzeć do rodziny, gdy wybuchło powstanie. Jego żona bardzo się martwiła o niego i o nadchodzący poród w tak dramatycznych i ubogich warunkach. I pewnego dnia, przychodząc na barykadę, słyszymy płacz niemowlęcia: młoda matka uśmiecha się, szczęśliwa, że wszystko dobrze poszło, pomimo braku wody, światła, komfortu i niezbędnych przedmiotów codziennego użytku; a przede wszystkim pomimo braku perspektywy normalnego życia... Gdy w końcu sierpnia opuszczaliśmy definitywnie naszą pozycję, proponowałyśmy tym trzem kobietom, by przyłączyły się do nas, lecz wolały zostać na Starówce. Nie wiemy, jaki los je spotkał... Po latach, kiedy rodziły się moje dzieci w szwajcarskich szpitalach, zawsze wspominałam tę młodą matkę ze Starego Miasta, która w TAMTYCH warunkach uśmiechała się do szczęśliwie urodzonego dzieciątka... (3)
- Ci, co mnie znają - mówiła - wiedzą, że to wierutne kłamstwo [praca Zofii Kossak jako sekretarka Bolesława Bieruta], a ci, co nie znają, niech myślą sobie, co chcą. Jest to równie niedorzeczne, jak gdyby napisali, że zabiłam własne dziecko. Na to się nie odpowiada. Ja natomiast nie posiadałam się z oburzenia i z trudem zachowywałam uprzejmy spokój wobec przygodnych emigrantów. Mamy postawa, pełna godności i wzniesienia się ponad polityczne "błoto", bez rzucania na kogokolwiek obrażonych inwektyw, była dla mnie wielką lekcją i przykładem. (4)
---
(1) "Był dom... Wspomnienia" Anna Szatkowska, Wydawnictwo Literackie, 2008, s. 119-120
(2) Tamże, s. 186
(3) Tamże, s. 191-192
(4) Tamże, s. 332
Nie słyszałam o tej książce. Poszukam, bo lubię wspomnieniowe zapiski.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń