Mamy takie książki z dzieciństwa, które mimo lat wciąż są z nami, niekoniecznie na półce, ale w pamięci. Ja mam takich parę, a jedna z nich to "Moja babcia czarownica" Jana Kucharskiego. Coś takiego jest w tej książce, że kupiłam ją na allegro, by przeczytać raz jeszcze i sprawdzić, czy dobrze się ją pamięta i czyta. Wszystko ok, nie zestarzała się.
Mamy tu rodzinę: ojca leśniczego, mamę bibliotekarkę, dwoje dzieci w wieku szkolnym, no i babcię, najważniejszą osobę. Bo to właśnie babcia, gdy śnieg zasypie drogę do leśniczówki i przez kilka dni dzieci nie chodzą do szkoły, czaruje. W dzień zajęć jest mnóstwo, leśniczy dokarmia zwierzynę, dzieci odrabiają lekcje, lepią bałwany, bawią się z psem, babcia gotuje obiad. Ale gdy nadchodzi szara godzina zmierzchu, babcia czarownica siada przy świetle padającym z uchylonych drzwiczek pieca i opowiada, opowiada... O wilkach i wilczycy, o tym, skąd się wzięły wróble i dlaczego dziewanna jest żółta, o drzewach z kulami w środku, o biegunie południowym...
Cudowne opowieści, urokliwe baśnie - czytam tę książkę tak, jak Michał i Anna słuchają babci: z uwagą, zasłuchani, zadumani, całą swą osobą przenoszą się w świat nakreślony słowami babci. Wyczarowany.
Nie tylko te wieczorne bajania mi się podobają, ale i te proste zwyczajne zajęcia. Sanie, którymi leśniczy wozi do lasu siano dla saren (w rodzinnym domu na wsi były takie sanie, drewniane, podwieszone pod dachem szopy); ślady saren, kaleczących nogi o lód powstały po stopieniu śniegu w południe i zamarzajacy po południu (goniłam kiedyś sarny po lesie, zimą, z aparatem, chciałam im zrobić zdjęcie, zrobiłam, potem zgrzana byłam tak, że para buchała); bigos gotowany dla robotników odśnieżających drogę do leśniczówki (mama gotowała bigos na gęsi, no nie tylko, ale gęś pamiętam, pracowicie wkrawane kawałeczki ugotowanej gęsi).
Ja tak mogę jeszcze długo, ale dam głowę, że każdy z was przy czytaniu obudziłby swoje własne wspomnienia z dzieciństwa. Czego wam serdecznie życzę.
I na zakończenie cytaty:
"Wyłażę z namiotu i najwyżej, jak mogę sięgnąć, przywiązuję do słupa czerwony szalik siostry. Będzie go widać z daleka. Potem wracam do namiotu. Anna zdążyła już ulepić ze śniegu wspaniały garnek i gotuje w nim jedzenie. Spogląda na mnie błyszczącymi oczami i pyta:
- Michałku, jak się to stało, żeśmy się znaleźli na biegunie?
Zastanawiam się głęboko. Rzeczywiście, jak to się stało? Wczoraj zaczęła się śnieżyca, potem babcia nam opowiadała, potem była noc i rano śnieg padał dalej...
- Babcia nas zaczarowała - mówię poważnie i Anna ze zrozumieniem kiwa głową."
"- Jak pragnę zdrowia, bigos! - woła kierowca. - Od razu poznać, z kim mamy do czynienia! Wiadomo, myśliwski dom!
Za chwilę każdy trzyma w rękach pełną miskę parującego bigosu i grubą pajdę chleba, jedzą z apetytem, tylko im się oczy śmieją, a między jednym kęsem i drugim przychwalają mamie i tacie.
A ja widzę w tej chwili babcię, jak się krząta przy kuchni, kręci warząchwią w garnku, próbuje. Bo przecież to ona wymyśliła wczoraj ten bigos dla robotników, sama go zrobiła i opakowała garnek, żeby dojechał gorący, a myśmy go tylko przywieźli. No, ale babci tutaj nie ma, więc oni dziękują mamie i tak jest w porządku, ale kiedy wrócimy do domu, ja wszystko babci opowiem, powtórzę jej te słowa, które teraz słyszę, żeby i ona była zadowolona, żeby się cieszyła z tego, jak jej jedzenie smakowało."
Ocena: 5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz