Strony
▼
sobota, 11 czerwca 2011
"Fałszywy trop" Henning Mankell (koszmar!)
Teleszyński ma znakomity głos. Czyta, ale słychać, jak siedzi w fotelu i przewraca kartki. Dla mnie ma to jakiś urok. Rozwija mi ten facet przed oczami kolejną opowieść o Kurcie Wallanderze, opowieść krwistą i szokującą. Mocne uderzenie.
Zaczyna się od rozłupania kręgosłupa siekierą i zdjęcia skalpu. Zabitym jest starszy mężczyzna, były minister sprawiedliwości. Potem są kolejni, każdemu rozwalono siekierą łeb, a potem zdjęto skalp. Kurt Wallander wie, że ma do czynienia z seryjnym mordercą, psychopatą i szaleńcem - i jest mu z tego powodu bardzo źle. Boi się, wciąż się boi, że zadzwoni telefon z doniesieniem o kolejnym morderstwie.
No dobrze, trochę skłamałam, bo tak naprawdę wszystko zaczyna się od tego, że siedemnastoletnia dziewczyna oblewa się benzyną na polu rzepaku i podpala, ginąc w męczarniach. Jak bardzo trzeba być zdesperowanym, żeby popełnić samobójstwo w taki właśnie sposób? Jak bardzo trzeba się bać?
Ale śmierć tej dziewczyny nie ma nic wspólnego z serią morderstw, przynajmniej tak myśli Wallander i tak myślałam ja - do czasu oczywiście, bo przecież Mankell nie pozwala sobie na taką "przypadkowość".
Powieść skonstruowana jest dwutorowo, raz uczestniczyłam w wydarzeniach z punktu widzenia mordercy, a raz Wallandera. Jak w moim ukochanym "Dniu Szakala" Forysthe'a. Przy czym na początku (jeśli chodzi o pierwszy wątek), nie poznałam tożsamości narratora, tej prawdziwej, znam tylko urojoną. Myślałam, że tak będzie do końca. Ale nie! W połowie książki tożsamość mordercy stała się dla mnie jasna. Pisarz świadomie zrezygnował z zaskoczenia czytelnika osobą psychopaty. I słusznie, bo tu ważniejsze jest pytanie "dlaczego?", a nie "kto?". Do licha, odpowiedź na to pytanie jest wysoce przygnębiająca. Seryjny morderca po prostu się mścił za krzywdy wyrządzone jego rodzinie. Jak się czyta (czy też słucha) o takich krzywdach, zwłaszcza wobec dzieci, to nóż się w kieszeni otwiera i rodzą się wątpliwości. Czy rezygnować z zemsty, czy zostawiać sprawę wymiarowi sprawiedliwości? A jeśli wymiar sprawiedliwości jest ślepy, albo, co gorsza, celowo zamyka oczy, lub też jest skorumpowany czy po prostu nieudolny... a to wszystko przecież prawdopodobne i bardzo pesymistyczne.
Jak tu się dziwić Wallanderowi, że taki z niego posępniak, skoro z takimi przemyśleniami musi się borykać, czy też żyć ze świadomością, że seryjny morderca bywał swobodnie nocami w jego mieszkaniu, słuchał oddechu Kurta podczas snu i planował rozłupanie mu głowy siekierą. O matko z córką.
Kryminał się kończy, Kurt Wallander rozwiązuje zagadkę, przestępca ujęty, a wcale nie ma co oddychać z ulgą. Poczucie beznadziei i mroku pozostaje jeszcze przez jakiś czas.
Dopiszę jeszcze, bo mnie zainteresowało: na okładce fragment obrazu Louisa Janmota " La Poème de l'âme", właściwie to chodzi o cykl obrazów, a tu konkretnie wykorzystano numer osiem, tytuł "Cauchemar", czyli koszmar. Cały o tu: Obraz
To rozłupanie kręgosłupa i ściąganie skalpela....brrr...
OdpowiedzUsuńFajnie opisałaś:)
OdpowiedzUsuńNie czytałam tej książki, ale oglądałam odcinek serialu, który powstał w oparciu o ten kryminał - nie jest tak drastycznie;
Jakoś boję się Mankella...Ale chyba warto spróbować, bo może się okazać miłym rozczarowaniem.
OdpowiedzUsuńwidzę, że coraz częściej można przeczytać recenzje audiobooków, cieszę się, bo jestem wielką admiratorką czytania uszami. Normalnego też, ale w przypadku braku oczu dla papieru, można użyć uszu.
OdpowiedzUsuńMankell jak zwykle w dobrej formie
To moja ulubiona część o Wallanderze. Pierwsza jaką przeczytałam. Wspaniała.
OdpowiedzUsuń