Strony
▼
niedziela, 20 stycznia 2013
"Saga rodu Foryste'ów" John Galsworthy, tom drugi "W matni"
"Może i dożyjemy ich wieku - podjął Jolyon - ale jak wiesz, skłonność do autoanalizy jest przeszkodą w życiu, a na tym polega różnica pomiędzy nami a nimi. My utraciliśmy pewność siebie. Jak i kiedy powstała w nas ta skłonność do autoanalizy, nigdy nie potrafiłem dojść. Mój ojciec miał ją w pewnym stopniu, ale inni Forsyte'owie tej generacji ani na lekarstwo... Nigdy nie patrzeć na siebie oczyma innych - to doskonale konserwuje" [1].
Ostatnie zdanie zawiera w sobie mądrość życiową.
Lokaj [...] powiedział cicho:
- [...] A ja mam syna w Inniskillings.
- Warmson ma syna? Jak to? Nie wiedziałem, że Warmson jest żonaty.
- Naturalnie, proszę pana. Nigdy nie mówię o tym. [...]
Soames zdumiał się odrobinę, że tak mało wie o człowieku, którego jak mu się zdawało, zna tak dobrze" [2].
Oto stosunek do służby, jest, a jakby jej nie było. Pyłek pod stopami.
"Tymoteusz - powiedziała cicho - Tymoteusz kupił mapę i przyszpilił na niej... przyszpilił chorągiewki!
- Tymoteusz kupił... - Z piersi wszystkich obecnych dobyło się westchnienie.
Jeśli Tymoteusz już przyszpilił na mapie trzy chorągiewki, no! - to wskazywało jasno, do czego zdolny jest naród, gdy w nim krew zagra. Wojnę można już było właściwie uznać za skończoną" [3].
Dobre, nie? :)
"Jechał z powrotem do Robin Hill pod usianym gwiazdami niebem; spóźniony obiad podano mu ze szczególną usłużnością, gdyż w ten sposób służba chciała mu okazać, że z nim współczuje; jadł więc wszystko, aby im okazać, że ceni ich współczucie" [4].
Konwenanse. Jakby nie można było zwyczajnie powiedzieć, że im przykro, a jemu odpowiedzieć, że dziękuje.
"Ludzie pałaszowali butersznyty" [5].
Nie znałam tego słowa, ładne!
"Spośród wszystkich dzielnic dziwacznego, awanturniczego zbiorowiska zwanego Londynem, Soho jest chyba najbardziej dalekie i obce duchowi Forsyte'ów.[...] Niechlujne, pełne Greków, izmailitów, kotów, Włochów, pomidorów, restauracji, katarynek, jaskrawych barw, dziwacznych nazwisk, ludzi wyglądających z okien górnych pięter, bytuje ono gdzieś poza granicami wspólnoty brytyjskiej"[6].
Czy teraz też takie jest?
"Mając osiemdziesiąt osiem lat był zupełnie zdrów, cierpiał tylko straszliwie nad tym, że o niczym mu nie mówiono. [...]
Emilia miała tylko siedemdziesiąt lat! James zazdrościł żonie jej młodości. Myślał czasem, że nie byłby się z nią wcale ożenił, gdyby wiedział, że gdy jemu tak mało życia pozostanie, ona będzie miała jeszcze tyle lat przed sobą. To nie było naturalne. Po jego śmierci mogła jeszcze przeżyć z piętnaście albo dwadzieścia lat i wydać masę pieniędzy; zawsze miała ekscentryczne upodobania"[7].
O, do licha, to przecież trzpiotka jeszcze.
---
[1] "Saga rodu Foryste'ów" John Galsworthy tom 2, przełożył Józef Birkenmajer (tekst oparto na wydaniu PIW z 1972r), Książka i Wiedza, Warszawa 1988, s.92
[2] Tamże, s.117
[3] Tamże, s.124
[4] Tamże, s.221
[5] Tamże, s.248
[6] Tamże, s.70-71
[7] Tamże, s.76-77
...kotów, Włochów, pomidorów... - Cudne:)
OdpowiedzUsuńButersznyta to po prostu kanapka z masłem. Na Śląsku mówi się czasem podobnie.
Kiedyś się zabrałam za książkę(żki), ale jakoś nie miałam nastroju. Za to oglądałam serial (no wiem, to nie to samo) i doszłam do wniosku, że w F. nie ma ani jednej postaci absolutnie pozytywnej, każdy coś tam za uszami miał. A Soams to już menda wcielona, chociaż bardziej tej jego żony nie cierpiałam, taka oziębła jak śniegowy bałwan.
Menda, hehe, dobre. Pełen pychy facet, ot i tyle, a żonę jego polubiłam, jak już sobie poukładała życie.
UsuńFilm chętnie bym obejrzała, ale nie posiadam. Pomyślę o tym.
Serial. Średni zresztą. Nowy, sprzed kilku lat. Oczywiście serial na pewno nie oddaje książki w sposób dosłowny, ale - takie miałam wrażenia dotyczące postaci.
Usuń