Na początku muszę się przyznać, że pomyliły mi się kryminały. Oto Richard Jury szykuje się do wyjazdu weekendowego, a ja szukam wzmianki o Ann, szukam i nie znajduję, co u licha, myślę sobie, jak to. Po czym z rozmachem klepię się w czoło, przecież z Ann związał się Nicholas Jones u Saszy Hady! Świadczy to o tym, że dwie pisarki, polska i amerykańska, potrafiły stworzyć postacie tak idealnych angielskich detektywów ze Scotland Yardu, że te postacie mogłyby sobie podać ręce i iść razem na piwo do angielskiego pubu.
No dobrze, jak już otrząsnęłam się z Ann, w czym wydatnie pomógł mi hipochondryczny sierżant Wiggins, mogłam bez przeszkód śledzić fabułę.
W małej wiosce Littlebourne znaleziono zwłoki kobiety z odrąbanymi palcami. W tej samej wiosce do kilkorga z mieszkańców rozesłano anonimy pisane kolorowymi kredkami, pełne oszczerstw i zajadłości. Jakby tego było mało, jedna z mieszkanek Littlebourne została jakiś czas temu brutalnie napadnięta w londyńskim metrze. Czy to wszystko się ze sobą wiąże? Oczywiście! I jeszcze z pewną nierozwiązaną zagadką z przeszłości.
Jakoś trudno mi było wgryźć się w tę angielską wioskę, pewnie dlatego, że autorka wrzuca od razu w sam środek wydarzeń, a ja słabo przypominam detektywa. Na szczęście wystarczyło poznać kilku ludzi z okolicy i historia wciągnęła mnie jak czarna dziura. Razem z inspektorem wędrowałam po podmokłym lesie, oglądałam odcięte palce denatki, przeprowadzałam rozmowy z mieszkańcami wioski i lokalną policją i dziwiłam się, dlaczego jeszcze nie widać Melrose'a.
Pojawił się w końcu, oczywiście, musiał się po prostu uporać z lady Agathą, której, ku memu żalowi, w tym tomie jest jak na lekarstwo - i od razu zaczął swoje węszenie, niezależne od policji. Przypominał mi w tym wyżła, który ma doskonały węch, ale sam się na zwierzynę nie rzuca, a jedynie ją wystawia myśliwemu. Jedną z "wystawionych" osób jest Emily Louise Perk, dziesięcioletnia dziewczynka o wyjątkowo dziwnym usposobieniu (niestety, za słabo pamiętam "Hotel Paradise", żeby porównać Emily z Emmą, zresztą, i tak Emily bliżej do Flawii, co cieszy, bo Flawię uwielbiam), która wie dużo, mówi mało, świetnie jeździ konno i namiętnie koloruje obrazki. Kredkami. Inna to Polly Praed, autorka kryminałów, osoba o pięknych fiołkowych oczach i obłędnych pomysłach na uśmiercanie miejscowej arystokracji. O miejscowej arystokracji też bym chciała napisać parę słów, ale wstrzymam się, odkryjcie to sami, dość powiedzieć, że dorównują lady Agacie.
Jeśli chodzi o intrygę kryminalną, to jest pięknie poprowadzona, rozwija się na naszych oczach; dostarcza też mnóstwa tropów potrzebnych do rozwiązania zagadki. No dobrze, wcale nie mnóstwo, ale wystarczająco. Pewnie bym nawet spróbowała wytypować mordercę, gdyby nie to, że akcja mnie tak wciągnęła, że nie miałam czasu nad tym pomyśleć, zupełnie nie miałam. Zaczytana byłam!
Wdzięczna też jestem autorce za to, że tak udanie pokazała londyńskie metro; tak dobrze, że chciałabym je zobaczyć. Równie znakomicie przedstawiła londyńskie slumsy nad Tamizą, tak znakomicie, że w życiu nie chciałabym tam trafić.
"Oblepione talerze, wyszczerbione filiżanki i spodki, a także nieumyte garnki piętrzyły się tutaj wszędzie, a z kuchenki zwisały sople tłustego brudu. Sierżant Wiggins wszedł do środka i zapatrzył się z perwersyjną fascynacją na patelnię, na której widniała warstwa zastygniętego smalcu".[1]Jeszcze malutki plusik za grę "Magowie i wojownicy" - sama nie grywam, ale doceniam.
"Widział pan tę dużą patelnię, panie nadinspektorze? - zapytał Wiggins, gdy szli już ulicą do pubu. - Tam w zastygniętym tłuszczu były ślady malutkich stóp - powiedział i na myśl o tym wzdrygnął się z obrzydzeniem".[2]
Minusy? Nie zauważyłam. No dobrze, jest jeden. Za szybko się czytało, za szybko się skończyło, ot co.
---
[1] "Pod Anodynowym Naszyjnikiem" Martha Grimes, przełożyła Anna Bartkowicz, W.A.B., Warszawa 2012, s.139
[2] Tamże, s. 143
Chętnie przeczytam ;)
OdpowiedzUsuńAle zacznij lepiej od początku serii - choć właściwie w tej akurat serii nie ma to aż takiego znaczenia... zatem miłej lektury!
Usuń