Jeśli przyjąć, że autor jest rodzicem swego dzieła, to książkę można nazwać synem lub córką, prawda? Opowiem wam o tym, jak spotkałam dwóch braci. Pierwszy to "Wojna starego człowieka" - w tym bracie zakochałam się, uwiódł mnie poczuciem humoru, siłą i wrażliwością. Potem poznałam drugiego brata, "Czerwone koszule", rwałam się do tego spotkania, bezwstydnie licząc, że ten uwiedzie mnie jeszcze bardziej, będzie silniejszy, przystojniejszy i takie tam, wiecie. Błysk w oku. Tak się nie stało, ale mało brakowało.
Akcja dzieje się na statku kosmicznym, gdzie właśnie trafił główny bohater powieści, rekrut Andrew Dahl. Statek jak statek, głównie badawczy, choć zdarzają się i inne misje. Andy po niedługim czasie zauważa, że nikt na te misje się nie pali, a po dłuższym pobycie już wie, że wyprawy są śmiertelnym zagrożeniem, co i rusz ktoś traci na nich życie, wyłączając kilku oficerów.
==UWAGA, SZCZEGÓŁY DO OMINIĘCIA!==
Andrew i grupka jego przyjaciół szybko dochodzą do wniosku (to znaczy wcale nie tak szybko, tylko z buntem i niedowierzaniem i wcale nie oni, tylko ktoś im to podpowiada), że są na planie filmu, że są statystami, że gdy włącza się Narracja, tracą wolę, muszą grać swoje role i nierzadko pełnić funkcję mięsa armatniego, bo przecież żaden z głównych bohaterów nie może zginąć. A ofiary w ludziach są wskazane w celu zwiększenia dramaturgii konkretnego odcinka, toteż Andy i jego przyjaciele nie znają dnia ani godziny, chyba że... No dobrze, to brzmi jak bredzenie szaleńca, ale trzeba po prostu odnaleźć scenarzystę tego serialu i przekonać go, żeby nie pisał takich bzdur i nie uśmiercał ludzi. Czy ta misja im się powiedzie, łatwo się domyślić. Dla mnie śledzenie drogi, jaką przebywa ta grupa w czasie i przestrzeni, było czystą uciechą, są sympatyczni, z poczuciem humoru, choć czasami jest to humor na poziomie opuszczonych spodni - co nie zmienia faktu, że z tych spodni rechotałam dobrą chwilę.
== UWAGA, MOŻNA CZYTAĆ==
Ale uwaga. To nie jest książka wyłącznie do śmiania się. Tu muszę się przyczepić do blurba "Szczerze powiem, że nie przypominam sobie książki, przy której tak bym się śmiał. Patrick Rothfuss" - no bez przesady, wygląda to tak, jakby trzeba było nieustannie się śmiać, litości! To jest książka do zadumy, bo i wątek śmiertelnie chorego chłopca łapie za serce; i to, według jakich zasad scenarzyści piszą filmy; i końcówka powieści - wszystko daje do myślenia. To, że autor maczał palce w serialu "Gwiezdne wrota", pewnie miało jakieś znaczenie.
W jednej książce dostałam trzy opowieści, bo oprócz opowieści właściwej jest jeszcze pamiętnik scenarzysty opisującego, jak to zgłaszają się do niego osoby twierdzące, że są postaciami z jego filmu. Ciekawy zabieg, bo pierwsza część jest czystą fikcją, to wiadomo od samego początku, taka umowa między autorem a czytelnikiem. I nagle Scalzi zrywa umowę, każąc czytelnikowi zwolnić tempo i zadać sobie pytanie: no dobrze, to ściema, co się przydarzyło scenarzyście, bajka, niemożliwe, zdaje mu się. A co, jeśli coś w tym jest? Nie, niemożliwe. No, ale... Czujecie to? W racjonalny do bólu mózg wdziera się igiełka zwątpienia, która właściwie nic nie robi i zaraz znika, ale przez chwilę jest i uwiera.
Wisienką na torcie jest ostatnia opowieść, którą przytuliłam do serca zdecydowanym i pewnym ruchem. To wątek kobiety i mężczyzny, ledwie kilka zdań, ale fantastycznie skrojonych, delikatnych, subtelnych. O uczuciu, które przenika do świata realnego z wymyślonego, które "nie zna granic ni kordonów".
Podziwiam autora za swobodę i lekkość myśli. Facet pisze bez spiny, bez zadęcia, tworzy literaturę rozrywkową, która nie aspiruje, by być czymś więcej, ale temu, kto chce, dostarcza materiału do rozmyślań. Te scenariusze mnie zaciekawiły, pewnie z racji niedawno przeczytanej książki "Łowca androidów: Słowa i obrazy", gdzie tworzenie scenariuszy jest potraktowane warsztatowo i systematycznie.
Dodam tylko jeszcze, że na zawsze "Czerwone koszule" będą mi się kojarzyć z moim pierwszym Polconem. Czytałam to w drodze do B-B, czytałam na mało interesującej prelekcji z Pilipiukiem, wtedy właśnie natknęłam się na słowo "Enterprise" i tym słowem tknięta, przeniosłam się na prelekcję o tym właśnie serialu i znakomicie się bawiłam.
Dziękuję Wydawnictwu Akurat za egzemplarz książki!
"Czerwone koszule" John Scalzi, przełożył Marcin Wawrzyńczak, Wydawnictwo Akurat, Warszawa 2014.
Mam, czeka w kolejce, a z każdą kolejną recenzją, zastanawiam się, czy nie dać jej wyżej w hierarchii "do przeczytania".
OdpowiedzUsuńPowiedz mi, co masz jeszcze w kolejce, a powiem Ci, czy masz ją przesuwać wyżej, czy nie. :)
UsuńKsiążka bardzo mi się podobała, wrażenia z lektury spisałem na blogu, byłem zaskoczony, bo spodziewałem się zupełnie czegoś innego. A tak mamy 2 w 1, coś dla fanów fantastyki rozrywkowej i tej poważniejszej, chociaż oczywiście Lem czy Dick to to nie jest. I wielki plus za humor :)
OdpowiedzUsuńZajrzę zaraz i poczytam. Fajnie, że autor zaskakuje, ja też podczas czytania łapałam się na tym, że ta powieść rozwija się w całkiem innym kierunku, niż się spodziewałam.
Usuń