Strony

sobota, 21 stycznia 2017

"Death Bringer" Adrianna Biełowiec

"Death Bringer" to książka, którą niezwykle trudno mi określić gatunkowo*. Zawiera elementy fantastyczne (przy czym chodzi mi o s-f), fantasy czy wręcz baśni (złota rybka spełniająca życzenia), a do tego wszystkiego jeszcze jest dołożony romans.

Czy to pomieszanie gatunków wyszło książce na dobre?

Powieść zaczyna się bardzo obiecująco - grupka dzieci porywa prototyp pojazdu latającego i udaje się zwiedzać okolice bardziej dalsze niż bliższe. Wyprawa kończy się mocno nieoczekiwanie i nie do końca dobrze. "Porywacze" są bowiem dziećmi rebeliantów (oho, lampka mi się zapala, czy to SW?), a podczas wycieczki udaje im się wpaść na oddział wrogich im Kiritian. Kiritianie nazywani są najeźdźcami, podbijają bowiem układ planetarny za układem, z powodów bardzo ideologicznych i mało ekonomicznych.  Dzieci z tego spotkania wychodzą cało fizycznie, ale bardzo pokiereszowane psychicznie. 



Cyk!
Przeskakuje nam narracja o dwadzieścia lat do przodu, kiedy to dzieci już dorosły, wstąpiły do wojska i walczą z Kiritianami ze wszystkich sił. Do tego momentu można traktować powieść jako military s-f czy space operę - co mi odpowiada, choć rażą nieco mocne uproszczenia dotyczące technologii (statki powietrzne przypominające współczesne myśliwce, które bez problemu odnajdują się też w przestrzeni kosmicznej).

Dalej następuje wątek romansowy. Wybaczcie, mało się znam na romansach, by móc właściwie oceniać relacje pomiędzy rebeliantką a jej śmiertelnym wrogiem Kiritianinem, po tym, jak oboje utknęli na zapomnianej planecie.

Na koniec zaś mamy coś, co zupełnie rozkłada powieść na łopatki w mojej ocenie. Na scenę wkracza bowiem człowiek-jaguar. Przedstawiciel rasy, którą ludzie beztrosko zlikwidowali, bo im była potrzebna  ich planeta (jak można taki zamiar przedsiębrać w dobie lotów kosmicznych, jest dla mnie niepojęte). Osobnik ten posiada właściwości parapsychiczne (magiczne, choć autorka próbuje podlać je naukowym sosem), a jego lud był kiedyś w posiadaniu potężnego artefaktu, czyli stworzenia, które spełnia trzy życzenia swojego właściciela, tylko trzy i dokładnie trzy. Stworzenie to odgrywa kluczową rolę w rozwiązaniu konfliktu między ludźmi a Kiritianami.

Zupełnie mi nie gra to połączenie. Albo umawiamy się, że obowiązują prawa fizyki takie, jakie znamy, albo uznajemy, że magia istnieje i znosi te prawa.Współistnienie tych założeń zgrzyta, i to bardzo.

To mój największy, acz nie jedyny zarzut. W książce roi się od błędów i literówek. Dziwią bardzo "serdeczne podziękowania całemu Zespołowi Wydawnictwa Eperons-Ostrogi za ogrom pracy włożony w ukształtowanie Death Bringera do obecnej formy" - ponieważ tego ogromu pracy w ogóle nie widać.
Brak lub nadmiarowe przecinki, potknięcia stylistyczne, gramatyczne, masa literówek i źle użytych wyrazów - tego jest pod dostatkiem. Trochę rażą mnie też wyrazy wyjęte ze słownika synonimów i trochę na siłę wciśnięte w tekst. Przykłady? Proszę:
- "zbladłam na stiuk",
- "wypieki leżały ordynkami na półkach",
- "w oddaleniu dostrzegła jedynie barchany i pagórki",
- "powiew rozbisurmanionego wiatru na twarzy", 
- "Kucharz natomiast jest przepastną głębiną pełną niespodzianek. Chyba nigdy nie przestaniesz mnie epatować, Forkisie".

Jak więc podsumować powieść? Ta książka, według mnie, wymaga jeszcze sporo pracy korektorskiej i redaktorskiej. Po tym mogłaby się spodobać miłośnikom Young Adult.  Mnie już chyba nie.
Należy się jednak pochwała za staranne zbudowanie świata przedstawionego w książce. Rozległy zarówno w czasie, jak i przestrzeni, bogaty w rasy. Widać, że autorka bardzo się stara i że nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. 

Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję autorce!


---
* - zarzekałam się kiedyś, tak wewnętrznie, przy czytaniu którejś notki Kruka (której już nie umiem znaleźć), że rozbijanie literatury na gatunki jest dla mnie czarną magią i nie rozumiałam, po co to. Teraz już rozumiem.

"Death Bringer" Adrianna Biełowiec, Wydawnictwo Eperons-Ostrogi, Kraków 2015.

6 komentarzy:

  1. Już "ukształtowanie do formy" brzmi tak sobie. Magia z techniką współistnieć mogą i są na to nawet osobne systemy RPG, ale trzeba mieć na to dobry pomysł i przekonująco go przedstawić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. RPG - no cóż, nic o tym nie wiem, więc trudno mi się na ten temat wypowiadać.

      Usuń
  2. Dzień dobry/dobry wieczór

    Jestem autorką książki. Bardzo dziękuję Ci za tę recenzję. Zmartwiły mnie trochę te błędy językowe i literówki. Wersji DB na etapie redakcji było wiele i mam nadzieję, że nie stało się tak, że nieodpowiedni plik poszedł do druku. Przyznam, że nie czytałam tekstu po wydrukowaniu wersji papierowej, bo powieści miałam już serdecznie dosyć i musiałam od niej długo odpocząć. Jeśli jednak z plikiem było wszystko dobrze, baty należą się mnie jak najbardziej :)

    Co do magii i sił nadprzyrodzonych małe sprostowanie. Nie występują one w powieści, jest wyłącznie technologia, choć na różnych poziomach rozwojowych w zależności od nacji czy narodu. Bohaterowie nieraz odwołują się do własnych kultur i mitologii, by wyjaśnić niezrozumiałe dla nich zjawiska, w rzeczywistości będące zaawansowaną technologią obcych, którzy opuścili Zodiac Uniwersum wiele tysięcy lat wcześniej. Postacie potrafią korzystać z niektórych wynalazków czy artefaktów, chociaż nie rozumieją, na jakiej zasadzie one działają. Książka jest pierwszą częścią trylogii i wszystko zostanie wyjaśnione w kolejnym tomie, który już istnieje, lecz nie wiadomo kiedy ujrzy światło dzienne. Niemniej historia powinna obronić się sama, nawet jeśli jest to część cyklu. Jeśli czytelnik zauważył tam magię, znaczy to, że nawalił wyłącznie autor.

    Rasy są tylko trzy: Onkaloci, Nimja oraz ludzie, ci ostatni jako populacje wykształcone na różnych planetach typu ziemskiego poprzez biologiczną i kulturową konwergencję.

    Parę dodatkowych informacji o książce można znaleźć na niewielkim blogu: http://zuniversum.blogspot.com/

    Serdecznie pozdrawiam moli książkowych, miłośników psów oraz kotów!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo Ci dziękuję za tę wypowiedź. Co prawda w pełni popieram zdanie "historia powinna obronić się sama", ale jak najdalsza jestem od tego, by bronić autorowi się wypowiedzieć.
      A Twoje podejście do krytyki jest godne pochwały.

      Z tego wszystkiego zapomniałam wspomnieć, że to właśnie dzięki Tobie książkę przeczytałam, zaraz to nadrabiam!

      Usuń
    2. Chętnie przyjmuję szczerą krytykę. Przepraszam za chaotycznie napisany poprzedni post.

      Usuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń