Pierwsze wspomnienia z biblioteki to wspomnienia z biblioteki szkolnej. Chodziłam do dwóch szkół podstawowych, najpierw była to szkoła w Owieczkach, czyli tam, gdzie mieszkałam (trzy klasy), a potem w Klonowej (klasy od czwartej do ósmej).
Szkoła mieściła się tylko w tym niższym segmencie. |
Ciekawe, że ze szkoły w Owieczkach nie pamiętam żadnej biblioteki. Może nie było? A może była, tylko jej nie zarejestrowałam w pamięci, bo jeszcze nie czytałam tak namiętnie? Muszę podpytać rodzicielki. Ale prawdę mówiąc, to tam były trzy sale lekcyjne, duży korytarz, malutki pokój nauczycielski, szatnia i toalety. Nie wiem, gdzie by tam miała się jeszcze biblioteka zmieścić.
Szkoła w Klonowej kryje się za drzewami po lewej, żółta strzałka wskazuje budynek, o którym mowa poniżej, zielona strzałka wskazuje położenie biblioteki szkolnej. |
Wcale mi to jednak nie przeszkadzało namiętnie w niej bywać i buszować po półkach. Czytałam tam wszystko. WSZYSTKO!
Tomki Wilmowskie, Puca i Bursztyna, baśnie wszelakie, Lema było dużo (wciągałam go nosem). Co tylko wpadło w rękę, czytałam. Brzydko te wszystkie książki wyglądały na regale, obłożone w szary papier, który może i chronił przed kurzem i zabrudzeniem, ale za to ujednolicał je mocno, sprowadzając do numerka na okładce.Taka dygresja: teraz umieją z szarego papieru zrobić atut, urządzając "randkę z książką w ciemno", widzieliście na pewno takie akcje.
Szary papier nie przeszkadzał mi wtedy wcale. Dzięki temu, że tak często bywałam w bibliotece, wkręciłam się w pomaganie bibliotekarce, mogłam siedzieć tam na całych przerwach, a czasem i po lekcjach i robić nowe okładki z szarego papieru, ustawiać książki na półkach, wypożyczać, co tylko chciałam, czytać w wolnej chwili, wypożyczać kolegom i koleżankom książki i takie tam. Czyste szczęście.
Tak wyglądają moje pierwsze wspomnienia z biblioteki. A Wasze?
Nie mam dobrych wspomnień związanych z bibliotekami szkolnymi, ponieważ były to magazyny pełne zakurzonych, starych książek. Nowości były rzadkością. Wolałam bibliotekę publiczną. Mimo, że nie było wolnego dostępu do półek, to bibliotekarki umiały wyszukać dla mnie ciekawe książki. Zawsze dużo czytałam i na szczęście domowa biblioteczka rosła wprost proporcjonalnie do moich potrzeb. Potem dorosłam i zostałam bibliotekarzem.
OdpowiedzUsuńOstatnie zdanie przepiękne! Takie na przekór i takie bijące pewnością siebie :)
UsuńU mnie biblioteka szkolna byłą małą klitką obleganą przez dzieciaki. Jednorazowo mogły wejść do środka 3 osoby, reszta kolejki stała pod drzwiami. Nie było wolnego dostępu do półek, a gdy zbyt szybko się oddało książkę (Quo Vadis oddałam po tygodniu), to bibliotekarka przepytywała czy na pewno przeczytało się książkę. Prowadziliśmy oprócz tego zeszyt lektur, gdzie robiliśmy na bieżąco notatki. Był konkurs na czytającą najwięcej klasę... Cóż to był za miły czas.
OdpowiedzUsuńDo publicznej biblioteki trafiłam dopiero w wakacje przed 6 klasą. Oj, wtedy przepadłam jak śliwka w kompot. I jak wiesz Agnieszko, też z wykształcenia jestem bibliotekarką :)
Publiczna biblioteka i wolny dostęp do półek - ach, co to był za raj!
UsuńPrzepytujące bibliotekarki - hm, ale po co takie przepytywanie? Do dziś nie rozumiem. Może wtedy nikt nie słyszał o prawie do szybkiego czytania albo o tym, że można porzucić zaczętą lekturę, gdy się nie podoba?
W mojej szkole biblioteka była podobna jak u Leacathy, a ta publiczna - podzielona na część dla dzieci i dorosłych, przy tym do tej dla dorosłych miało się wstęp dopiero od 15 roku życia! Problem w tym, że nadal nie było tam wolnego dostępu, więc trzeba było mieć już przygotowane tytuły, które chce się wypożyczyć - a mam wrażenie, że w bibliotece najfajniejsze jest jednak to łażenie między półkami, patrzenie na tytuły i wybieranie czegoś, o czym nie ma się pojęcia, ale czuje, że będzie ciekawe. Przez to zapewne ominęło mnie sporo książek, których nie przeczytałam, bo nie miałam pojęcia, że istnieją.
OdpowiedzUsuńSmutne jest to, że takie biblioteki publiczne nadal istnieją :( bez dostępu do półek i możliwości wyboru samemu książek
UsuńSerio? Myślałam, że teraz wszędzie jest polityka "frontem do klienta".
UsuńCóż mogę powiedzieć ja, człowiek który pół życia mieszkał nad gminną biblioteką i w pewnym momencie dostąpił zaszczytu posiadania własnego klucza na wypadek, gdyby w środku nocy złapał go czytelniczy głód. Ale to były inne czasy, inni ludzie. Gdzie tam teraz takie fanaberie :P
OdpowiedzUsuńW środku nocy do biblioteki. No jasne, już uwierzę, że tak się zdarzyło!
Usuń