Strony
▼
wtorek, 1 października 2013
"Kameleon" Rafał Kosik - o przedziwnej planecie
Podoba mi się pierwsze zdanie: "Noah stał, potrącany przez spieszących gdzieś ludzi i patrzył w niebo". Ostatnie zdanie nie jest już takie ładne, choć zawiera słowo "nadzieja".
Tak sobie siedzę nad kartką, siedzę, i za diabła nie wiem, co napisać o tej książce. Brak mi jakiegoś ogólnego osądu, rzutu oka na całość. Konkluzji brak, nigdy jej nie było czy uciekła?
No dobrze, nie użalaj się, babo, nad uciekającą konkluzją, bo tu trzeba (dla mojej mającej się świetnie sklerozy książkowej) skreślić choć kilka słów o powieści.
Noah jest młodym mężczyzną, który nienawidzi gospodarstwa, w którym się urodził i wychował, nienawidzi pracy na roli, za to całą duszę wkłada w obserwację nieba. Czyli to taki astronom-amator, a w miarę rozwoju akcji już nie amator, tylko uczony. Takich uczonych jest w powieści więcej, władze królestwa, w którym mieszka Noah, zaganiają ich w stadko, twórcze umysły zapylają się wzajemnie i odkrycia wraz z wynalazkami kiełkują jak pączki. Niby to wszystko na potrzeby wojny (swoją drogą to wkurzające, że wojny i konflikty są motorem napędowym wynalazców), ale tak naprawdę jest to wszystko wplecione w pewien nadrzędny wzór, którego istnienia nikt na całej planecie nawet nie podejrzewa.
Co to za wzór, domyślają się za to ludzie, którzy zbliżają się do planety w statku kosmicznym, choć też dopiero pod koniec swojej drogi. Statek to USS "Ronald Reagan", lecący z misją ratunkową na planetę Ruthar Larcke, na której czterysta trzynaście lat temu rozbił się inny statek. Nie no, co ja plotę, to nie misja ratunkowa, nie po tylu latach, tylko misja wyjaśniająca. Tylko że zamiast wyjaśniać, sytuacja się komplikuje. Okazuje się, że planeta jest zamieszkana przez liczną LUDZKĄ populację w stopniu rozwoju na poziomie ziemskiego średniowiecza. Z drobnymi, dziwnymi wyjątkami, jak elektryczność czy broń palna. A czterysta lat temu nie było tam ludzi! Więc, jak, co, jakim cudem ta planeta jest TAKA?
Większość akcji dzieje się właśnie na planecie, ale autor wcale nam nie odkrywa, dlaczego taka jest. Opisuje życie na niej: Noah odkrywa nową gwiazdę, która zbliża się do planety (to statek oczywiście), za rogiem czai się wojna, królestwa się zbroją, a ludzie w królestwach, co by nie zrobili lub chcieli zrobić - miotani są przez los jak jesienią liście przez wiatr...
O rany, jak wpadam w taki nostalgiczny ton, to już naprawdę źle ze mną, trzeba się streszczać. Okazuje się, że ten los to nie los, tylko coś w rodzaju nadrzędnej...no przecież nie świadomości! Podświadomości? Nie. To instynkt planetarny, o. Coś, czego potrzeba, by uchronić planetę przed zagrożeniem, jakie niesie ze sobą statek.
Dlaczego to zagrożenie, skąd się wzięło - to moim zdaniem najlepsza część powieści. Wyjaśnienie, skąd się wzięła ludzkość i cywilizacja na globie sporo oddalonym od Ziemi, jest tyleż brawurowe i niezwykłe, co nieprawdopodobne. Ale to przecież fantastyka, tu TRZEBA sięgać po nieprawdopodobne rozwiązania.
Konkluzji dalej nie mam, już jej nie złapię. Ale za inną powieść Kosika to się złapię. Kiedyś.
"Kameleon" Rafał Kosik, Powergraph, 2008.
Takie powieści jednak nie są dla mnie.
OdpowiedzUsuńGatunek nie odpowiada? Szkoda, to całkiem niezły kęs literatury jest.
UsuńDla mnie Kosik jest pisarzem dla dzieci/młodzieży, jakoś nie mogę się wziąć za jego prozę s-f :)
OdpowiedzUsuńMam podobnie, ale może po dwóch młodzieżówkach pora na poważnego Kosika :D
UsuńHa, a może czas zerknąć na młodzieżowego Kosika? :)
UsuńLubię pióro Kosika. Bardzo przypadł mi do gustu "Mars" oraz "Vertical". "Kameleon" wiele razy migał mi na sklepowych półkach, ale jakoś nigdy nie miałem okazji go przeczytać. Widzę, że warto, chociaż motyw podróży na planetę z "zagubioną" ludzką kolonią wydaje się znajomy za sprawą Zajdla. Ciekawe, jak Kosik poradził sobie z tym tematem.
OdpowiedzUsuńInaczej niż u Zajdla - no i bardzo dobrze, bo przecież nie można wygrywać wciąż tych samych melodii.
Usuń