Dawno, dawno temu, kiedy na blogach kwitły ożywione dyskusje, napisałam tekst o "Magicznych latach" Roberta McCammona. Co tam się działo w komentarzach, ho ho!
Wtedy właśnie Secrus podrzucił mi tytuł powieści korespondującej klimatem z McCammonem, czyli właśnie "Słoneczne wino". Przypomniałam sobie po kilku latach, że miałam to przeczytać, no i przeczytałam.
"Słoneczne wino" rzeczywiście można skojarzyć z "Magicznymi latami", bo doskonale oddaje klimat małego amerykańskiego miasteczka. Dodajmy, że widzianego z perspektywy młodych chłopców, braci, którzy przeżywają właśnie najlepsze letnie miesiące.
Przeczytałam, ale z pewnym trudem. Początkowo ten senny, nieco oniryczny klimat bardzo mi odpowiadał, słoneczne wino robione z kwiatów mniszka trafiło prosto do mojego tęskniącego za słońcem serca. Douglas i Tom, bracia o ogromnej wyobraźni, chłoną wakacje z szeroko otwartymi oczami, a autor to opisuje hojnie szafując wyrażeniami naszpikowanymi zachwytem i nostalgią. Tylko że u McCammona taki sam zachwyt był dodatkiem, przyprawą nadającą głównemu daniu niezwykły smak. Bradbury za to ugotował swoje danie wyłącznie z przypraw.
W małych dawkach to wyborne, w całości - niejadalne.
"Słoneczne wino" Ray Bradbury z tomu "Green Town", tłumaczyli: Wojciech Szypuła, Paulina Braiter , Wydawnictwo Mag, 2020.
Grzegorz Zalewski (speculatio.pl) w zeszłym roku entuzjastycznie o tej książce pisał. U mnie nadal czeka na liście, może w wakacje. Trochę studzisz zapał, ale przyznajmy, że "Magiczne lata" to bardzo wysoko ustawiona poprzeczka do porównań ;)
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, być może za dużo oczekiwałam. Jeśli przeczytasz, daj znać, co o tym sądzisz.
UsuńZobaczymy, nie samymi arcydziełami żyje czlowiek :)
Usuń