Strony
▼
niedziela, 31 sierpnia 2014
"Przestępstwo" Ferdinand von Schirach - prawnik opowiada
Do licha, jaka szkoda, że nie mam znajomości wśród prawników! Jeśli każdy umie opowiadać takie historie jak von Schirach, to ileż ciekawych opowieści mnie omija. No dobra, chyba jednak nie każdy, sama znajomość tematu nie wystarczy. Wiem, bo próbowałam siostrzenicy streścić jedno z opowiadań i wyszło nieco drętwo. Trzeba jeszcze mieć talent gawędziarski. Ja nie mam, von Schirach ma, ale nie taki hrabalowski, tylko spokojny, stonowany, dokładny.
To nie kryminał, który przykuwa uwagę czytelnika tym, że nie wiadomo kto, nie wiadomo dlaczego i czasem nie wiadomo jak - zabił czy popełnił inne przestępstwo.
Tu wiadomo kto, wiadomo jak. Dlaczego - to powoli i dokładnie wyjaśnia nam autor, ale czasem i on sam tego nie wie. Bowiem jak wyjaśnić pragnienie pewnego chłopaka, by zjeść kawałek swojej partnerki? "Miłość". Albo czyny drugiego, który co jakiś czas dziabie nożem owcę i wydłubuje jej oczy? (Okoliczni farmerzy są wkurzeni) "Zielona".Nie zawsze się da wyjaśnić racjonalnie ludzkie poczynania.
Autor był świadkiem wielu spraw i te sprawy właśnie opisuje. Historie są przeróżne, bardzo dziwne i takie całkiem zwyczajne. Bo czyż nie jest zwyczajną, a raczej pospolitą, sprawa, gdy mąż zabija żonę ("Fähner")? A z dziwnych: człowiek, który w obronie koniecznej zabił dwóch ludzi, od zatrzymania do wypuszczenia nie wypowiedział ani jednego słowa, a policjanci nie mogą ustalić jego tożsamości ("Obrona konieczna").
Uderzyło mnie w opowiadaniach to, że autor nie potępia (co akurat jest całkiem ok), ale w wielu przypadkach bierze stronę bohaterów - przypadłość adwokata? Nie przeczę, w opowiadaniu "Szczęście", gdzie osadzono chłopaka w więzieniu za poćwiartowanie zwłok - ma to rację bytu, bo chłopak nikogo nie zabił. Ale w opowiadaniu pt. "Fähner" mamy historię lekarza, który zabił swoją żonę, bo wiecznie gderała, zrzędziła i mu ubliżała. Wszyscy mu współczują , włączają w to autora, a także, mam wrażenie, sędziego prowadzącego sprawę, czego wyrazem był niski wyrok. Ale, na litość boską, facet zatłukł żonę, zabił człowieka, nie można tak! Mógł się wyprowadzić, mógł wyprowadzić ją, istnieją separacje, rozwody... Nie umiałam pogodzić się ze społecznym pozwoleniem na zabójstwo.
Każdy z wątków ma właśnie jakiś haczyk, nitkę, pętelkę, za którą można złapać i wysnuć własne wnioski. I to było dobre, to mi się podobało. Ta książka spodoba się każdemu miłośnikowi kryminałów (choć kryminałem nie jest), a także miłośnikom głosu Rocha Siemianowskiego. Wzdech. To ja.
Spis treści:
1. Fähner
2. Tanata i jego czarka
3. Wiolonczela
4. Jeż
5. Szczęście
6. Sommertime
7. Obrona konieczna
8. Zielona
9. Cierń
10. Miłość
11. Etiopczyk
Bardzo dziękuję za egzemplarz książki Bibliotece Akustycznej!
"Przestępstwo"Ferdinand von Schirach, przełożył Jakub Ekier, czyta Roch Siemianowski, Biblioteka Akustyczna 2014.
środa, 27 sierpnia 2014
[Sława Pawłysz] "Trzynaście lat podróży" Kir Bułyczow
Znacie Sławę Pawłysza? Nie no, pewnie, że nie znacie, tylko nieliczni znają Sławę. Andrzej na przykład zna - i to on właśnie pożyczył mi "Trzynaście lat podróży", żebym pogłębiła swoją znajomość ze Sławą.
Sława (to zdrobnienie od Władysław) jest medykiem - kabinowcem. Właśnie przybył na statek kosmiczny "Anteusz", żeby odbyć rok służby. Statek leci do Alfy Łabędzia, jest w trasie już 106 lat. Co roku wymienia się na nim załogę, żeby zasilić statek świeżą krwią, młodymi, prężnymi mózgami i energią życiową. To możliwe dzięki "retranslatorom teleportacyjnym", czyli kabinom, co robią pstryk i przesyłają człowieka o parseki.
Po Pawłyszu ma wpstrykać się na statek kolejna osoba, aż tu nagle trach - coś się popsuło. Następnego przerzutu nie będzie, wiadomości też nie, dostawy żywności - wszystko ustało. Co teraz? Czyżby statek właśnie przekroczył granicę teleportacji?
Załoga ma zdecydować, co dalej. Czy lecieć do Łabędzia przez jeszcze trzynaście lat i drugie tyle z powrotem, żeby osiągnąć cel i móc znów zbliżyć się do Ziemi na odległość pozwalającą na transmisję? Czy też zawrócić od razu - bo wymiana załogi jeszcze nie ukończona, bo może Ziemia ma jakieś rozwiązanie...
No, co byśmy zrobili, gdybyście byli na ich miejscu? Bo Sława jest od początku za lotem naprzód, za kontynuowaniem misji - ale wcale nie ze szlachetnych pobudek kosmonauty odkrywcy. Otóż Sława po prostu boi się, że będzie się o nich mówiło jak o tchórzach, co przy pierwszym potknięciu obrócili się na pięcie i uciekli. Oprócz tego jest Grażyna. To dziewczyna, która właśnie odbębniła rok służby i miała wracać, gdy nieoczekiwana awaria jej to uniemożliwiła. Sława zakochał się w Grażynie, normalnie nie miałby u niej żadnych szans, ale w obliczu trzynastu, tfu, nawet dwudziestu sześciu lat razem? O, szanse są wielkie...
Całość akcji rozgrywa się na statku, ograniczona załoga (ok. trzydziestu osób), ograniczona przestrzeń - mogłoby się wydawać, że tam coś wybuchnie. A gdzież tam. Kosmonauci twarda rasa, nawet jak wybuchają, to w cichości ducha i bez świadków.
Tak sobie pomyślałam, że statek kosmiczny byłby idealnym miejscem na zbrodnię - taki nieco większy "zamknięty pokój". Jest coś takiego? Kosmiczny kryminał?
Wracając do Sławy - teraz bym mogła sobie przypomnieć resztę historii z nim. Skrzydła mam, Osadę mam, brakuje jeszcze opowiadań.
Wynotowałam sobie to:
"Lekkomyślność czasem waliła się na Pawłysza jak atak choroby. Potem sam sobie się dziwił, dlaczego poważne myśli uciekają gdzieś".Pawłysz przypomina mi tu nieco kadeta Pirxa, kadeta, nie pilota, tego młodego, nieopierzonego jeszcze kosmicznego podróżnika.
"W takiej podróży załoga, jakkolwiek by nie była do tego przygotowana i chętna do złożenia ofiary z siebie i swoich dzieci, musi nieuchronnie się zdegenerować, jak niewątpliwie zdegeneruje się każda ludzka społeczność oderwana od reszty ludzkości. Cel nie uświęca środków".
Chodzi to o wieloletnie podróże kosmiczne. A degeneracja grupy ludzi powróciła szerszym echem w "Osadzie".
"Trzynaście lat podróży" Kir Bułyczow, przekład Ewa i Eugeniusz Dębscy, Science Fiction 2 (2) 2001.
niedziela, 24 sierpnia 2014
[Thorgal] "Alinoe" Rosiński, Van Hamme - horror!
Zupełnie nie rozumiem, co się dzieje z rysunkami w kolejnych tomach Thorgala. "Alinoe" rysowane jest jakoś inaczej. Puentylistycznie. Mnogość drobniutkich kropeczek, kreseczek, kolory pastelowe, nienachalne. Całość delikatna - może to celowy zabieg, żeby bardziej skupić się na fabule?
Albowiem ta jest zaiste przerażająca. Thorgal, Aaricia i Jolan mieszkają na bezludnej wyspie (co za bzdurka, jak tam mieszkają, to nie może być bezludna) i odpoczywają od cywilizacji, jaka by ona nie była. Jednak całkiem od cywilizacji odciąć się nie można, więc głowa rodziny co jakiś czas musi udać się po niezbędne sprawunki. Taki właśnie czas wybrał sobie Jolan, żeby wiercić mamie dziurę w brzuchu o siostrzyczkę lub braciszka, a gdy nie otrzymuje satysfakcjonującej go odpowiedzi, rozżalony wymyśla sobie przyjaciela. Wymyślony, niewidzialny przyjaciel to nic złego (Marianka ostatnio mościła na łóżku miejsce dla takiego, a jak się położył koło niej, troskliwie okryła kołdrą), ale w przypadku Jolana wchodzą w grę pewne moce, które drzemią mu w głowie, a istnienia których nawet się jeszcze nie domyśla. Spadek po gwiezdnych dziadkach czy pradziadkach? Byli tak bardzo techniczni, więc może i metafizyczni też?
Jolan, biedne dziecko, nie umie zapanować nad tym, co wyszło z jego głowy i robi się naprawdę przerażająco. Czytałam ten tom w upalny dzień, w blasku słońca, bujając się leniwie w hamaku - i czułam, jak mi ciarki latają po plecach. Mocny scenariusz! Panie Van Hamme, szapoba.
Spodobała mi się w końcu Aaricia. Na kimś musiałam skupić uwagę, skoro Thorgal był przez prawie cały tom poza kadrem. To już nie dziewczyna, a kobieta. Odeszło do lamusa wiotkie w kibici dziewczę, które bez końca wołało "Ach Thorgalu to, och Thorgalu tamto". Teraz to odważna, pewna siebie żona i matka. W obronie syna zdolna jest do wszystkiego. Matki tak mają.
Całkiem niezły tom, choć nie lubię horrorów, ten mi się spodobał bardzo.
"Alinoe" tom ósmy serii Thorgal, scenariusz Jean Van Hamme, rysunki Grzegorz Rosiński, przekład z francuskiego Tadeusz Markowski, "Orbita" Spółka Wydawniczo-Poligraficzna z o.o., Warszawa 1989.
piątek, 22 sierpnia 2014
"Starość doskonała" Krystyna Nepomucka - KONIEC
W poprzednim tomie było melancholijnie, a teraz jest nostalgicznie i rozliczeniowo, a także szokująco.
Pod opinią o pierwszym tomie ktoś mi napisał, że mnie Busio zaskoczy. Istotnie zaskoczył. Bardzo zaskoczył. Zaskoczył mnie też Wykolejeniec, który naraił Krystynie bardzo korzystny interes. Korzystny nie tylko dla niego, ale przede wszystkim dla Krystyny - oczy przecierałam ze zdumienia, że czegoś takiego doczekam. Sprzedał jej mianowicie domek na prowincji, daleko od Warszawy.
Bohaterka w końcu znalazła swoje miejsce na ziemi - urządza ten dom, ogród z radością i miłością, czekając na przyjazd Ewy ze Szwecji (bo tak się jakoś porobiło, że Ewa, jej mąż i syn znaleźli swoje miejsce, czasowe na szczęście, na obczyźnie). Próbuje też urządzać swoje życie prywatne, nawet pojawia się odpowiedni kandydat, niestety, z jedną, za to istotną wadą. Żoną.
Dobrze, ale co z Busiem? O w mordeczkę. Okazał się kimś zupełnie innym, niż sądziła Krystyna, niż sądziłam ja. Żaden tam dziwak, bezzębny wariat, osobnik religijnie skrzywiony i wciąż pojawiający się w życiu bohaterki jak zły duch. Otworzyłam szeroko oczy - co za metamorfoza! Nie zdradzę jaka. Sami to odkryjecie, jeśliście ciekawi, tylko proszę bez zaglądania na ostatnią stronę! Trzeba uczciwie czytać od początku, żeby docenić Busia.
Dobrze się czytało, zwłaszcza rozważania o własnym życiu, o tym, co jest w życiu ważne, kto jest w życiu ważny... Gdyby tylko tych rozważań było ciut mniej (przesadziła nieco z tym autorka), byłoby idealnie. No i koniec serii. Nie ma więcej tomów. Mały smuteczek, bo jeszcze by się o Krystynie poczytało...
Dziękuję, Kasia, za pożyczenie całej serii.
"Starość doskonała" Krystyna Nepomucka, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1991.
czwartek, 21 sierpnia 2014
"Kapitan Sheer" Marcin Podolec, Robert Wyrzykowski - oni dwaj przez cały ten rejs
Kiedy szukałam w internecie informacji na temat tego komiksu, jakoś nic porządnego nie mogłam znaleźć. Ani o fabule, ani o bohaterach. Wzięłam więc komiks w ciemno i absolutnie nie żałuję. Takiej dawki czarnego humoru, stoicyzmu, fatalizmu i melancholii dawno nie wchłonęłam. Nie zabiło, no skąd! Przeciwnie, wzmocniło. I rozbawiło. :)
Kapitan Sheer to biały szczur. Razem z bosmanem, też szczurem, dryfuje po oceanie w łódce zrobionej z puszki po sardynkach. Bez celu i bez sensu drufują, bez nalotu i kłopotu. Rozmawiają na okrągło, bo co innego można na dryfującej łajbie robić. Co jakiś czas napada na nich pirat, ale czytelniku, nie wiąż z piratem wielkich nadziei, on po prostu się pojawia, tak samo jak krab pijaczyna. I jak piesek. Najważniejsi są kapitan i bosman. Oni dwaj przez cały ten rejs.
Inspirację autorzy czerpią skąd się da. Na przykład:
1. Z samych siebie (bosman rysuje komiksy i daje je kapitanowi do czytania). (s. 24)
http://kolec.ownlog.com/3,2009,archiwum.html |
2. Z dziecięcych puzzli i labiryntów - choć co do tego drugiego, nie jestem pewna, czy nawiązanie nie było bardziej laboratoryjne (Kapitan Sheer i labirynt, s.56)
3. Z literatury (Kapitan Sheer i dzwon, s. 52)
4. I tak dalej.
Do tego umieją się śmiać sami z siebie, a raczej kpić, pokpiwać i szydzić. (Kapitan Sheer i sukces, s. 57)
Bawią się formą (Kapitan Sheer i karta, s. 61)
I treścią (Kapitan Sheer i romans, s.66)
I tyle, bo i tak już dużo zacytowałam. Przyznać muszę, że warto było, smucić się i cieszyć razem z bosmanem i kapitanem na tych jednostronicowych opowieściach.
Na końcu komiksu jest ciekawostka: galeria, gdzie kapitana rysowali inni twórcy, w tym Stan Sakai, Tomasz Leśniak, Sebastian Skrobol i inni.
Jeszcze słówko od bosmana (z okładki).
"Miły biały szczur z odrobiną talentu do rysowania. Może trochę zagubiony. Na pewno szczęśliwy. To ja. A to posępne indywiduum na rufie to kapitan, jednostka wybitna. Świeci słońce, mamy któryś tam dzień po którejś tam pełni księżyca. Właśnie oczekujemy na przybycie pana pirata. Łupy są już przygotowane do abordażu. Marzyła mi się idealna harmonia i oto jest. Kapitan rzęzi, ale myślę, że trochę zazdrości. Swoje marzenia o lataniu codziennie musi zastępować marzeniami o jak najszybszym wyschnięciu.
Bosman."
"Kapitan Sheer" , scenariusz i rysunki Marcin Podolec, scenariusz Robert Wyrzykowski, kultura gniewu, Warszawa 2010.
wtorek, 19 sierpnia 2014
"Marianna i róże" Janina Fedorowicz, Joanna Konopińska - książka dla mojej córki
Kiedyś to sobie kupię, bo to prześliczna książka. Tak prześliczna, że przeczytałam ją w pośpiechu, łykając wersy i niemalże dławiąc się słowami.
To pamiętnik pisany przez Mariannę z Malinowskich Jasiecką (to znaczy książka ma formę pamiętnika, wiadomo) od wczesnych lat w małżeństwie aż do niemalże złotego wesela. Mariannę zainspirowała jej siostra Józia, wygrzebawszy z głębin szuflady listy młodziutkiej Marianny, świeżo zauroczonej przystojnym panem Jasieckim, i rzekła, że dobrze byłoby takie ulotne, szczęśliwe, albo i mniej szczęśliwe chwile zapisywać dla dzieci czy też ogólnie dla potomności.
Ileż to rzeczy można się dowiedzieć z tej książki! Ogólnie to jak żyła rodzina ziemiańska w Wielkopolsce w XIX i XX wieku - a w szczególe: jak uczono dzieci i dobierano guwernantki; jak wydawano córki za mąż, począwszy od zaręczyn, kompletowania wyprawy ślubnej, ślubu, wesela i podróży poślubnej; jak celebrowano święta, chrzciny, pogrzeby i śluby. Marianna pisze o zakupach, rachunkach, sukniach, służbie, uprawie warzyw i owoców i robieniu przetworów na zimę. Nie zapomina o darciu pierza, wyjazdach nad morze i sprawach patriotycznych, jak choćby znany wszystkim strajk dzieci we Wrześni czy historia wozu Drzymały. Przeprowadzki, wizyty u znajomych, wyjazdy do teatru, dziecięce wyprawki (Marianna ma siedmioro dzieci), kury, indyczki, perliczki i biżuteria.
Marianna pisze o absolutnie wszystkim!
Wspaniała, cudowna, bogata saga rodzinna. Kiedyś to sobie kupię i jeszcze raz przeczytam. Właściwie to nie sobie kupię, a córce. Czemu właśnie jej? Bo na pierwsze imię ma Marianna, a na drugie Róża.
"Marianna i róże. Życie codzienne w Wielkopolsce w latach 1889-1914 z tradycji rodzinnej" Janina Fedorowicz, Joanna Konopińska, Zysk i S-ka, Poznań, 2008.
piątek, 15 sierpnia 2014
[Thorgal] "Gwiezdne dziecko" - tak, Thorgal kiedyś był dzieckiem
W tym tomie autorzy zafundowali mi nieco wytchnienia od wiecznie ratującego kogoś Thorgala łucznika. Przybliżyli za to historię jego pochodzenia w trzech odrębnych opowieściach.
"Zaginiony drakkar" opowiada, jak Wikingowie, na czele z Leifem Haraldsonem (w tle oczywiście jest i Gandalf Szalony) odnajdują boję ratunkową z niemowlęciem. Dziecku na cześć dwóch bogów - Thora i Aegira - nadają imię Thorgal Aegirsson.
"Metal, który nie istnieje" to opowieść o kilkulatku, który pomaga krasnalom, przeżywa wspaniałe przygody i o mało co nie umiera. Ale nie umiera, bo to Thorgal.
Trzecia historia to "Talizman". Cudowny melanż przeszłości z teraźniejszością dzięki mnemodyskowi, który przewidująca mamusia włożyła niemowlaczkowi do kołyski. Nie na wiele się to jednak zdaje, bo dziadek Thorgala zaraz mu tę świeżo nabytą wiedzę usuwa z pamięci. Założę się, że na pewno niedokładnie. Przekonam się w następnych tomach.
Rysunkowo jest tak sobie - choć na uwagę zasługuje kosmiczny kowbojski pojedynek. Pierwsza klasa!
"Gwiezdne dziecko", tom siódmy serii Thorgal, scenariusz Jean Van Hamme, rysunki Grzegorz Rosiński, przekład z francuskiego Tadeusz Markowski, "Orbita" Spółka Wydawniczo-Poligraficzna z o.o., Warszawa 1989.
środa, 13 sierpnia 2014
"Kochanek doskonały" Krystyna Nepomucka - melancholijna poro...
Zmarła matka Krystyny i jest smutno, bardzo smutno od samego początku. Bo jak może nie być smutno, gdy umiera najbliższa osoba? Co dalej? No cóż. Zwykłe życie. Praca w szpitalu. Ewa na studiach, wiecznie zaplątana w jakieś węzły z mężczyznami. Ojciec i jego ciągłe kombinowanie. Wizyty Wykolejeńca niezmiennie niosące strach przed oszustwem czy kradzieżą. Wreszcie Busio, który jak zły duch rzepu nie chce się odczepić od byłej małżonki.
Gdzie kochanek w tym wszystkim? Spokojnie, pojawia się. Nawet dwie sztuki. Jeden mało doskonały, bo zdradza z młodszą. Drugi, doskonalszy, to Piotruś, którego już nic nie trzyma w Anglii (owdowiał), więc przylatuje i urządza się w Polsce. Liczy, że Krystyna urządzi się razem z nim.
Początkowo jest cudownie, sielankowo, wspaniale. Miłość, szczęście, wspólne wieczory, trzymanie się za rękę. Za doskonale. Trach krach i jak się psuje, to na całego. Kochanek doskonały okazuje się być niedoskonałym. Ewa popada w tarapaty, ojciec źle inwestuje swoje (i nie tylko) oszczędności...
Sama Krystyna ponosi wielką stratę, ale to silna kobieta. "Jakoś to będzie" - to powiedzonko przyswoiła od ojca i cóż, wciąż jakoś to bywa.
Ten tom zaczyna się od śmierci i kończy się śmiercią, mocno jest przez to melancholijny. Jak jesień.
"Kochanek doskonały" Krystyna Nepomucka, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, Warszawa 1991.
sobota, 9 sierpnia 2014
"Krowa Matylda na wakacjach" Aleksander Steffensmeier - kury rządzą!
Krowę Matyldę znamy już z zabawy w chowanego, miałam wtedy zastrzeżenia, że za mało jest krowy w krowie. Odwołuję, bo tu krowy w krowie jest całe mnóstwo.
Matylda postanowiła wyjechać na wakacje. Wykazała imponującą energię:
"Matylda czekała godzinę.
Matylda czekała dwie godziny.
Ale kiedy po trzech godzinach wciąż nie było śladu autobusu... niepocieszona Matylda ruszyła w drogę powrotną do domu".
Oczywiście to żarcik - bo faktycznie, mimo braku autobusu, krowa poradziła sobie śpiewająco. Znalazła śliczną łączkę, rozwiesiła hamak i zaczęła się relaksować ze znawstwem i wprawą.
Gospodyni i całej reszcie zwierzaków wcale nie podoba się to, że Matylda tak dobrze się bawi. Jednak zamiast zazdrościć, zakasują rękawy i organizują moc atrakcji, żeby pokazać, że w gospodarstwie też jest fajnie. Dzięki temu i Matylda ma wakacje - i mieszkańcy gospodarstwa imprezę za imprezą.
Teraz będzie dygresja. Książka trafiła do nas w trakcie wakacji na wsi (ależ traf!) i mieliśmy niezłą zabawę, kiedy szukaliśmy w książce tego, co mamy za oknem. Czyli gospodyni jest, traktor jest, kury są (ha, miałam okazję kupować kury na targu, dacie wiarę?), pies jest. Jest ogródek z krzakami porzeczek, jest hamak, ciasto co jakiś czas. Zamiast festynu urządzaliśmy grilla w sadzie. Ha!
Książka jest przeznaczona dla dzieci, ale i ja, słusznego wieku babka, miałam niezły ubaw obserwując kury, nieme gwiazdy planu drugiego. Co robi kura, gdy wypada z traktora podczas powrotu z zakupów? To proste, bierze taksówkę. Turniej badmintona w wykonaniu kur genialny. Kurzy grill - obok kiełbasek na talerzyku leżą dżdżownice. I czaderskie kurze tango. :)
Bardzo dziękuję wydawnictwu Media Rodzina za książkę!
"Krowa Matylda na wakacjach" Aleksander Steffensmeier, tłumaczyła Emilia Kledzik, Media Rodzina, Poznań 2014.
czwartek, 7 sierpnia 2014
[Thorgal] "Upadek Brek Zarith" czyli Thorgal, odsłona szósta
Sama nie wiem. To bardzo dziwne i pokrętne skojarzenie, ale mam wrażenie, że obecność Aaricii w albumie powoduje, że poziom tegoż spada. Może przesadzam?
Ten tom odebrałam w ambiwalentny sposób. Malarsko przepiękna okładka (głowa starca przykuwa wzrok na długo, to chyba przez kontrast suchej, pobrużdżonej twarzy z przepychem delikatnej koronki kołnierza), a w środku brutalne i krwawe zderzenie dwóch kultur. Dekadenckiego królestwa Brek Zarith z siermiężnymi Wikingami. Żadna z tych społeczności tak naprawdę nie przepadła mi do gustu, ale obie są oddane znakomicie.
A co u Thorgala? Znakomicie. Odnalazł zaginioną żonę, dostał od niej po łbie, odnalazł też syna, ale nie zorientował się, że to jego potomek, dał się uwięzić w skalnym labiryncie przez szalonego starca... słowem pasmo sukcesów.
Ten facet z całą pewnością nie może narzekać na nudę w swoim życiu. Chociaż zawzięcie deklaruje, że pragnie tylko spokoju z rodziną, gdzieś na zadupiu, to tę deklarację los mu uparcie torpeduje. Taki los!
"Upadek Brek Zarith", tom szósty serii Thorgal, scenariusz Jean Van Hamme, rysunki Grzegorz Rosiński, przekład z francuskiego Wojciech Birek, Egmont Polska, Warszawa 2009.
niedziela, 3 sierpnia 2014
[Thorgal] "Ponad krainą cieni" Jean Van Hamme, Grzegorz Rosiński - urwało mi łeb
Coś się stało. Pstryk i coś przeskoczyło. Niepojęte. Do tej pory miałam serię o Thorgalu za cykl historyjek o dzielnym łuczniku, cykl niezobowiązujący, narysowany całkiem całkiem, ale bez urywania łba. Aż tu nagle biorę do ręki "Ponad krainą cieni", otwieram na pierwszej stronie i gapię się na te trzy deszczowe kadry jak urzeczona.
Urwało mi łeb.
Plansza z http://www.bedetheque.com/ |
Oglądam błotnistą uliczkę, przechodniów pogrążonych a to w rozmowie, a to we własnych myślach, stragan koło pręgierza pod zaimprowizowanym daszkiem z kawałka płótna, wałęsające się zmoknięte psy, zbrojnych rycerzy na koniach... Przyglądam się i zgaduję, a raczej się zastanawiam, gdzie biegnie, rozchlapując kałuże, płowowłosy wyrostek - może coś zwędził z kramu i ucieka? Badam wzrokiem budynek gospody, na balkonie widać, choć ledwo ledwo, dwie postacie. Ciekawie, co tam robią. Patrzę, ile deszczu już napadało na te płócienne daszki straganów, zaraz trzeba będzie zlać tę wodę, bo zrobi się ciężko i daszek się urwie. Zaraz, a ten wyrostek to czasem nie wspólnik tego blond chłopaczka, którego złapali dwaj mieszczanie i trzymają mocno za ramię czy za ucho? Może blondasek zwędził sakiewkę, rzucił wspólnikowi, ale sam nie zdążył zwiać? A ci...
I tak bym jeszcze mogła pisać i pisać, postaci na tej stronie jest ponad trzydzieści!
W dalszej części historii zaś Shaniah (to ta zbuntowana małolata z poprzedniego tomu) uciekając przed krokodylem, przepięknie drapuje się na pniu (nie chodzi o wdrapywanie się, tylko kunsztowne ułożenie). A te fantastyczne oczy z gęstymi rzęsami, piegi na policzkach i dołeczki w łokciach - wizualnie zachwycająca!
Plansza z http://bd2didier.canalblog.com |
Następny przystanek - ogród Asgardu,przepiękny, zielony, pachnący, z kwiatami i owocami wieczności, a do tego strażniczka kluczy. Cudowności!
Ale Rosiński zaskakuje mnie dalej. Z bajecznego ogrodu bohaterowie przenoszą się do czarnej pustki poprzecinanej tylko nićmi. Cóż za drastyczna zmiana! Ale głębi wcale nie mniej, a jakby więcej.
I kolejna zmiana, ach, co za kontrasty, już nie czerń, ale biel. Biały labirynt, białe motyle dusz zmarłych, zbielała twarz dziewczyny płacącej za miłość najwyższą cenę...
I żeby nie było, że cały ten album to tylko rysunki, to scenariusz, gdzie Thorgal od żebraka staje się znów walecznym twardzielem, gdzie jego towarzyszka (nie żona) jest tak uroczo uparta i zakochana, gdzie oboje wykazują się niezwykłą odwagą - jest fantastyczny. Wielkie brawa, panowie. Czytanie i oglądanie tego właśnie tomu Thorgala to była dla mnie wielka przyjemność.
"Ponad krainą cieni", tom piąty serii Thorgal, scenariusz Jean Van Hamme, rysunki Grzegorz Rosiński, przekład z francuskiego Wojciech Birek, Egmont Polska, Warszawa 2013.
piątek, 1 sierpnia 2014
[Notes] Kilka słów o notatniku CONCEPTUM®
Tyle już piszę o książkach, że to staje się nudne. Może dla odmiany parę słów o czymś, co też lubię, kolekcjonuję i namiętnie używam. O notesach.
Dziś o notesie, którego aktualnie używam do:
1. Prowadzenia spisu książek przeczytanych
2. Prowadzeniu spisu książek nabytych i zbytych
3. Spisywaniu wrażeń z przeczytanych książek, czasem z cytatami
Notes to CONCEPTUM® niemieckiej firmy Siegel (strona firmy to www.sigel.de). Kolor okładki - grafitowo-biało-czerwona kratka.
Notes wyprodukowano w 2010 roku (o ile (c)2010 Sigel GmbH oznacza rok produkcji) w Niemczech. Kupiłam go w sklepie TK-Maxx w Czeladzi za 27 PLN.
Co notes posiada? Mnóstwo.
Zdjęcia szczegółów notesu można obejrzeć tu - klik - jest też wideo, polecam.
Używam notesu od kwietnia, a jest sierpień i muszę przyznać, że intensywne używanie wpłynęło na dwie rzeczy:
Po pierwsze, wyrwała się szlufka. Jest wklejona pomiędzy okładkę a kartonową wyklejkę. Wklejenie (nieoceniony mąż) to kwestia kilku minut. Kropelka załatwia sprawę (uwaga, zachodzi jakaś reakcja chemiczna i miejsce klejenia się grzeje, śmiesznie jest).
Po drugie, leciutko pękła okleina okładki, ta w kratkę. No tak, zamykam notes i otwieram naprawdę często. Miała prawo.
Trzecia wada, ale to już obecna od początku, nie nabyta, to za mocne klejenie kartonowej wyklejki do pierwszej strony. Przeszkadzało mi to, bo ze spisu treści korzystam bezustannie i rozerwałam. Teraz jest szpara, źle wygląda, ale nie przeszkadza.
W notesie piszę wyłącznie piórem, no, piórami. Bardzo dobrze przyjmuje atrament, nie strzępi, nie rozlewa, nie przebija na drugą stronę. No dobra, przebija, ale tylko przy stalówkach maczankach, gdy atramentu jest naprawdę sporo na papierze.
Pismo, zwłaszcza te po mokrym piórze (mam takiego mazaka Parkera) prześwituje przez kartkę, ale absolutnie nie zamazuje czytelności. Poniżej próbki różnych piór, różnych atramentów (pamiątka z Pelikan Hub Katowice Poland).
Papier jest gładki (w skali 1-6 oceniłabym na 5), lekko kremowy (nie śmiem pisać ecru, bo mnie panowie wygwiżdżą). Liniatura, tak jak i numeracja stron, jest w kolorze szarym.
Notatnik jest naprawdę świetny i polecam bez wahania. Chętnie zakupiłabym w formacie A5, ten jest ciutkę za duży.
P.S. Do tych szarości na okładce, tasiemce itp bardzo pasuje atrament Faber von Castell "Stone Grey". :)
Dziś o notesie, którego aktualnie używam do:
1. Prowadzenia spisu książek przeczytanych
2. Prowadzeniu spisu książek nabytych i zbytych
3. Spisywaniu wrażeń z przeczytanych książek, czasem z cytatami
Notes to CONCEPTUM® niemieckiej firmy Siegel (strona firmy to www.sigel.de). Kolor okładki - grafitowo-biało-czerwona kratka.
Notes wyprodukowano w 2010 roku (o ile (c)2010 Sigel GmbH oznacza rok produkcji) w Niemczech. Kupiłam go w sklepie TK-Maxx w Czeladzi za 27 PLN.
Co notes posiada? Mnóstwo.
- Wymiary: 177 x 260 x 18 mm
- Twarda okładka - bardzo się przydaje, gdy trzeba coś zapisać na kolanie
- Zamykanie na gumkę
- Szlufka na pióro
- Dwie tasiemkowe zakładki, jedna czarna, druga srebrna
- Dwie kieszonki na luźne karteczki, jedna z przodu, mniejsza, w kształcie trapezu; druga duża, prostokątna, na końcu notesu
- Spis treści zajmujący dwie strony
- Numerowane strony od 1 do 194 (spis treści nie jest numerowany)
- Perforacja stron od 155 do 194 - można je łatwo wyrwać
- Kartki są poliniowane, co 5 mm, bez bocznych marginesów
- Zaokrąglone brzegi papieru
Zdjęcia szczegółów notesu można obejrzeć tu - klik - jest też wideo, polecam.
Używam notesu od kwietnia, a jest sierpień i muszę przyznać, że intensywne używanie wpłynęło na dwie rzeczy:
Po pierwsze, wyrwała się szlufka. Jest wklejona pomiędzy okładkę a kartonową wyklejkę. Wklejenie (nieoceniony mąż) to kwestia kilku minut. Kropelka załatwia sprawę (uwaga, zachodzi jakaś reakcja chemiczna i miejsce klejenia się grzeje, śmiesznie jest).
Po drugie, leciutko pękła okleina okładki, ta w kratkę. No tak, zamykam notes i otwieram naprawdę często. Miała prawo.
Trzecia wada, ale to już obecna od początku, nie nabyta, to za mocne klejenie kartonowej wyklejki do pierwszej strony. Przeszkadzało mi to, bo ze spisu treści korzystam bezustannie i rozerwałam. Teraz jest szpara, źle wygląda, ale nie przeszkadza.
W notesie piszę wyłącznie piórem, no, piórami. Bardzo dobrze przyjmuje atrament, nie strzępi, nie rozlewa, nie przebija na drugą stronę. No dobra, przebija, ale tylko przy stalówkach maczankach, gdy atramentu jest naprawdę sporo na papierze.
Pismo, zwłaszcza te po mokrym piórze (mam takiego mazaka Parkera) prześwituje przez kartkę, ale absolutnie nie zamazuje czytelności. Poniżej próbki różnych piór, różnych atramentów (pamiątka z Pelikan Hub Katowice Poland).
Papier jest gładki (w skali 1-6 oceniłabym na 5), lekko kremowy (nie śmiem pisać ecru, bo mnie panowie wygwiżdżą). Liniatura, tak jak i numeracja stron, jest w kolorze szarym.
Notatnik jest naprawdę świetny i polecam bez wahania. Chętnie zakupiłabym w formacie A5, ten jest ciutkę za duży.
P.S. Do tych szarości na okładce, tasiemce itp bardzo pasuje atrament Faber von Castell "Stone Grey". :)