środa, 6 czerwca 2012

"Pieśni dalekiej Ziemi" Arthur C. Clarke - takie tam.


Doskonały przykład, że trzeba czasem uważniej patrzeć na własne półki - gdy to wyciągnęłam z zamiarem przeczytania i rzuciłam okiem na biblionetkę, okazało się, że mam to w schowku w poszukiwanych. No ładnie. Powinnam kiedyś skatalogować księgozbiór.

Akcja książki osadzona jest w dalekiej przyszłości na jeszcze dalszej planecie Thalassie. Żyją tak sobie ludzie, kolonizatorzy, to znaczy któreś już z kolei pokolenie kolonizatorów z Ziemi. Ziemi już nie ma, bo się rozpadła na kawałki, na szczęście nie tak całkiem nieoczekiwanie, co pozwoliło ludziom porozsyłać gdzie się da statki, na których umieszczono ludzi, ziemskie rośliny oraz zdobycze ziemskiej techniki, wszystko oczywiście w pigułce.
Na Thalassę, od kilkuset lat poukładaną, spokojną i szczęśliwą trafia statek. Prosto z Ziemi, jeden z ostatnich wystrzelonych tuż przed rozpadem planety. Jego celem jest odległy układ planetarny, a Thalassa jest tylko przystankiem dla złapania oddechu i nałapania odrobiny lodu.

Książka opowiada o zderzeniu jakby dwóch kultur, nie mówię gatunków, bo jednak tak daleko ten rozłam nie zaszedł. Przypomina mi to trochę spotkania wypraw czy to Kolumba, czy innego Cortazara z ludami tubylczymi nowo odkrytych ziem. Z jednej strony energiczni i pełni zapału zdobywcy kosmosu (nic nie szkodzi, że z konieczności), z drugiej spokojni, łagodni i uprzejmi koloniści. Zderzenie tych dwóch grup oczywiście iskrzy, ale tarcia i spięcia są pouczające dla obu stron. Tworzą się związki miłosne, na statku wybucha bunt, szerzy się sabotaż, koloniści pod wpływem przybyszów biorą się porządnie do badania własnej planety.  To spotkanie to taki ożywczy wiatr dla jednych i drugich, inspirujący i ogólnie korzystny. Potem statek odlatuje, koloniści zostają, wszystko pięknie.

Ciekawa książka, ale chyba się zestarzała. Jakoś tak mi się czytało nijako, bez wzruszeń, bez błysku w oku, za spokojnie. Powinnam była przeczytać ją wcześniej. Takie tam.

"Pieśni dalekiej Ziemi" Arthur C. Clarke, przełożył Jan Kraśko, Wydawnictwo Alkazar, Warszawa 1994.

12 komentarzy:

  1. Katalogowanie książek - pożyteczna rzecz:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz opracowany jakiś system?

      Usuń
    2. No ba:P Jako stary biurokrata mam wypróbowane wszystko: zeszyty w kratkę, fiszki w pudełku, bazę w Accesie i tabelkę w Excelu, którą chwalę sobie najbardziej:)

      Usuń
    3. Popieram, tabelki w excelu świetnie się sprawdzają :)

      Usuń
    4. Hehe, też cierpię na manię katalogowania: podobnie miałem zeszyty, kartki, przeszedłem Worda i Accessa, a skończyłem na czymś takim. Sprawdza się chyba najlepiej, również import opisów z Merlina...

      Usuń
    5. Ta, tyle że do Mrówy nie da się chyba (kiedyś się nie dawało, bo próbowałem) wysłać danych z Excela, więc kicha. Inne gotowe programy mają np. ograniczenie do 1000 rekordów, więc też kicha:P

      Usuń
    6. Nie słyszałam o Mrówie. Muszę koniecznie wypróbować. Excel ma jedną wadę. Można łatwo zrobić sobie bałagan przez samo szeregowanie alfabetyczne. Już tak się dwa razy załatwiłam. Access jest lepszy, bo trudniej coś zepsuć, tyle, że bardziej skomplikowany jako program. Ja też szukam cały cza dobrego programu bibliotecznego na domowy użytek. Bo w pracy mam taki profesjonalny, oczywiście. Ale to co innego.

      Usuń
    7. Używałam tej Mrówy, choć powiem, że nazwa mnie zaskoczyła, mam to pod nazwą Ant Movie Catalog - jakaś stara wersja, przerobiona przez kogoś z programu do katalogowania filmów. Na biblionetce ktoś polecał. Ale jakoś zarzuciłam aktualizacje, nawet sobie z ciekawości sprawdziłam, kiedy zarzuciłam - no i wszystko jasne, odkąd pojawił się Krzyś na świecie, hehe.

      Usuń
  2. A dlaczego się zestarzało/powinnaś przeczytać wcześniej? Chodzi o Ciebie (nie że się zestarzałaś, tylko raczej o dojrzałość) czy o świat? Tak pytam, bo nie wiem czy sobie odnotować, czy poszukać czegoś, co się nie zestarzało :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic mnie nie tyrpnęło przy czytaniu, żadnych ożywczych myśli, myśl techniczna też mocno przebrzmiała, puenty mocnej brak... ta książka chyba nie zdała próby czasu. Bo jak się czyta takiego Zajdla na przykład, to jednak tyrpie. Mnie, nie wiem jak innych :)
      To jednak poszukaj czegoś innego, choćby "Odyseję" tegoż autora.

      Usuń
  3. Ha! A ja przyznam się, że swoich książek nie kataloguję, jakoś tak nie chce mi się:)

    A co do "Pieśni..." to była i chyba wciąż jest jedna z moich ulubionych książek, bardzo lubię do niej wracać. Czytałem ją za młodu, czytałem kilka lat temu. Aż sobie ją odświeżę.

    Swego czasu zrobiła na mnie wrażenie metoda budowania nowego społeczeństwa - o tym jak wyrzucono wszystkie dzieła literackie, które mogłyby zaburzyć rozwój nowej cywilizacji.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja też jestem pod wrażeniem tej spokojnej powieści.

    OdpowiedzUsuń