sobota, 29 listopada 2014

Liebster Blog Award od Grendelli i Milvanny

 Wiecie, co to Liebster Blog Award? Taki łańcuszek blogowy, odskocznia od nudnych recenzji (hehe, i recenzje mogą się znudzić), odpowiedzi na kilka pytań.
Siostry przysiadły, naskrobały odpowiedzi, po czym w pocie czoła wymyśliły następne pytania i zarzuciły jedenaście wędek w różne strony blogowego jeziora. Jestem jedną z rybek.

Tu są odpowiedzi i pytania sióstr.

1. Gdybyś wybrał(a) się na bal kostiumowy, w jakiej epoce historycznej szukał(a)byś inspiracji?
Epoka Cesarstwa! Uwielbiam styl empire (dla przypomnienia, suknie w takim stylu nosiły panny Bennet). Chciałam nawet sukienkę do ślubu mieć w tym stylu, ale nie umiałam znaleźć odpowiedniej. ;)

2. Masz słabość do......
Kawy - niestety to nie jest zbyt zdrowe, dlatego ostatnio przerzuciłam się na bezkofeinową. Notesów - używam, ale przybywają mi w zastraszającym tempie. Komiksów - czytam nadzwyczaj chętnie.

3. Gdybyś był(a) potworem, jaki to byłby potwór?
 To jest całkowicie i absolutnie niemożliwe, żebym była potworem. Jestem osobą tak gołębiego serca, że instytucja potworniactwa jest mi zdecydowanie odległa. O lata świetlne!

4. Twój ulubiony czarny charakter?
Nad tym się musiałam nieco zastanowić. Wyszło mi, że Szakal z "Dnia Szakala" Forsytha i to nawet bardziej filmowy niż książkowy (ale książkowy oczywiście też). Mowa o starym filmie i o tym Szakalu:

5. Czekolada czy papryczka chilli?
Czekolada z odrobina chilli - koniecznie w wersji płynnej. Och.
6. Herbatka u królowej angielskiej czy lunch z prezydentem USA?
W świetle tego, że właśnie zaczytuję się w "Oblubienicy z Azincourt" a wcześniej wałkowałam, jak to Henryk V  Francję zdobywał, oczywiście, że herbatka u królowej!  Może jakieś historyczne pamiątki udało by mi się zobaczyć?
P.S. Tylko bez mleka ta herbata!

7. Jakbyś nazwał(a) odkrytą przez siebie gwiazdę?
 Szalony Wędrowiec.
 
8. Gdybyś miał(a) jedną godzinę w ciągu doby więcej, na co byś ją poświęcił(a)?
Na pisanie. Bo o ile czas na czytanie zawsze gdzieś się u mnie znajdzie, tak czas na pisanie kurczy mi się niemożebnie.
9. Otaczają cię zombie, nie masz żadnej broni, co robisz?
Ha! No właśnie, to jest to pytanie, które zabiło mi największego ćwieka! Zombiaków nie lubię, brzydcy są, powłóczą nogami i wyżerają mózgi.  Jeszcze żeby był jeden, góra dwa, to pikuś, uciekłabym, nogami nie powłóczę, pewnie by mi się udało. Ale jak jest ich więcej, pora sięgnąć po staropolskie przysłowie "Człowiek człowiekowi wilkiem, a zombie zombie zombie".
Czyli trzeba się szybciutko upodobnić do takiego. Oczy mam z natury podkrążone na sino (taka moja kosztowna uroda, wiecie, jak drogie są dobre korektory?), jeszcze trzeba twarz szpetnie wykrzywić, zacząć charczeć i powłóczyć nogami. Nie zorientują się. Mam nadzieję.


10. Gdybyś musiał(a) wybierać, zrezygnował(a)byś ze wzroku czy słuchu?
Hm. Tu trafiłyście w czuły punkt, kochane siostry. Mam bowiem córkę, która właśnie (no, nie z własnej woli przecież) słuchu nie posiada, cierpi na wrodzony głęboki obustronny niedosłuch.
Patrzyłam, jak inni odpowiedzą, przeważnie był to słuch właśnie (no, dla mola książkowego możliwość czytania oczami jest nie do przecenienia). Ja jednak nie potrafię wybrać. Brak wzroku wydaje mi się czymś strasznym. Z brakiem słuchu borykam się na co dzień i wcale łatwo nie jest... Może pozostawię to pytanie bez odpowiedzi, co?

11. Blogujesz, bo ......................
Bo to lubię. Lubię pisać o książkach, lubię, jak mnie czytają, jak można nawiązać jakiś kontakt z podobnymi mnie. Tyle już znajomości nawiązałam!  Lubię to, przepadam!

Nie nominuję następnych, bo właśnie zabrakło mi tej godziny, hehe. A w planach jeszcze jeden łańcuszek, tym razem od paren, ale to za jakiś czas.

piątek, 28 listopada 2014

"Podróże w czasie i przestrzeni w celu ratowania ziemi 2" - czyli jak z licznych błędów uczynić zaletę


To komiks wydany przez Fundację Nasza Ziemia - celem jest uświadomienie ekologiczne dzieci w wieku wczesnoszkolnym. To już druga część, pierwszej niestety nie znamy, a szkoda, bo druga jest kontynuacją przygód trójki młodych bohaterów.
Zapewne w pierwszej części jest wyjaśnione, skąd przyjaciele wzięli tajemniczy artefakt pozwalający na podróże w czasie. Chętnie bym się tego dowiedziała.

A  w tym tomie dzieci spotykają się po wakacjach i nie tracąc czasu, przenoszą się do Egiptu. Potem (czyli w następnym rozdziale) na rybacki kuter, następnie do Miasta Małp w dżungli, odwiedzają też epokę kamienia łupanego... Tak sobie skaczą, ale każdy skok poprzedzony jest scenką w domu czy szkole - to ma się ładnie ze sobą łączyć i łączy.

O czym się dowiedzą dzieciaki z tegoż komiksu? Sporo tego: gospodarka odpadami, świadome rybołówstwo, odpowiedzialna turystyka, melioracja gruntów... jak widać, ekologia nie polega tylko na tym nieszczęsnym i wszędzie widocznym segregowaniu śmieci. To coś więcej.

Komiks jest dla dzieci i ma język dostosowany do dzieci. No, tyle że dla dzieci szkolnych, moje to jeszcze przedszkolne, ale co trudniejsze rzeczy wyjaśniałam na bieżąco. Mam nadzieję, że choćby strzępki wiedzy ekologicznej się uchowają, zresztą za jakiś czas zrobimy powtórkę. Będzie ok.

W publikacji namnożyło się literówek, jest ich naprawdę sporo i w normalnych okolicznościach byłabym zła. Ale Wydawnictwo zrobiło rzecz arcyfajną: erratę. Ale nie taką zwyczajną, jak za dawnych lat, kiedy to wklejano szarą karteczkę z rubrykami "strona, jest, powinno być". To kartka na papierze przylepnym, z wydrukowanymi poprawnymi dymkami i krótką instrukcją: odlep dymek opisany numerem strony, odszukaj stronę, odszukaj dymek, nalep poprawny dymek. Krzyś miał przy tym odlepianiu, szukaniu i nalepianiu masę uciechy. Errata na medal, tak trzymać!


Bardzo dziękuję Fundacji za egzemplarz, co prawda były darmowo rozsyłane, ale tylko do instytucji typu szkoły, biblioteki  - toteż bardzo dziękuję jako osoba prywatna.



"Podróże w czasie i przestrzeni w celu ratowania ziemi 2" Scenariusz: Rafał Skarżycki, rysunki: Karol Kalinowski, Fundacja Nasza Ziemia, 2014.

środa, 26 listopada 2014

"Opowiem ci mamo, co robią żaby" Katarzyna Bajerowicz, Marcin Brykczyński - kum


Jako mama przepadam* za takimi książkami: duży format, mocne, kartonowe strony oraz ilustracje od góry do dołu. Książki zarysowana od dna aż do powierzchni, tak właśnie jest w przypadku  "Co robią żaby", bo przecież zaglądamy do zbiornika wodnego. Na dnie leżą małże, w wodzie pływają kijanki, a nad wodą latają ważki i komary. Czyli dokładnie tak, jak to jest w przyrodzie.

Główną rolę w książce grają oczywiście żaby - na pierwszej stronie składają skrzek, na następnych obserwujemy malutkie kijanki, które rosną, przybywa im kończyn, ubywa ogonów, cykl życiowy jak na talerzu. Ale nie samymi żabami staw żyje. Żyje taką mnogością stworzeń, stworzonek i żyjątek, że aż się zdumiałam, bo nie wiedziałam, że aż tyle tego jest. Jakbym nie wierzyła, to jest dorysowany leksykon  z podstawowymi informacjami o poszczególnych gatunkach.

Całość okraszają wiersze Marcina Brykczyńskiego, właściwie to rymowane zagadki, lekko prowadzące lekturę. Nie odciągają uwagi od ilustracji, tylko je komentują i kierunkują uwagę czytającego. Jednak to ilustracje stanowią siłę napędową tej książki i dlatego panią Katarzynę wymieniam na pierwszym miejscu. Ciekawa jestem, ile czasu zajęło jej przygotowanie całej książki, bo wydaje mi się, że to musiało być sporo pracy.

* Wyjaśniam, dlaczego przepadam: bo po pierwszym czytaniu (ja czytam) dzieci same biorą do ręki i śledzą pod- i nawodne sytuacje. Krzyś liczy żaby na stronie (na fazę na liczenie), a Marianka bierze książkę na nasiadówki nanocnikowe (niech rzuci kamieniem ten, co tak nie czyta).

Bardzo dziękuję Naszej Księgarni za egzemplarz książki! Kum!

Jeszcze tylko się pochwalę, że książkę mam z autografami i pani Kasi i pana Marcina, zdobytymi na TK w Krakowie :)

EDIT: I jeszcze jedno: pani Kasia napisała do mnie i podrzuciła link do żab w odcinkach - KONIECZNIE OBEJRZEĆ!


wtorek, 25 listopada 2014

Targi Książki w Katowicach 21-23 listopada 2014 - relacja (tytuł całkiem niechwytliwy, wiem)

Jak tu zacząć? Chyba od tego, co mi najbardziej leży na sercu i muszę z siebie wyrzucić, bo się uduszę. Jak to dobrze, że istnieje taka grupa jak ŚBK, dzięki której mogę nie tylko czytać książki i pisać o nich, ale brać udział w wydarzeniach kulturalnych, ba, sama te wydarzenia organizować!
I dlatego takie Targi, jakie by nie były liche pod względem wystawców czy spotkań autorskich czy reklamy i promocji - i tak wspominam mile.

Bo sami zobaczcie, z iloma ludźmi udało mi się spotkać i porozmawiać.

 Z blogerami i blogerkami.

Początek pierwszego panelu
Panel drugi

Na panelach blogerskich rozmawialiśmy o blogach książkowych i kulturalnych, o statystykach i komentarzach, o autorach i ich reakcjach na opinie, o wydawnictwach, o pisaniu laurek i o innych jeszcze tematach. Swobodnie, bez mikrofonu, ale nikt się nie przekrzykiwał, każdy kto chciał, mógł wyrazić swoje zdanie i został wysłuchany.

Udało nam się, dzięki sponsorom, przygotować dla każdego uczestnika panelu torby z upominkami. Każda paczka zawierała inny tytuł książki od Granice.pl , notesy od Centrum Usług Drukarskich z Rudy Śląskiej, paczuszkę herbaty od Power Rubicon Coffe z Katowic, albo zamiennie "Książki" Magazyn do Czytania od Agory. Dodatkowo mieliśmy dla każdego uczestnika spotkania jeszcze egzemplarze magazynu literackiego "Książki" od Biblioteki Analiz, zakładki od Księgarni Victoria z Zabrza oraz długopisy od firmy HAM.  Zaś Expo Silesia zapewniła dla każdego blogera identyfikator, bardzo przydatna rzecz :) Bardzo dziękujemy!

Zorganizowaliśmy też konkurs dla uczestników, oczywiście z nagrodami. Rozwiązanie (na głos) konkursu było wyjątkowo roześmianym punktem programu. 

Z Anią Kańtoch, którą (przyznaję się) zaprosiłam na panel blogerski jako blogerkę (bo prowadzi), ale w trakcie dyskusji wyrażała swoją opinię jako autorka.
Tu Anna Kańtoch podczas dyskusji o fantastyce młodzieżowej


Z Dariuszem Rekoszem, który konsekwentnie realizuje swoją politykę marketingową i stara się, by jego książki były widoczne.
Dariusz Rekosz razem z Bronisławem Cieślakiem na stoisku Granice.pl


Z ekipą z Naszej Księgarni: Dagmarą, Jankiem i Darkiem udało się pogadać przy stoisku, głównie o literaturze dziecięcej (wiadomo, Krzyś i Marianka lubią książeczki), czyli o wspaniałej serii "Opowiem ci mamo" oraz cyklu, który nie wiem, jak się nazywa, ale zawiera "Poczytaj mi mamo" kilka tomów, Tuwima, Kubusia Puchatka i inne smakowitości; ale widzieliśmy się też na spotkaniu potargowym, tam już gadaliśmy o czym dusza zapragnie.


Z Robertem M. Wegnerem, któremu tylko uścisnęłam dłoń i zamieniłam dwa zdania w przelocie (tak, czekam na kolejny tom Meekhanu, ale nie popędzam).

Ze Sławkiem i jego ekipą z Granic.pl - dla nich szczególne brawa, ich stoisko przyciągało chyba najwięcej osób, oferta nie tylko książkowa, ale i autorzy, z którymi się można było spotkać i porozmawiać.

Z Waldemarem Cichoniem przywitaliśmy się jak starzy znajomi, bo przecież organizowałam spotkanie autorskie z nim dla dzieci z przedszkola Krzysia. Razem sobie pokiwaliśmy głowami nad znikomą ilością książek na Targach Książki.

Z Anną Pawłowską-Koziar, przesympatyczną dziewczyną, której książkę kiedyś przeczytałam, ale bardziej interesowało mnie jej stoisko z rzepiankami. Krzyś ma już taką koszulkę do przyrzepiania - teraz zakupiłam mu przyrzepiankę buźkę - ależ czad. Moje dziecko poszło w niej dziś do przedszkola i każdemu z dumą pokazywało buźkę.


Z Jankiem Oko (i jego nieodłącznym plecakiem, hehe), który kocha książki tak, że założył antykwariat, a na spotkanie potargowe przyniósł wielki stos prezentów (podwójne egzemplarze tego, co miał u siebie), każdy, kto miał ochotę, mógł się uczęstować. Do tego poznałam nieco tajniki funkcjonowania takiego interesu, ale sza, to jest ściśle tajne łamane przez poufne. ;) Strona antykwariatu: Kocham książki.

Z panem z grupy Publicat, z którym miałam przyjemność pogawędzić chwilę o kryminałach wydawanych przez Wydawnictwo Dolnośląskie, ja pragnęłam powrotu gardnerków, on pokazywał z rezygnacją na stosy Jo Nesbo. 

Z Andrzejem Pilipiukem. Jeszcze zanim się wszystko zaczęło, odwiedził nas w sali, gdzie odbywały się panele i można było swobodnie podejść i porozmawiać, dostać kalendarzyk na przyszły rok. Mam dwa, dla siebie i dla męża, mąż bowiem jest miłośnikiem Wędrowycza.

Z Darią ze "Sklepu z cytatami" - sklep znam od czasów, gdy jeszcze nie było sklepu, była tylko strona fb, teraz sklep już oczywiście jest. U niej zakupiłam sobie notes (no przecież nie mogłam wyjść z targów bez jakiegoś notesu!).


Z panią Olą z firmy Biały Mak, która robi przepiękną biżuterię! Książkową! Ach, stałyśmy tam z Magdą i wręcz nosami wodziłyśmy po ofercie. Medaliony, magnesiki, broszki, kolczyki, zawieszki, bransoletki, pierścionki. Z Muminkami, z Alicją z Krainy Czarów, z Hatifnatami, Małą Mi, Buką, Kubusiem Puchatkiem, Kłapouchym, Paddingtonem, Włóczykijem... Wypatrywałam tych książkowych, ale były i inne, pejzaże, zwierzątka. Dmuchawce zatopione w przezroczystej żywicy! Kolczyki z malusieńkimi książeczkami!
Nie mogłyśmy się oderwać.




Dobrze, a jak już się oderwałam, to jeszcze napiszę, że przygotowaliśmy wymianę książkową, która zainteresowała całkiem sporo ludzi, co cieszy tak, że hej. Wymieniono około 225 książek (to znaczy więcej, ale 225 mamy udokumentowane). I już szykujemy następną taką akcję!


Ukoronowaniem dnia było spotkanie blogerów w City Rock Cafe, gdzie złamaliśmy wieszak. Obsługa zrozumiała, było nas dużo i okrycia wierzchnie przeważyły. Bawiliśmy się przednio.

I jeszcze chciałam napisać o blogerach, którzy tak licznie przyjechali, o pudełkach w kształcie książek, o biżuterii z suchych liści, o nakładkach masujących na krzesło, o komiksach, o koszulkach z Kaną Galilejską, relacja by mi się niebezpiecznie rozrosła i nikt by tego nie przeczytał.

To może jeszcze na koniec łupy potargowe.
Ponad dziesięć kg komiksów od Janka z Tramwaju

Książki od NK, notes od Darii, zakładka od Książki w mieście, rzepianka oraz magazyn od Janka, w tle katalog literatury dziecięcej

Paczka przygotowana przez ŚBK

czwartek, 20 listopada 2014

"Królowa Śniegu" Hans Christian Andersen - książka z obezwładniającymi ilustracjami


Każdy zna baśnie Andersena? Z mojego pokolenia prawie każdy, ale co do młodszych wcale nie jestem pewna. Baśni Andersena jakoś też nie widuję w księgarniach, albo też nie umiem ich znaleźć. Poważny język i tchnące smutkiem, a co najmniej melancholią historie są wypierane przez współczesne bajki: wesołe i dynamiczne, z prostym, przystępnym językiem i szczęśliwym zakończeniem.

 Nie mam nic przeciwko takim bajkom, tylko że gdzieś po drodze gubi się ten staroświecki Duńczyk w cylindrze i jego delikatno-okrutne bajki.

Trzeba czegoś ekstra, żeby odkurzyć Andersena. Wydawnictwo M postawiło na ilustracje i to był strzał w dziesiątkę.

Ilustracje są obezwładniająco piękne!

Pogrubiam i podkreślam, bo jeszcze nie spotkałam się z takimi rysunkami. Misterne, pieczołowicie cyzelowane, z mnóstwem szczegółów, dokładne i jednocześnie subtelne. Zobaczcie sami: oto Kaj i Gerda przy oknie, wspaniałe mroźne kwiaty na szybach, rozpływam się na widok koronkowej chusty na ramionach Gerdy, moje dzieci wodzą palcem po włóczce rozplątanej z kłębka (winien jest kot!), wszystko realne, aż namacalne.  I nagle - żarcik autora, który łamie tę aż nienośną doskonałość obrazu, pokazując nam myszkę, siedzącą na krzesełku i czytającą gazetę. Świetne!
Autor, Vladyslav Yerko, nie dość, że utalentowany, to jeszcze pozytywnie zakręcony.


Zaczęłam od obrazu, treść spychając na drugi plan, ale to nie moja wina, to decyzja moich dzieci, które grzecznie wysłuchały pierwszego rozdziału (tego o magicznym lustrze, które krzywo wszystko odbijało), po czym przejęły książkę na własność, oglądając ilustracje. Mają prawo. Treść będę im przedstawiać stopniowo. Bo przecież trzeba znać historię o chłopcu, któremu do oka i do serca wpadł kawałek szkła z magicznego lustra i którego Królowa Śniegu wywiozła do swojego pałacu. Jednak bardziej jest to historia o dziewczynce, jego przyjaciółce, która szukała go z nieustępliwością godną najwyższego podziwu.

Wydawnictwo M chyba nie jest kojarzone z literaturą dziecięcą, tym bardziej się cieszę, że udało mi wypatrzyć tę właśnie pozycję. Myślę, że znakomicie nada się na prezent pod choinkę - treść na najwyższym poziomie, wszak to klasyka, ilustracje na jeszcze wyższym.

Bardzo dziękuję Wydawnictwu M za książkę!

P.S. Zerknijcie też na ilustracje Yerko do Hamleta - ech, chciałabym mieć takie wydanie.

"Królowa Śniegu" Hans Christian Andersen, ilustracje Vladyslav Yerko, Wydawnictwo M, Kraków 2012.
Królowa śniegu [Hans Christian Andersen]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

wtorek, 18 listopada 2014

Targi Książki w Katowicach 21-23 listopada 2014 - zapraszam!


Już za chwileczkę, już za momencik... nie, nic się nie będzie kręcić, tylko rozpoczynają się Targi Książki w Katowicach. Grupa Śląskich Blogerów Książkowych aktywnie włączyła się w organizację i przygotowała co nieco.

Cały program dostępny jest tutaj.  Ja tylko pozwolę sobie szczególnie zaprosić na dwa  panele przez nas organizowane:

1. Czy na blogach książkowych chcemy czytać tylko o książkach?
2. Problem dyskusji na blogach, czyli jak zachęcić czytelników do polemiki w komentarzach?

 Oprócz tego zapraszam na Wymianę Książkową:


Uwaga: wymieniamy wyłącznie beletrystykę dla dorosłych (ewentualnie dla starszej młodzieży)!

A po Targach zapraszamy na spotkanie potargowe  do City Rock nieopodal  Spodka.
Link do wydarzenia - zachęcam do przyłączenia się.

Co to, kto przyjdzie?

niedziela, 16 listopada 2014

"Marta i ufoludek" Wojciech Widłak - czytamy sobie oraz konstruujemy obcych z kosmosu


Przewijały mi się tu i tam na blogach te książeczki, ale dotychczas omijałam, mój pięciolatek dopiero uczy się literek, więc nie poganiam go z czytaniem. "Marta i ufoludek" dostały nam się jednak w prezencie, tak jak i następne dwie z tej serii, toteż od razu zabraliśmy się do roboty.

Historyjka jest króciutka, ale intensywna (czyli jest w stanie przyciągnąć uwagę rozbrykanego przedszkolaka). Czytaliśmy - no tak, ja czytałam, reszta powtarzała - o ufoludku, który przez jakiś czas przebywał u małej dziewczynki, a potem tajemniczo zniknął. W tle przewija się też latający srebrny spodek.

Ciekawe, wyraziste rysunki, przeliterowane pojedyncze słowa, duża czcionka - wszystko to zaliczam do plusów. A to nie koniec - na końcu książki są dodatkowe atrakcje: obrazki z podpisami, ćwiczenia w liczeniu, ćwiczenia rozumienia, krzyżówka i naklejki. Naklejkami moje dzieci obkleiły się niemal natychmiast i zdaje mi się, że wydłubały je z wszystkich trzech książeczek od razu. No i dobrze, od tego one są.

Do tego książka dostarczyła inspiracji, proszę, jakiego ufoludka zrobiliśmy.


Bardzo dziękuję za książeczki!

Marta i ufoludek [Wojciech Widłak]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

 "Marta i ufoludek" Wojciech Widłak, ilustracje Ewa Poklewska-Koziełło, Wydawnictwo Egmont, Warszawa 2014, seria "Czytam sobie", poziom 1.

piątek, 14 listopada 2014

"Paryż" Jean Jacques Sempé - post dedykowany Larze


Kupiłam na Targach Książki w Krakowie przez przypadek. Oddałam kilka książek, dostałam parę kuponów rabatowych  i całkiem o nich zapomniałam. Przypomniałam sobie pod koniec targów, kiedy trzeba było już się zbierać, pośpiesznie wyciągnęłam i przejrzałam, które stoiska oferują rabaty. I nagle w oku mi błysnęło, no proszę, Czuły Barbarzyńca - 50% rabatu! Czad! Ruszyłam w kierunku D22, szło mi coraz trudniej, bo nieopodal bożyszcze nastolatek podpisywało książkę i tłum był nieziemski, niestety, jak już dotarłam na miejsce, miły, acz już nieco wymięty pan wyjaśnił mi smętnie, że to błąd w druku i winno być 5%. No cóż. Rozejrzałam się jednak, bo jak już się przepchałam, to tak od razu nie będę się pchać z powrotem i wypatrzyłam ten właśnie album, a właściwie artbook. Wzięłam do ręki, wsiąkłam i musiałam go mieć.

Po tym nieco przydługawym wstępie napiszę, że "Paryż" jest znakomity, cudny, piękny, mistrzowski i wspaniały. Podziwiam umiejętność rysownika oddania tego, o co mu chodzi, za pomocą kilku zaledwie kresek. Kilku, ale od razu wiadomo, że tu człowiek, tam samochód, a tam rowerzysta. W ogóle nie potrzeba słów (nie ma tu prawie żadnych napisów), autor genialnie przemawia samym obrazem. Nie musimy też śledzić fabuły, bo jej nie ma - to obraz miasta taki, jaki widzi się spacerując codziennie po jego ulicach. Jednak błędem byłoby twierdzenie, że pod obrazami nie kryją się treści. Każda plansza to odrębna opowieść, to spostrzeżenie, które może być z pozoru błahe, ale jest i możemy je sobie rozwinąć w głowie.

 Najbardziej urzekło mnie to, że Sempé komponuje rysunek na całą stronę: paryska ulica, masa ludzi, samochodów, budynki, drzewa... no i nie wiadomo, na czym zawiesić oko, o co tu właściwie chodzi. Aż tu nagle - JEST!  Ciut ciemniejsza albo wyraźniejsza kreska, mocniej przyciśnięty ołówek i już widać środek ciężkości scenki.

To może być starsza pani wyprowadzająca pieska na spacer.
Albo taksówka tamująca ruch na całej ulicy.

Lub też pani rozkoszująca się promieniami słońca wpadającymi przez wąski prześwit między kamienicami. 
Sempe mistrzowsko pokazuje klimat paryskiej ulicy, ruch, rozgardiasz, wieczny pośpiech, ale i wzajemną uprzejmość, uśmiech, ukłon i przymrużenie oka. No sami spójrzcie. Skupienie tego pana na sklepowej witrynie, a właściwie na nodze (sztucznej, ale to kokieteryjnie upozowanej), a może na pończosze, jest wręcz namacalne - o czym on myśli? O żonie, kochance, sąsiadce? A może po prostu podziwia koronkę?


Co się kojarzy z Paryżem? Wieża Eiflle'a? Jest. Bagietki? Są. Paryskie długonogie elegantki? Ależ oczywiście, że są. Restauracje, a raczej kawiarnie na ulicach? Są, przepięknie narysowane. Paryż w deszczu, Paryż nocą czy rankiem. Koty na ulicach, psy na ulicach, kelnerzy w restauracjach, homoseksualiści, motocykliści, knajpy, balkony, parki i skwery, biegi uliczne i indywidualny jogging.  Wszystko, co paryskie, znajdziemy w tym albumie, wszystko naturalne do szpiku kości, narysowane z wdziękiem i prostotą.
Widać, że autor kocha to miasto. Przy czym ciekawe jest, że mojego męża (który książkę z przyjemnością przejrzał) stolica Francji wcale nie ciągnie, zapewne przez ten tłok i gwar; mnie zaś wydaje się, że to bardzo zachęcające miejsce. 


Coś absolutnie wspaniałego. bardzo się cieszę, że to kupiłam. Przypadki chodzą po ludziach, a ten wlazł na mnie, przydepnął i uszczęśliwił.

Lara - nie ma dymków! ;)

 "Paryż" Jean Jacques Sempé , tłumaczył Maciej Falski, Czuły Barbarzyńca Press, 2011.

czwartek, 13 listopada 2014

"Zdobywam zamek" Dodie Smith - o tym, jak można stracić głowę dla mężczyzny


Miałam wygórowane wymagania wobec tej książki. Naczytałam się tyle pochlebnych recenzji (z których zresztą już nic nie pamiętam), że wrzuciłam książkę na listę "zdobyć i przeczytać". Plan wykonałam, ale niewiele mi z tego przyszło. 

Czym jest "Zdobywam zamek"? Romansem.  Nadzwyczaj pięknie opakowanym, to prawda, i na początku dałam się zwieść, że to będzie coś więcej. Zaczyna się bowiem przeuroczo. Oto Cassandra opisuje swoje życie w pamiętniku - niby ćwicząc stenografię, ale tak naprawdę ulegając potrzebie wyrzucenia z siebie natłoku myśli. Z tegoż pamiętnika dowiedziałam się, że Cassandra i jej rodzina mieszkają w przedziwnym domu przy średniowiecznym zamku, na wpół zrujnowanym. Cierpią na znaczące braki finansowe i marzą o tym, by ich los się odmienił. Cassandra marzy o tym, by jej ojciec znów zaczął pisać (autor jednej jedynej olśniewającej książki), tak samo jak jej macocha, Topaz. Z kolei siostra Cassandry, Rosa, marzy o tym, by dobrze wyjść za mąż.  O czym marzy Thomas, ich brat, nie bardzo wiadomo, bo w ogóle mało  o nim wiadomo oprócz tego, że chodzi do szkoły. Jest jeszcze Stephen, chłopak z nieco niższej warstwy społecznej (syn służącej), który marzy o Cassandrze. Ojciec, głowa rodziny, marzy o tym, żeby wszyscy dali mu święty spokój.

Ta część powieści jest piękna. Bohaterowie żyją jak niebieskie ptaki z przypowieści biblijnej. Nie sieją, nie orzą, a żyją - Pan nie daje im zginąć. Na dodatek mieszkają w niezwykle urokliwym miejscu. Tylko że (w tym miejscu głęboko westchnęłam), w tę historię wmieszali się faceci. No i jak to zwykle bywa, baby w obecności facetów straciły rozum.

Facetów jest dwóch, jeden z nich jest spadkobiercą właściciela zamku, no i jest, tak, majętny. Rosa natychmiast roztacza swe wdzięki, chcąc wyjść za mąż. Siostra jej w tym pomaga, Topaz także - wszystkie są jak panny Bennett, ujmująco grzeczne i mocno zdeterminowane. No i łamie się linia melodyczna powieści, gdy tylko Cassanda także zaczyna popatrywać tęsknym okiem w stronę panów (zwłaszcza jednego). Robi się z niej takie egzaltowane, omdlewająco szlachetne i subtelnie nieszczęśliwe dziewczę, które w pamiętniku zamiast celnych obserwacji z życia wypisuje "kocham cię kocham cię kocham cię". Ych.

Ale i tak podobało mi się, właśnie przez ten pamiętnik. Motyw nieustannych zapisków jest cudny, jestem miłośniczką notesów, notatników, piór i pamiętników i uśmiecham się do myśli, że bohaterka powieści zapisuje wszystko co myśli i co jej się przytrafia. Potrafi pisać przez długie godziny. Pięknie.

Wiecie, że to książka z 1948 roku? Bardzo długo musiała czekać na pojawienie się w Polsce, szkoda. Mam wrażenie, że gdybym była nastolatką, odebrałabym ją o niebo lepiej. 

Na koniec zaś zaprezentuję zdjęcie, które kiedyś zrobiłam na konkurs. Okładka "Zdobywam zamek" idealnie się nadała.

Zdobywam zamek [Dodie Smith]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

"Zdobywam zamek" Dodie Smith, przełożyła Magdalena Mierowska, Świat Książki, Warszawa 2013.

środa, 12 listopada 2014

Rozwiązanie konkursu!






Dziękuję za wszystkie zgłoszenia! Przeczytałam wnikliwie, naradziłam się z mężem - i wspólnie postanowiliśmy nagrodzić osobę o nicku zapalax.

Gratuluję!


niedziela, 9 listopada 2014

"Życie nie jest takie złe, póki starczy sił. Nowela rysunkowa autorstwa Setha"


 W literaturze mam takie swoje malutkie hobby - lubię czytać książki o książkach (mam nawet taką etykietę na blogu). Ten zaś komiks doskonale pasuje do tej kategorii, bo jest o rysowniku komiksów, który jest zafascynowany pracami i ogólnie postacią innego rysownika komiksów. W skrócie "komiks o komiksie".

Zaczyna się od tego, że Seth w jakimś magazynie widzi rysunek, który nadzwyczajnie mu się podoba.
"Jego kreska jest hipnotyzująca i naprawdę do mnie przemawia".[1]
 Rysunek jest podpisany "Kalo", jednak to nazwisko/pseudonim nic Sethowi nie mówi, a co ciekawsze, poszukiwania czy to w innych magazynach, czy to w bibliotekach nic nie dają.  Jednak bohaterowi udało się odnaleźć kilka innych rysunków Kalo, niektóre z pomocą przyjaciela, inne wygrzebuje gdzieś w archiwach czy sklepach ze starzyzną.

Czy Sethowi udało się zidentyfikować Kalo, czy udało mu się znaleźć więcej jego prac, o tym można dowiedzieć się z komiksu. Jednak oprócz tych poszukiwań równie ważne są wątki autobiograficzne. Mówiąc wprost, Seth bez przerwy gada. Gada o sobie. Gada o tym, jak nie lubi ludzi, jak nie podoba mu się ten świat, jak nie potrafi porozumieć się z dziewczynami, a jak już się z jakąś porozumie, to na krótko.  Seth spaceruje, mając u boku przyjaciela, i non stop nawija mu o swoich rozterkach i wątpliwościach, a ten, święty człowiek, słucha i tylko ze zrozumieniem kiwa głową.

Szczerze powiem, że czasami miałam tego dość, tej megalomanii, wewnętrznego ostracyzmu (Seth odsuwa się od wszystkich). Czy ten człowiek ma depresję? - pytałam sama siebie. A może właśnie z pomocą tego komiksu z depresją sobie radzi? Nie wiem, ale wcale bym się nie zdziwiła, gdyby tak było.
Właściwie to taka autoterapia książkowa wcale nie jest taka rzadka. A jeśli skutkuje - to pop prostu super.  Nie mówię przez to, że polubię Setha - a raczej postać, którą mi pokazał na kartach komiksu, ale też go nie znielubię.

Rysunki są ciekawe. Kolorystyka utrzymana w błękitnej tonacji, postacie oddane pojedynczą kreską, ale wiernie (brat Setha na przykład, jakże naturalny). Tłum na ulicach, sklepach - wszyscy oni żywcem są wyjęci z populacji miejskiej i wsadzeni do komiksu. Miałam na początku niejakie obiekcje, że mało koloru (to po tych nieszczęsnych mutantach, gdzie kolorki są nalane prosto z wiaderka z farbą), ale potem pojęłam, że za dużo koloru odciągałoby uwagę od głównego bohatera, a to na nim trzeba się mocno skupić, na Sethu właśnie.

On wypełnia sobą cały ten komiks, jego szczupła osoba rozpycha kadry, na Kalo jest tam jeszcze miejsce, ale niewiele. Kalo jest tylko pretekstem do rozważań. Ale też i dzięki niemu Seth przestaje skupiać się tak bardzo na sobie. Widać to mocno na spotkaniu bohatera z matką Kalo - piękny moment pod koniec komiksu. Ale i wcześniej też, podróż Setha w poszukiwaniu Kalo daje mu okazję do wyciszenia się, do zadumy.

Wisienką  na torcie są rysunki Kalo, zamieszczone na końcu książki. Prawdę mówiąc, do tej pory nie byłam na 100% przekonana, czy on istniał naprawdę, bo przecież kto zabroni artyście wymyślania postaci i wątków. A tu proszę! No chyba że Seth narysował te rysunki, ale to przecież niemożliwe, sam w tekście skarży się, że nie umie ich nawet przerysować.

Dzięki temu komiksowi miałam też możliwość jakby sięgnięcia głębiej w ten świat. Oto Seth, autor. Oto jego przyjaciel, Chet. Aż tu nagle dzięki Michałowi Misztalowi dowiedziałam się, że Chet to Chester Brown! No dobrze, pod sam koniec komiksu jest wymienione nazwisko Brown, jest szansa, że bym się domyśliła, ale na samym początku opowieści na pewno nie. Dowiaduję się, że  to przyjaciele, widzę zdjęcie, porównuję z komiksem, wszystko się zgadza.

Chester Brown to autor komiksu "Na własny koszt. Komiksowy pamiętnik bywalca burdeli" - zważywszy na to, jak ten facet potrafi słuchać, założę się, że potrafi też to, co usłyszy (i zobaczy oczywiście) przenieść na papier. I gdy byłam niedawno w Krakowie na Targach Książki, wypatrzyłam "Na własny koszt" na półce Centrali i już miałam szczery zamiar go kupić, ale przejrzałam i zrezygnowałam. Ma identyczna wadę jak "Życie..." - drobniuteńka czcionka na niewielkich planszach. Och, co ja się naklęłam  w duchu na tę czcionkę! Mam swoje lata, oczy już nieco wysłużone i te robaczki sprawiały mi kłopot, zwłaszcza że zastosowano krój pisma imitujący pismo ręczne, nieco trudniejsze do odcyfrowania niż drukowane. A jeszcze jak było białe pismo na czarnym tle, odpadałam zupełnie. Mam okulary, ale od niedawna, wyciągam je rzadko, bo przy dobrym oświetleniu jeszcze całkiem nieźle sobie radzę. Tu były ciągle w użyciu. A pisałam już, że Seth ciągle gada, prawda?
Toteż z zakupem komiksu Browna..." poczekam, aż będę nosiła okulary na stałe i nie będzie mnie irytowałą konieczność ich zakładania, żeby coś przeczytać.


Tak jeszcze na koniec dodam (chaotycznie mi to dziś wyszło), żę jednak polubiłam Setha. Trochę za to:
"Czy nie jest tak, że wszystko nam się udaje, tylko jeśli nie grzebiemy wszystkiego pod grubą warstwą oczekiwań? Pewnie, ze są od  tego wyjątki... Ale przeważnie tak właśnie bywa, czyż nie?" [2]
A trochę pomimo tego:
"Ten ktoś, kogo poznaję, musi mieć w sobie coś wyjątkowego, inaczej włącza mi się krytykowanie. Wystarczy, że przyzna się do czytania powieści kryminalnych, komiksów Marvela albo czegoś takiego, i już jest spalony". [3]
Czytam powieści kryminalne. Byłabym spalona.



Dziękuję Wydawnictwu Komiksowemu za książkę!
P.S. Macie świetne logo.

---
[1]"Życie nie jest takie złe, póki starczy sił. Nowela rysunkowa autorstwa Setha" Seth, tłumaczenie Grzegorz Ciecieląg, Wydawnictwo Komiksowe, 2014, s. 29
[2] Tamże, s. 39
[3] Tamże, s. 25

wtorek, 4 listopada 2014

Konkurs! Do wygrania "Szare śniegi Syberii" Ruty Sepetys

Drodzy czytelnicy! Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Nasza Księgarnia mam dla was egzemplarz książki "Szare śniegi Syberii" Ruty Sepetys. O powieści można przeczytać tutaj .

Króciutki regulamin:
1. Aby wziąć udział, należy w komentarzu dokończyć zdanie "Syberia kojarzy mi się z...".
2. Osoby nie prowadzące bloga zostawiają namiar do siebie (te, które prowadzą bloga, a nie mają na stronie kontaktu, też zostawiają).
3. Czas trwania konkursu to tydzień, czyli można odpowiadać do 11.11 do 23:59.
4. Sponsorem nagrody jest Wydawnictwo Nasza Księgarnia.
5. Po zakończeniu konkursu wybiorę zdanie, które mi się najbardziej spodoba i poinformuję o tym w osobnej notce.
6. Wysyłka nagrody realizowana będzie Pocztą Polską  lub Inpostem.

Powodzenia! Książkę naprawdę polecam.


"Ania z Wyspy Księcia Edwarda" Lucy Maud Montgomery


Tego tomu Ani nie czytałam wcześniej, toteż pożyczyłam, mówiąc sobie "fajnie będzie, zapoznam się i przypomnę sobie klimacik, jaki zawsze towarzyszył Ani Shirley".

Pfff. Ani w tym tomie jest tyle, co kot napłakał. Występuje głownie w zdaniach typu "A doktorowa Blythe twierdzi, że to i tamto", "Słyszałam, że doktorowa Blythe owamto" oraz "doktor Blythe i jego żona". Są to najczęściej wypowiedzi osób, które przepadają za doktorostwem, ale też i takich, które czują, że gdy usłyszą jeszcze jedną pochwalną wzmiankę, zaczną krzyczeć, drapać i gryźć. Wcale im się nie dziwię.

Opowieści koncentrują się wokół nieśmiertelnych "aninych" tematów: miłości, zazdrości, nienawiści. Ach, jeszcze nieszczęśliwe dzieci, najczęściej sieroty. Ale uwaga, o ile sierotki zazwyczaj zostają uszczęśliwione (bo kto zniesie, gdy dziecku dzieje się krzywda?), to w pozostałych przypadkach nie ma co oczekiwać, że będzie to stuprocentowe zwycięstwo dobra i uczciwości.  I chwała Bogu, bo byłoby nudno i nie do wytrzymania.

Ale, ale! Przecież jest Ani więcej, nie wspomniałam! Opowieści są przeplatane wierszami  i ich interpretacjami czynionymi przez całą rodzinę Blythe'ów razem z Zuzanną Baker. Niestety to nie moje klimaty, ta poezja, a Ani, tej poważnej, tej z "Rilli..." jest akurat tyle, żeby za nią zatęsknić.

"Ania z Wyspy Księcia Edwarda" Lucy Maud Montgomery, przełożył Paweł Ciemniewski, Wydawnictwo Literackie 2011.