środa, 31 grudnia 2014

Podsumowanie czytelnicze roku 2014

Jak co roku podsumowanie! Nie za długie, chciałam tylko zwrócić Waszą uwagę na kilka książek.

W 2014 roku przeczytałam 134 książki, co w porównaniu do 2013 roku daje dokładnie ten sam wynik. Audiobooków było w tym pięć.

Na szóstkę zasłużyło osiemnaście książek, pogrupowałam je tak:




Książki dla dorosłych:
„Na południe od Brazos” Larry MacMartry
„Ciemny Eden” Chris Beckett
„Przedksiężycowi III” Anna Kańtoch 

Książki dla dzieci:
„O czym szumią wierzby” Kenneth Grahame 
„Królowa Śniegu” H. Ch. Andersen
„Opowiem ci mamo co robią żaby” Katarzyna Bajerowicz, Marcin Brykczyński
„Wakacyjny koncert” Agnieszka Sikorska-Celejewska

Komiksy i książki graficzne:
„Habibi” Craig Thompson 
„Kroniki jerozolimskie” Guy Delisle 
„Paryż” Sempe 
„Dwoje ludzi” Iwona Chmielewska
„Pamiętnik Blumki” Iwona Chmielewska 
„O tych, którzy się rozwijali” Iwona Chmielewska
"Cztery strony czasu" Iwona Chmielewska
„Esencja” Gawronkiewicz, Janusz 
„Romantyzm” Gawronkiewicz, Janusz 
„Achtung Zelig. Druga wojna” Gawronkiewicz, Rosenberg 
„Jaś Ciekawski” Matthias Pickard 


Jest jeszcze jedna książka, która w sześciostopniowej skali ocen dostała u mnie siódemkę. To:



„Magiczne lata” Robert McCammon 

Niniejszym uznaję ją za książkę roku 2014. Nie ma recenzji, bo książka mnie przerasta o głowę. Może kiedyś uda mi się o niej coś napisać, na razie pożyczam ją, komu się da i cieszę się, gdy wraca do mnie coraz bardziej zaczytana i z ciepłymi słowami pochwały. 


Plany jakieś na kolejny rok? Ależ oczywiście. Czytać i mieć z tego frajdę.

niedziela, 28 grudnia 2014

"O czym szumią wierzby" Kenneth Grahame - Vesper robi mi dobrze


Wydawnictwo Vesper robi mi dobrze. Naprawdę. Wydaje Flawię, którą uwielbiam, a teraz wydało "O czym szumią wierzby", co mnie nadzwyczajnie ucieszyło - brakowało mi tego na półce.

Powieść Kennetha Grahame'a to nie nowość, to klasyka literatury dziecięcej. Wydawana wielokrotnie, ekranizowana, animowana, wałkowana na różne sposoby. Mimo tych wszystkich zabiegów powieść pochodząca z 1908 roku wciąż jest chętnie czytana. Czy się zestarzała? Odrobinkę, dyskretnie i z godnością.  To chyba tylko dodaje jej uroku.

"O czym szumią wierzby" to zapis przygód przyjaciół: Kreta, Szczura, Ropucha i Borsuka. Kret jest dobroduszny i nieco naiwny, Szczur energiczny, Ropuch wyjątkowo lekkomyślny, a Borsuk poważny i surowy. Krecik i Szczur trzymają się razem, stanowiąc dobraną parę (niczym Sherlock Holmes i doktor Watson) i znakomicie się uzupełniając: czy to podczas wspólnych wycieczek i pikników czy też w trakcie wypraw ratunkowych. Trzymają też wspólny front, jeśli chodzi o Ropucha.
Och, ten Ropuch. Bogaty, nonszalancki, z milionem pomysłów na sekundę. Najnowszy z nich, czyli namiętność do samochodów, spędza Kretowi i Szczurowi sen z powiek. Wkraczają, zanim Ropuch całkiem się zatraci, ale czy można powstrzymać tajfun namiętności?

Te wszystkie historie były mi już wcześniej przecież znane, ale mimo to z przyjemnością czytałam, żeby sobie przypomnieć, jak to Ropuch poradził sobie z ograniczeniem wolności, jak Borsuk obmyślał strategię odbicia Ropuszego Dworu, czy też jak Krecik odnalazł swój stary domek.

Te historie są stworzone do czytania. Wszystko w nich jest takie akuratne, właściwe, prawe (jakże rzadko używamy dzisiaj tego słowa). Mam taką spokojną pewność, że jeśli nawet Kret zagubił się w lesie, to znajdzie się ktoś, kto mu pomoże. Jeśli nawet Łasice zajęły dom Ropucha, to można z nimi wygrać w uczciwej walce, nie ma podstępów, łajdactw i strzelania w plecy.
To takie... odprężające. Nie muszę obawiać się, że zza węgła wyskoczy na mnie jakaś tragedia, coś nieodwracalnego, złe Zło. To jeden z powodów, dla których tak dobrze mi się czytało tę powieść. Kolejnym powodem jest to, że autor tak idealnie, bez szwów, połączył świat zwierzęcy (czyli np. Borsukową norkę czy Szczurkowe polowania) ze światem ludzkim, gdzie towary kupuje się w sklepie i można trafić do więzienia za kradzież. To jest po prostu cudowne.

Całość tego świata umieszczona jest w realiach angielskiej wsi, tej sielskiej anielskiej, bez niespodzianek, solidnej i niewzruszonej jak angielski policjant. Uwielbiam ten świat. Wyjątkowo zręcznie podkreślił wymowę powieści autor ilustracji, Ernest Howard Shepard, rysując zwierzątka w swoich domach, jako żywo przypominających ludzkie, wiejskie domki czy posiadłości. Ale moje ulubione ilustracje to te, gdzie widać jednocześnie ludzi i zwierzęta.

Ludzie są więksi, oczywiście, ale nie tak, jak to bywa w naturze. Shepard stara się dopasować te dwa światy, zgodnie z zamysłem Grahame'a i moim zdaniem wyszło mu to znakomicie.
Zresztą, to przecież Shepard, autor ilustracji do Kubusia Puchatka! Przyznam się, że gdy otworzyłam książkę na wyklejce, gdzie jest mapa, przez chwilę myślałam, że jestem w Stumilowym Lesie. Ale tylko przez chwilę, dalej jest wierzbowo, nie kubusiowo.


Mnóstwo jest tych ilustracji i z przyjemnością je oglądałam, zwłaszcza że książka jest wydrukowana na solidnym papierze i obrazki świetnie się prezentują.

Jeszcze jedna uwaga: powieść oczywiście, że nadaje się dla dzieci, ale są w niej fragmenty, które może docenić tylko dorosły. To te fragmenty, które mówią o wielkiej tęsknocie, nostalgii, melancholii...  Szczur marzy o podróżach, Krecik o swoim starym domku, a obaj przez chwilę są zaczarowani magiczną fletnią Pana. Sama poczułam się zaczarowana.

Nie ma co, robi mi dobrze to wydawnictwo. Takie powieści warto mieć na półce, obok "Dzieci z Bullerbyn", "Ani z Zielonego Wzgórza", "Kubusia Puchatka" czy "Alicji z Krainy Czarów". Zwłaszcza w tak znakomitym, dopracowanym wydaniu.

Bardzo dziękuję Wydawnictwu Vesper za książkę!

 "O czym szumią wierzby" Kenneth Grahame, z angielskiego przełożył Maciej Płaza, z oryginalnymi ilustracjami Ernesta H. Sheparda, Wydawnictwo Vesper, Czerwonak, 2014.

O czym szumią wierzby [Kenneth Grahame]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

czwartek, 25 grudnia 2014

"O czym szumią wierzby" Kenneth Grahame - Boże Narodzenie



- Co tam się dzieje? - spytał Szczur, zastygając nad puszką.
- To pewnie myszy polne - odparł Kret z nutką dumy. - O tej porze roku regularnie kolędują. To ważny zwyczaj w tych stronach. O mnie też nie zapominają, zawsze na końcu odwiedzają Kreci Zakątek. Jeśli akurat mam coś w domu, częstuję je gorącymi napojami, czasem zapraszam na kolację. Miło będzie je usłyszeć, zupełnie jak za dawnych czasów.
- Popatrzmy na nie! - Szczur zerwał się od stołu i popędził do wyjścia.
Kiedy otworzyli drzwi, ich oczom ukazał się piękny widok stosowny do tej pory roku. Pośrodku dziedzińca, w słabym świetle rogowej latarni, stało w półkolu osiem, może dziesięć myszy polnych. Na szyjach miały czerwone włóczkowe szaliki, przednie łapki wcisnęły głęboko w kieszenie i przytupywały dla rozgrzewki. Zerkały nieśmiało po sobie jasnymi paciorkowatymi oczyma, chichotały cichutko, pociągały nosami i wycierały je w rękawy płaszczy. Na widok gospodarzy tak, która trzymała latarnię, powiedziała: "Trzy!-czte!-ry!", i dziedziniec wypełnił się piskliwymi głosikami. Myszki śpiewały jedną z prastarych kolęd, które ich przodkowie układali na skutych lodem polach lub przy kominku, gdy za oknem sypał śnieg, i przekazywali młodszym, by w porze święta Jul śpiewali je na błotnistych dróżkach pod rozświetlonymi oknami:

KOLĘDA

Słuchajcie, mieszkańcy wiosek i miast,
Otwórzcie drzwi swoich domów i chat.
Choć śnieg zacina i świszcze wiatr,
Bądźcie dla nas gościnni jak brat,
   Radość spotka was o poranku!

Patrzcie, stoimy zziębnięci na kość,
Chuchania w dłonie mamy już dość.
Przed ciepły kominek nas zaproście, 
Bo z daleka do was przyszliśmy w gości
   Życzyć wam radości o poranku!

Zimową ciemność rozjaśnił blask
Gwiazdy złocistej, jasnej jak brzask.
Przez śnieżną noc prowadził nas, 
Obdarzył szczodrze bezmiarem łask
   I radością na każdy poranek!

Brnął Józef przez śnieg ze Świętą Panienką
I ujrzał gwiazdę tuż nad stajenką;
"Popatrz, Maryjo, jaką wyręką
Jest dla nas żłobek z przytulną wnęką!".
   Radosny mieli poranek!

Wkrótce usłyszeli aniołów pieśń:
"Kto pierwszy ogłosił radosną wieść?
I kto ją w świat będzie dalej nieść?
Stajenne zwierzęta - niech będzie im cześć!
   Radować się będą o poranku!".


"O czym szumią wierzby" Kenneth Grahame, przełożył Maciej Płaza, Wydawnictwo Vesper, s.96-98

sobota, 20 grudnia 2014

"Yans" Grzegorz Rosiński, André-Paul Duchâteau


Okładka, okładka, konia i królestwo za okładkę! Nie, że proszę, tylko że się należą. Zachwycałam się okładką z Pietą  w wykonaniu Thorgala i ktoś mi wtedy zwrócił uwagę, że na okładce Yansa jest podobny motyw.  Zapamiętałam.
Potem Janek zachwycał się Yansem. Zapamiętałam. Kiedy z dobroci serca zaproponował pożyczkę, nie mogłam się oprzeć. Pożyczyłam, przeczytałam, przeoglądałam. Kawał porządnego komiksu.

Kim jest Grzegorz Rosiński, miłośnikom komiksu nie muszę przybliżać, a dla reszty krótkie info: polski rysownik, wyjątkowy, utalentowany, z bogatym dorobkiem. Thorgala już poznałam, czas na inne jego dzieła.

Kim jest Yans? Bohaterem komiksu, badaczem, podróżnikiem w czasie, przystojnym facetem (no co, pisze to kobieta!). Ma wroga, imperatora Valsary'ego, ma też dziewczynę, Orchidęę. Yans (który miał być Hansem, ale w Polsce to imię kojarzy się raczej negatywnie), jest człowiekiem szlachetnym, odważnym i zdolnym do poświęceń.

W jakim świecie żyje nasz bohater? W przyszłości, która nie wygląda zbyt zachęcająco. Świat po katastrofie, skuty lodem, żeby znaleźć oazę zieleni, trzeba lecieć na inną planetę. Ludzie żyją w miastach, w cieple, ale mocno ściśnięci okowami rządów imperatora. Nie głodują, nie marzną, ale karków wyprostować nie mogą. Poza miastem żyją Zewnętrzni. To ich wybór, wolą trudzić się o wiele bardziej niż miastowi, ale za to mają niebo wysoko nad głową. Z tego właśnie ludu pochodzi Orchidea.

Przygody Yansa opierają się na schemacie: ma szefa wroga w postaci imperatora Valsary'ego, a ten wysyła go w przeróżne, najpodlejsze miejsca na niebezpieczne misje. Środki przymusu to szantaż i zastraszanie. Valsary ma bowiem haka na Yansa - to Orchidea, kobieta cudownej urody i szlachetnego serca. Imperator łamie Orchidei paluszek (to przenośnia, oczywiście) i już Yans jest miękki niczym wosk. Po co i dlaczego to wszystko? Proste - władza boi się utraty władzy, a Yans w pewien sposób zagraża ustalonej hierarchii.
Prawdę mówiąc, ta animozja zdaje mi się tylko pretekstem autora, by głównych bohaterów co i rusz wysyłać w coraz to inne miejsca i fundować cudaczne perypetie.
Coś jak tępienie Królewny Śnieżki przez Złą Królową, jak nie grzebieniem, to jabłkiem.  Yans jest gnębiony walką z królową Ardelią, kąpielami w błocie, więzieniem w kotlinie, gęstą dżunglą, podróżami w czasie. Sporo tego, na szczęście nuda przy czytaniu nie grozi.

Ale (ach, to nieszczęsne słówko "ale", zapowiadające coś typu "operacja się udała, ale pacjent zmarł") mimo wszelkich przymiotów, jakie Yans posiada i tych wszystkich przygód, jakie mu się przydarzają - nie jest to facet, z którym mogłabym pójść na koniec galaktyki. Czegoś mu brak - pazura, wyrazu... A może Thorgal skradł moje serce i nie ma już w nim miejsca na innego faceta?
" - Co za pułapka, Yansie... Co za pułapka!... Czy to się nigdy nie skończy?
- Cha, cha! Nie bądź naiwna! Któż zdoła pokierować własnym losem?"[1]
No cóż, Yansie. Niektórzy mogą, a ty taki zrezygnowany?
"- Dokąd lecimy? Czego od nas oczekują? Co się z nami stanie? Mamy chwilę wytchnienia...
- Ludzkie życie składa się z tych nielicznych chwil wytchnienia, które czasami nazywamy szczęściem, Orchideo..."[2]
No nie, co za odpowiedź! Wybitnie melancholiczna i wyjątkowo niekonkretna. Błagam, tak mówi energiczny bohater?

Jeśli chodzi o wydanie, to absolutnym strzałem w dziesiątkę jest zamieszczenie obszernej opowieści - wstępu o tym jak Yans powstawał, bogato ilustrowany planszami, artykułami, listami. Historia bardzo wciągająca.
W zbiorczym tomie nr 1 zamieszczone są opowiadania:
- Wieża rozpaczy
- Ostatnia wyspa
- Więzień wieczności
- Mutanci z Hanai (Rosiński super narysował mutantów!)
- Gladiatorzy

Janku, dziękuję za pożyczenie!  Janka opinia jest tutaj,  a giery tutaj. Warto zajrzeć.

---
[1] "Yans" wydanie zbiorcze tom 1, Scenariusz André-Paul Duchâteau, rysunki Grzegorz Rosiński, przekład Wojciech Birek, Egmont, 2014, s. 103
[2] Tamże, s. 137

czwartek, 18 grudnia 2014

"Henryk V" William Szekspir


Jako że dopiero co wysłuchałam świetnej powieści "Pieśń łuków. Azincourt" Cornwella, to jasnym jest, że zaraz po niej sięgnęłam po Szekspira.I tu właśnie pogratulowałam sobie zakupu swego czasu dwóch ogromniastych tomów z dziełami Szekspira, "Komedie" oraz "Tragedie i kroniki" były pod ręką i można było sięgać.

Masę rzeczy Cornwell podjął z angielskiego dramatopisarza, ale przecież to historia (a nawet Historia), więc inaczej być nie mogło.
Henryk jest waleczny i bogobojny, jego armia walczy chętnie, zarozumiali Francuzi z ledwością mogą uwierzyć w swoją porażkę. Głównymi postaciami w sztuce są królowie i arystokraci, ale są też i prości ludkowie, którzy ku uciesze gawiedzi albo charakterystycznie mówią, kalecząc nieco angielski (brawo panie Barańczak!), albo też mają swoje za uszami, bo to łobuzy, rabusie i oczajduszy. Mają ubarwiać sztukę, widzowie sobie tego życzą i tak ma być.

Zastanawia mnie jedynie brak wzmianek o łucznikach, tak mocno wyeksponowanych przez Cornwella. Ale jest za to wątek zalotów Henryka do Katarzyny (córki francuskiego króla), dość zabawnych. On słabo mówi po francusku, ona prawie nic nie rozumie po angielsku, gadają jak gęś z prosięciem. Do tego on, zapewniając, że ma za nic słodkie słówka, bo jest rycerzem, a nie bawidamkiem, jednocześnie zasypuje Katarzynę gradem namiętnych zapewnień o miłości.

Wynotowałam sobie trochę cytatów:

Król Henryk: Co jest w koszyku?
Exeter:          Piłki tenisowe
Król Henryk: Miło, że Delfin sobie z nas żartuje;
                     Dzięki za prezent i za wasze trudy
                     Gdy dobierzemy rakiety do piłek,
                     Z Bożą pomocą zagramy we Francji
                     Takiego seta, że piłką strącimy
                     Koronę z głowy francuskiego króla. [1]

I tu mnie lekko zatkało, to gra w tenisa ma tak długie korzenie? No no no. Jestem pod wrażeniem.

Król Henryk: Idź, powiedz swemu panu, że tu jestem:
                     Cały mój okup - to kruche i marne
                     Ciało; osłoną jest mi armia chorych;
                     Powiedz mu jednak: Bóg nas poprowadzi,
                     Choćby na drodze stanęła nam cała
                     Potęga Francji wraz z jej sąsiadami. [2]

To jest to, o czym pisałam w notce o powieści Cornwella - król mocno wierzył w zwycięstwo.

Książę Orleanu: Jest druga; o dziesiątej z krwi otrzemy miecze
                         Każdy z nas stu Anglików przez ten czas usiecze. [3]

Cóż, Francuzi byli bardzo pewni siebie, nieprawdaż?

Kolejnym etapem zafascynowania tym kawałkiem historii było obejrzenie filmu "Henryk V" w reżyserii Kennetha Branagha, a jeszcze dalszym lektura książki "Oblubienica z Azincourt". W niezły ciąg wpadłam.

---
[1] "Tragedie i kroniki" William Shakespeare, przekład Stanisława Barańczaka, Wydawnictwo Znak, Kraków 2013, s. 1326-1327
[2] Tamże, s. 1370
[3] Tamże, s. 1377

środa, 17 grudnia 2014

Wielki Konkurs Przedświąteczny


Konkurs ŚBK i Księgarni "Victoria" rozpocznie się JUTRO, ale dzisiaj zaprezentuję dla przypomnienia, jego przebieg i zasady, na jakich będzie się opierał.

Dzisiaj na kilkunastu blogach ŚBK ukaże się podobny post z zapowiedzią konkursu. Zapamiętajcie dobrze te blogi, bo to na tych stronach, JUTRO musicie szukać wskazówek do odgadnięcia konkursowego hasła.

Ale po kolei:
Wielki Konkurs Przedświąteczny Śląskich Blogerów Książkowych i Księgarni "Victoria" będzie polegał na tym, aby odnaleźć w JUTRZEJSZYCH wpisach, na blogach ŚBK słowa - klucze, które ułożą się w hasło konkursowe. Hasło to i odpowiedź na pytanie: ile blogów wzięło udział w zabawie, trzeba będzie wysłać na podany adres mailowy Księgarni - victoria@ksiaznica.pl
Nie powiemy Wam, ilu blogerów będzie w zabawę zaangażowanych i jakich słów trzeba szukać, nie martwcie się jednak, słowo - klucz będzie bardzo wyraźnie zaznaczone i łatwe do znalezienia. Idąc po śladach, klikając na odpowiednie słowa, będziecie przechodzić od bloga do bloga, aż w końcu traficie na fp "Victorii" na FB. To będzie dla Was sygnał, że ułożyliście całe hasło.
Następnym krokiem będzie wysłanie hasła i podanie liczby Śląskich Blogerów, którzy wzięli udział w zabawie, na adres mailowy Księgarni "Victoria", podany powyżej.
Dla ułatwienia konkursu, proponujemy zacząć poszukiwania na blogu SARDEGNY. Potem powinno pójść Wam, jak z płatka.

Regulamin
1. Wielki Konkurs Przedświąteczny organizowany jest przez grupę ŚBK oraz Księgarnię "Victoria" Zabrze
2. Sponsorem nagród są Śląscy Blogerzy Książkowi
3. Nagrodą w konkursie jest pakiet - niespodzianka, podobny do tego, jaki otrzymali blogerzy na panelu dyskusyjnym na Targach Książki w Katowicach
4. Konkurs trwa od 18 do 21.12.2014.
5. Wyniki zostaną ogłoszone dnia następnego, czyli 22.12.2014.
6. Odpowiedzi na zadania konkursowe proszę wysyłać na adres: victoria@ksiaznica.pl
7. O wygranej w konkursie decyduje kolejność zgłoszeń. Wygrywa SIÓDMA(7) i SIÓDMA (7) od KOŃCA osoba.
8. Pod uwagę brane będą tylko prawidłowe odpowiedzi wysłane drogą mailową, sygnowane własnym imieniem i nazwiskiem
9. Nagrodę będzie można odebrać osobiście w Księgarni Victoria (Galeria Zabrze, ul. Wolności 273-275, 41-800 Zabrze) bądź zostanie ona przesłana na adres podany przez zwycięzcę. W przypadku nieodebrania nagrody organizatorzy konkursu mogą wyłonić innego zwycięzcę lub przeznaczyć nagrodę na inne cele.
10. Biorąc udział w konkursie, zgadzają się Państwo na przetwarzanie podanych przez siebie danych osobowych przez organizatora Grupę ŚBK oraz Księgarnię Victoria, zgodnie z Ustawą o ochronie danych osobowych z dnia 29 sierpnia 1997 r (Dz. U. nr 133 poz. 883) - które zostaną wykorzystane jednorazowo.
11. Wysyłka tylko na terenie Polski


Zadanie konkursowe:
Ze słów - kluczy, podanych na blogach ŚBK ułóż hasło konkursowe
Podaj liczbę blogów, które wzięły udział w Wielkim Przedświątecznym Konkursie.

wtorek, 16 grudnia 2014

"Pieśń łuków. Azincourt" Bernard Cornwell - krew i flaki!


Nie jestem dobra z historii, a z historii Anglii to już w ogóle. Hasło "Azincourt" nic mi nie mówiło - i właściwie bardzo dobrze, bo słuchałam sobie audiobooka i uszy coraz bardziej mi się wydłużały z ciekawości.

Książka opowiada o bitwie, którą stoczyła armia Henryka V z armią francuską (bez króla, bo króla tam nie było). Działo się to w roku 1415, 25 października, pod Azincourt.  Chociaż nie, skłamałabym. Nie samą bitwą człowiek żyje. Historia opisana w powieści zaczyna się nieco wcześniej, bo w roku 1413, obejmuje  obronę francuskiego miasta Soinssons, oblężenie Harfleur, marsz angielskiego wojska do Calais i wreszcie bitwę pod Azincourt.

Cudownie dla słuchacza, autor uczynił głównym bohaterem powieści nie żadnego króla czy rycerza, tylko prostego człowieka z ludu, młodego angielskiego łucznika. Nicholas Hook najpierw jest leśniczym swego pana, lorda Slaytona, potem zostaje wypędzony z kraju jako banita (ośmielił się nastukać księdzu). Jako najemnik bierze udział w obronie Soinssons, gdzie dzieją się rzeczy straszne, Francuzi palą, gwałcą, mordują jeńców. Nickowi jednak udaje się uciec z miasta, co więcej, ratuje z opresji młodą zakonną nowicjuszkę. Razem udaje im się przekraść do Calais, gdzie Nick z banity staje się podwładnym króla Henryka V i jako łucznik bierze udział w kampanii przeciwko Francji.

 Nick jest bohaterem, który z założenia ma dać się lubić. Młody, przystojny, silny. Doskonały łucznik. Uparty i zdyscyplinowany, a przy tym z otwartym umysłem. Posiada też zdolności taktyczne, które w wojnie bardzo mu się przydadzą, no i zapewnią awans, ku radości jego dziewczyny (to ta nowicjuszka, Melisande).
To, że przebieg kampanii widziany jest jego oczami, nadaje opowieści swojski rys. Nie ma ględzenia historyków, kronikarzy. Nie ma suchych faktów. Nick walczy, strzela całym sobą, odnosi rany, nurza się krwi, błocie, sra po nogach, bo tak przed bitwą bywa. Ale także - i tu malutkie zaskoczenie - Nick jest głęboko wierzący, co więcej, wierzy, że przemawiają do niego święci Kryspin i Kryspinian. Ba, sama w to uwierzyłam.
Nick jest porządnym bohaterem i nie ukrywam, że go polubiłam.

A teraz bitwa. Naprzeciw głodnej, obdartej i nękanej chorobami armii angielskiej, przetrzebionej mocno pod Harfleur staje potężna armia francuska. Przewaga liczebna jest miażdżąca, Francuzi opływają wręcz w zbrojnych i opancerzonych rycerzy, Henryk zaś rycerzy ma garstkę, a do tego sporo bosonogich łuczników. Ale ma olbrzymią wiarę w zwycięstwo. Czy to ta wiara mu pomogła w bitwie? Sami oceńcie, poczytajcie lub posłuchajcie. Bo wiecie, niech mnie kule biją. Cornwell opisuje walkę tak, że słychać szczęk oręża, kwik rannych koni, czuć zapach krwi i ekskrementów (ach ta dyzenteria), widać, jak ze zmiażdżonych hełmów wycieka mózg. jak od toporów bojowych łamią się kości, słychać chrzęst, z jakim w oku powalonego rycerza zagłębia się sztylet jego przeciwnika. Co za walka, proszę państwa!

Wynik jest znany każdemu obeznanemu z historią. Sama go nie znałam, jak już się przyznałam, ale gnana niecierpliwością wyszukałam sobie w Wikipedii, jak to się skończyło, bo już nie mogłam wytrzymać. Tu nie zdradzam.

Koniec bitwy, koniec powieści. Mogłam odetchnąć i wypuścić stęchłe powietrze zbyt długo trzymane w płucach. Absolutnie zachwycająca powieść. Na końcu książki jest słowo od autora, wyjaśnia w nim obszernie swoje studia nad tym właśnie epizodem wojny stuletniej, przytacza badania, publikacje naukowe i opracowania,  z jakich korzystał. Rzetelna robota.

A na koniec - muszę to napisać  - to jest genialnie nagrana powieść! Pierwszy raz spotkałam się z tak zrealizowanym audiobookiem. Do tej pory miałam styczność z dwoma rodzajami audioksiążek: albo czytał lektor, wszystko jak leci; albo też powieść rozpisana jest na głosy poszczególnych postaci plus narrator plus jeszcze didaskalia. Ten drugi rodzaj jakoś mi nie pasuje, pewnie dlatego, że przeważnie słucham w samochodzie i mnogość dźwięków rozprasza i odwraca uwagę od słów właściwych.
Tutaj jest muzyka, specjalnie skomponowana do tej książki, są dźwięki, ale starannie dobrane do akcji. To trąby wojenne, odgłos wystrzałów odległych armat i tym podobne - wszystko w tle, zero nachalności, nie zagłusza słów, a znakomicie podkreśla dramaturgię. Byłam pod wrażeniem, naprawdę świetna robota! Autorem muzyki jest Stanisław Szydło.

Jeszcze słowo o lektorze. Czytał Leszek  Wojtaszak, wcześniej mi nieznany. Znakomity, niski głos, nieskazitelna dykcja, subtelne zróżnicowanie barwy głosu w zależności od tego, czyją kwestię czytał, genialne oddanie nastroju bohatera. Świetne wykonanie. Pan Leszek wędruje na listę polecanych lektorów.

Brawa dla Wydawnictwa Aleksandria! Bardzo dziękuję za egzemplarz audioksiążki!


"Pieśń łuków. Azincourt" Bernard Cornwell, tłumaczenie Tomasz Tesznar, czyta Leszek Wojtaszak, muzyka Stanisław Szydło, Wydawnictwo Aleksandria, 2012.

Azincourt [Bernard Cornwell]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE
Pieśń łuków. Azincourt [Bernard Cornwell]  - KLIKAJ I SłUCHAJ ONLINE

poniedziałek, 15 grudnia 2014

"Lupus" tom 2 Frédérik Peeters - zagubiony w kosmosie


Niedobrze jest zaczynać od drugiego tomu, wiadomo, ale jak już się go ma w rękach, a pierwszego nie, to trzeba zerknąć, czy się przyjmie i czy szukać pierwszego.

Zerknęłam więc do środka komiksu. Lupus to młody człowiek, wybitnie niestabilny emocjonalnie. To rozchwianie można tłumaczyć tym, że właśnie rozwalił komuś głowę strzałem z 20 metrów. Ok, po czymś takim można się źle poczuć (oczywiście, jeśli się nie jest tępogłowym bandziorem). Lupus tak się czuje, snuje się z kąta w kąt, chowa, rozmyśla, a czasem rozmawia z dziewczyną, Saaną. To wszystko dzieje się na statku kosmicznym, kontenerowcu, Lupus jest jego właścicielem, a Saana autostopowiczką, która uciekła od bogatego ojca. Co do strzału,  nie wiem nic poza tym, że zaistniał.

Para ląduje na planecie Necros z zamiarem przyczajenia się, przeczekania, ukrycia - trochę przed stróżami prawa, trochę przed wpływowym ojcem Saany. Necros jest gigantycznym domem spokojnej starości, Lupus i Saana są tam widoczni jak stokrotki w trawie, toteż szukają odosobnionego miejsca. Udaje im się, bo trafiają na dobrych ludzi, którzy nie dość, że oferują im schronienie, to jeszcze oprowadzają po planecie i pokazują jej wyjątkowe oblicze. Lupus w tym pięknych okolicznościach przyrody dalej się snuje, za to Saana wykazuje życzliwość dla całego świata. On zblazowany, ona radosna. On rozmamłany, ona pełna wewnętrznej siły.

Komiks oceniłam na 2, czyli kiepski, niewykluczone jednak, że moje wewnętrzne skrzywienie wynikło z kompletnego niezrozumienia historii. Być może gdybym zaczęła, jak należy, od pierwszego tomu, moje podejście byłoby zupełnie inne, oświeciłoby mnie zrozumienie i pławiłabym się w rozkosznym poczuciu sensu. No ale trudno, nie oświeciło, nie pławię się.

Scenariusz mnie zupełnie nie przekonał, a co z rysunkami? Czarno-białe (nie ma szarości!), oszczędna, ale mocno ekspresyjna kreska coś w sobie ma. Coś niepokojącego. Nagłe zatrzymanie kadru, zbliżenia na szczegół - lampę na suficie, jedno oko, zęby wgryzające się w skórę... Uch! Te rysunki drażnią moją uporządkowaną duszę jak zgrzyt kredy po tablicy.
Plansza ze strony http://www.komiks.gildia.pl/komiksy/lupus/2

Wiem, że to komiks nie dla mnie, ale znalazłam jeden szczegół, który mi się spodobał. To drzewa na planecie, wielkie, wysokie, sięgające obłoków. Jak drzewa z "Osady" Bułyczowa, też niewyobrażalnie gigantyczne.

Hm, tak się skupiłam na fabule, której nie zrozumiałam, a wystarczyło zrobić kilka kroków w tył, żeby móc ogarnąć wzrokiem całość. I co się okazało? Że Lupus jest po prostu zagubionym młodzieńcem, jakich teraz mamy coraz więcej. Pewnie będzie jeszcze więcej, gdy tylko oderwiemy tyłek od Ziemi  i zaczniemy latać w kosmos. Ludzki charakter tak łatwo się nie zmienia, wciąż te same wątpliwości, dylematy i melancholijne snucie się.

Nie zmienia to jednak faktu, że za pierwszym tomem wcale się nie rozglądam.


"Lupus" tom 2 Frédérik  Peeters, tłumaczyła Marta  Dvořák, Wydawnictwo POST, Kraków 2009

sobota, 13 grudnia 2014

Jak było na wymianie książkowej w zabrzańskiej Galerii

Odpowiedź jest tylko jedna: dobrze było! Chce się organizować takie akcje, gdy widać, że jest zainteresowanie, że ktoś przychodzi, pyta, przynosi książkę, bierze książkę...
Garść zdjęć:
 Ledwie zaczęliśmy, a już przyjechała walizka książek na wymianę

 Magda zdecydowanie w swoim żywiole

Tu pozujemy. Nie, nie wyrywamy sobie tej książki, wcale nie.



Były też książki i czasopisma do wzięcia za darmo.


Oprócz książek można było także zaopatrzyć się w biżuterię okołoksiążkową:
Miniksiążeczki pani Zimnal (od dziś do nabycia także w księgarni "Victoria"!)

Kolczyki z Białego Maku (tych moich z Wegnerem już nie ma, już wzięłam)
Zawieszki i wisiorki z Białego Maku
Oraz bombka z domkiem Muminków w zimie.


A także w coś, co zupełnie z książkami nie jest związane, ale jest fajniutkie. Szyszka to robi.
To są kurzyki.
A to mydełka.

Statystycznie - wymieniono blisko pięćdziesiąt książek. :) Sama przywiozłam  dwie: "Człowiek z Wysokiego Zamku" Dicka oraz antologię "Czarujące obiekty latające". I kolczyki. I mydełka. :)

piątek, 12 grudnia 2014

"Akademia wzorowej wymowy" i "Szumi Mi" - aby język był giętki


Mój pięciolatek, jak wiele zresztą dzieci w jego wieku, ma kłopoty z poprawną wymową kilku głosek. Nie wymawia "R" (ale nad tym akurat popracujemy później), trzeba pilnować pionizacji języka przy "L", do terapii kwalifikuje się też szereg syczący (S, Z, C, DZ) oraz szumiący (SZ, Ż, CZ, DŻ).

Z zainteresowaniem więc zajrzałam do książek przysłanych mi przez Wydawnictwo Skrzat. Ale zanim napiszę co nieco na ich temat, pozwolę sobie zakrzyknąć:

NIE KORZYSTAJCIE Z NICH BEZ WCZEŚNIEJSZEJ WIZYTY U LOGOPEDY!

Dlaczego? Dlatego, że to specjalista ma ocenić, czy i jakie dziecko ma problemy. My, rodzice, często jesteśmy tak osłuchani, tak przyzwyczajeni do wymowy dziecka, że nie wyłapujemy błędów. A jeśli nawet wyłapiemy, to nie bardzo mamy wiedzę, jakie podjąć działania, żeby te błędy naprawić. Logopeda ma.

Byłam ostatnio u pani logopedy z Krzysiem, to znaczy byłam u kilku pań (próbuję w różnych kierunkach) - i akurat wzięła na tapetę  wywoływanie głoski "S". Pokazała mi, jak od "T" w kilku etapach przejść do syczącego, prawidłowego "S", pokazała, jak powinien układać się  język, którędy powinno wydostawać się powietrze. Daliśmy radę, wiemy, o co chodzi, teraz tak ćwiczymy. Ale tak prosto z marszu, bez pomocy specjalisty, nie wiedziałabym, jak ćwiczyć z synem.

Całkiem niedawno u Krzysia w przedszkolu było też spotkanie z logopedą wykonującą badania przesiewowe przedszkolaków. Pani ta opowiadała, że nie należy lekceważyć wad wymowy, że warto zasięgnąć rady specjalisty, że trzeba z dzieckiem ćwiczyć, ale w mądry i przemyślany sposób. Reakcje wśród rodziców były różne, ja pilnie słuchałam (no ale ja chłonę wiedzę logopedyczną w nadziei, że mi się przyda), niektórzy wzruszali ramionami, szepcząc pod nosem "no może i mówi J zamiast R, ale przecież sam z tego wyrośnie!"
Otóż - może wyrośnie, a może nie wyrośnie. Może wyrośnie sam, ale zajmie mu to sporo więcej czasu, niż gdyby dziecko ćwiczyło w domu. Praca z dzieckiem z pewnością pomaga w pozbywaniu się wad wymowy i właśnie w takich codziennych ćwiczeniach pomocne są książki.

Mamy "Akademię wzorowej wymowy L/R" oraz "Szumi Mi do ćwiczeń SZ" i "Szumi Mi do ćwiczeń Ż/RZ". Merytorycznie stoją na tym samym poziomie. Zawierają wprowadzenie, opis ćwiczeń, zadania, wierszyki, rymowanki. Jednak moje osobiste dziecko, jak widzi je wszystkie leżące na stole, sięga od razu po "SzumiMi". To kwestia starannej i przemyślanej oprawy graficznej. W książkach autorstwa Anny Jamy-Wach jest mnóstwo zadań, gier, szablonów do wycięcia, kostek do poskładania...
Dzieje się, jest kolorowo, jest zabawnie, zero nudy - ta seria to strzał w dziesiątkę!
Na ich tle "Akademia..." wypada trochę blado: czarna i niebieska czcionka, czarno-białe obrazki i jedna mała wkładka z naklejkami - to za mało, żeby przyciągnąć uwagę młodego czytelnika (takie mamy czasy, że do wszystkiego dorzuca się naklejki).  Jednak jako zeszyt, który bierze do ręki rodzic, żeby ćwiczyć z dzieckiem, sprawdzi się bardzo dobrze.

Polecam  mocno, zwłaszcza SzumiMi.

I zabierzcie dziecko do logopedy, jeśli tylko coś wzbudza was niepokój!

Bardzo dziękuję Wydawnictwu Skrzat za książki!

I jeszcze dodatek od  Wydawnictwa, czyli GRA PLANSZOWA do ściągnięcia, wydrukowania i grania. Polecam!


"Szumi Mi, praktyczny brulion logopedyczny do ćwiczeń SZ" i "Szumi Mi, praktyczny brulion logopedyczny do ćwiczeń Ż/RZ" - tekst, opracowanie graficzne, ilustracje i projekt okładki Anna Jama-Wach, Wydawnictwo Skrzat, Kraków 2014. 
"Akademia wzorowej wymowy L/R" Danuta Klimkiewicz, Elżbieta Siennicka-Szadkowska, Wydwnictwo Skrzat, Kraków 2014.

czwartek, 11 grudnia 2014

Wielka Wymiana Książkowa w sobotę w Zabrzu!

Serdecznie zapraszam chętnych na wymianę książkową, którą organizuje grupa Śląskich Blogerów Książkowych oraz księgarnia "Victoria":
Jeśli ktoś ma książkę, do której się zbytnio nie przywiązał, to może wyjąć ją z półki, przyjść i wymienić na inną.

Oprócz wymiany będzie też minikiermasz rękodzielniczy z gadżetami okołoksiążkowymi.

Będzie pani Zimnal z miniksiążeczkami:

Będzie firma Biały Mak z biżuterią:

Będzie też nasza blogowa koleżanka Szyszka z szyszkowymi cudeńkami:

Jeszcze regulamin wymiany:
1) Wymianę książkową organizują Śląscy blogerzy książkowi we współpracy z Księgarnią „Victoria” w Zabrzu w dniu 13.12.2014 r.
2) Organizatorzy akcji w żaden sposób nie zarabiają na tej akcji oraz nie czerpią z niej żadnych innych profitów.
3) "Ile przynosisz tyle wynosisz" to główna zasada akcji.
4) Książki wymieniamy w dwóch kategoriach (ze względu na datę wydania książki): I kategoria to roczniki 2000 – 2007, II kategoria to roczniki 2008 do 2014.
5) Wymieniamy tylko beletrystykę dla dorosłych (ewentualnie dla starszej młodzieży). Nie przyjmujemy książek dla dzieci, podręczników, poradników, komiksów itp. Przyniesione książki powinny być w dobrym stanie.
6) Wymiana odbywa się "z ręki do ręki" - jeśli zainteresuje nas dana pozycja na stoliku z danej kategorii to wymieniamy ją na własne książki z tej samej kategorii (decyduje rok wydania).
7) Wraz z oddaniem książek na wymianę uczestnik traci do nich prawo i nie może domagać się ich zwrotu.
8) Wszystkie inne wątpliwości rozwieją blogerzy dyżurujący na stoisku.




Zapraszam! Będę tam od samego rana!

środa, 10 grudnia 2014

Liebster Blog Award od Paren



Paren,  którą większość z was zna, ma też bloga innego niż "W wygodnym fotelu - z książką i kawą". Wiedzieliście? To "O muzyce - słowem i obrazem". Na tym blogu właśnie zaprosiła mnie do zabawy w Liebster Blog Award, czyli do odpowiedzenia na jedenaście pytań, ułożeniu własnej jedenastki i wywołaniu jedenastu kolejnych blogerów do odpowiedzi.

1. Czy, mając do wyboru różne wydania tej samej książki, kierujesz się osobą tłumacza?
Nie. Chyba tylko w przypadku"Władcy pierścieni" miało to dla mnie znaczenie, a to z racji szerokiej dyskusji o tłumaczeniach właśnie. Co nie zmienia faktu, że i tak "Władcę pierścieni" dostałam, więc nie miałam na tłumacza wpływu.

2. Czy słuchasz audiobooków? Może masz swojego ulubionego lektora? Czy sądzisz, że lektor ma wpływ na nasz odbiór książki?
 Ależ oczywiście, że słucham!  Ciągle czegoś słucham, co prawda tylko w samochodzie, ale że sporo jeżdżę, to już trochę w ten sposób książek wysłuchałam.  Mam ulubionych lektorów. Po pierwsze Roch Siemianowski, który mógłby przeczytać książkę telefoniczną, a ja bym ją z przyjemnością wysłuchała. Po drugie Karolina Gruszka, w której głosie się zakochałam. Anna Seniuk z cudowną dykcją. Krzysztof Banaszyk, który wkłada kawał siebie w to, co czyta... Zresztą - na blogu mam zaetykietowanych lektorów, można sobie poczytać, co o nich sądzę.
Zaś doskonałym przykładem na wpływ lektora na odbiór książki jest porównanie wpisu  www.1939.com.pl z www.1944.waw.pl.  No i nigdy już nie sięgnę po audiobooka czytanego przez Mirosława Uttę. Oraz Wiktora Zborowskiego.

3. Książka czy film? A jeżeli oba, to w jakiej kolejności? Czy masz i możesz polecić ulubioną ekranizację (adaptację)?
Raczej książka. I raczej od niej staram się zaczynać, choć wiadomo, że czasem film pierwszy wpadnie w oko. Jak na przykład "Dom dusz", najpierw widziałam, potem słuchałam. Albo niedawno widziana "Miłość w czasach zarazy" - muszę to koniecznie przeczytać! Ulubiona ekranizacja to bez wątpienia "Władca pierścieni", oglądam co jakiś czas z niesłabnącą przyjemnością.
Jest też ukochana wariacja na temat, czyli "Łowca androidów" na podstawie "Czy androidy marzą o elektrycznych owcach" Dicka (to dla zainteresowanych).
4. Jaką rolę w Twoim życiu odgrywa muzyka? Wolisz muzykę na żywo czy nagrania studyjne?
 Nie odgrywa większej roli, więc trudno mi określić preferencje.

5. Jakiego muzyka z "największej orkiestry świata" najbardziej chciał(a)byś posłuchać na żywo, gdyby to było możliwe?
 Hm, Mozarta.

6. Zbliżają się święta... O jaką książkę (dzieło sztuki, płytę CD lub DVD...) poprosił(a)byś w liście do Mikołaja?
 Sama nie wiem. Schowek mój na biblionetce pęka w szwach. Półki to samo. A książki wcześniej czy później same wpadają mi w ręce. Mikołaju, przynieś mi odrobinę wolnego czasu! I może jakiś malutki, zupełnie maluteńki regalik. I taką fikuśną półeczkę na książki w łazience.

7. Czy pora roku (lub pogoda) ma jakiś wpływ na dobór Twoich lektur?
 Raczej nie.

8. Czy dajesz "drugą szansę" pisarzowi, jeżeli pierwsze z nim spotkanie uznałeś(aś) za nieudane?
 Rzadko, ale to wynika z przeogromnej kolejki, jaką mam. Książek mam w niej tyle, że jeśli jakiś pisarz nie bardzo mi się spodoba, to nawet jeśli mam jego drugą książkę, odsuwam na koniec kolejki.

9. Czy lubisz podążać tropami znalezionymi w czytanych książkach (nie tylko esejach także powieściach, w których bohaterowie coś czytają)?
 O tak! Po przeczytaniu "Przyślę pani list i klucz" sięgnęłam po Boya; zachwycona książką "Podróże z Herodotem" sprawiłam sobie "Dzieje"... a ostatnio zauroczona audiobookiem "Pieśń łuków. Azincourt" Cornwella sięgnęłam po "Henryka V" Szekspira, zaraz potem po film Branagha na jego podstawie, a potem po "Oblubienicę z Azincourt". Taki ciąg literacki to coś, co naprawdę lubię.

10. Twój ulubiony pisarz prosi Cię o podpowiedź w sprawie książki, którą dopiero ma zacząć pisać. Masz wszechstronne możliwości współdecydowania nie tylko o tematyce, ale i miejscu i czasie akcji. Co byś mu podpowiedział(a)?
 Nic. To on musi "czuć" powieść. Ja jestem znakomitym czytelnikiem, a pisarzem wcale nie jestem. Mogłabym źle doradzić. No, pozwoliłabym może sobie na jedną uwagę: żeby nie było zombiaków. Zombie są złe.

11. Jedziesz tramwajem, autobusem, pociągiem... obok Ciebie jedzie osoba w zbliżonym wieku, zaczytana tak, że świata dookoła siebie nie widzi... Czy spróbujesz podejrzeć (lub spytać wprost), co takiego czyta, widząc w tym zaczytaniu jakąś podpowiedź lektury dla siebie? Czy zdarza Ci się rozmawiać o książkach z całkiem obcymi, przypadkowymi osobami?
Podglądam, ale nie mam śmiałości zaczepiać, chyba że jestem na imprezie dedykowanej książkom, czyli np. targi. Tam bez pardonu zaczepiam, pytam, dyskutuję i gawędzę.

Swoje jedenaście pytań zamieszczę, gdy odpowiem na pytania od Agaty Adelajdy. Już niebawem. I wyznaczę swoją jedenastkę. :)

Edit: Paren, najmocniej przepraszam za pomyłkę, wybacz, już poprawiłam.

poniedziałek, 8 grudnia 2014

"Na południe od Brazos" Larry McMartry - western absolutny


Piszę, ponieważ czuję się wywołana do tablicy przez Bibliomiśka. Pytał, czy będzie tekst. No i czuję się nieco zobowiązana wobec niego, bo tylko dzięki niemu udało mi się przeczytać książkę do końca. Muszę się bowiem przyznać, że zaczynałam to ze trzy razy i wciąż się zacinałam na niebieskich świniach i dalej już nie szło. W końcu musiałam oddać pożyczony egzemplarz, za długo już trzymałam - i nie było już widoków na sukces. Aż wreszcie Bibliomisiek wygłosił/napisał zdanie, które mnie zmobilizowało. Zaczęłam czytać po raz czwarty.
Gdy już się przedarłam przez świnie, a potem z nich otrząsnęłam, zaczęłam się rozglądać po powieściowym świecie. O rany, szaleństwo, oszołomił mnie!


Po pierwsze krajobrazy. Ponieważ akcja powieści dzieje się na terenie całych Stanów Zjednoczonych (oto mapka podesłana mi przez Michała), "oglądałam", jak bohaterowie jadą od pustynnych, spalonych słońcem terenów graniczących z Meksykiem, aż po zimne i zlodowaciałe pola w Kanadzie.


Po drugie fabuła. Najkrócej można określić "Na południe..." mianem powieści drogi. Oto grupka kowbojów przeprowadza stado bydła (i kilka niebieskich świń, które są nie do zdarcia) znad granic Meksyku aż do Kanady, licząc na sowity zysk. Brzmi prosto? Niech brzmi. Nie jest prosto.

Po trzecie  - i najważniejsze - postacie i relacje między nimi. To zdecydowanie najsilniejsza i najlepsza część  powieści. Autor poświęca im mnóstwo czasu, zarówno na bieżące opisy, jak i na to, by sięgnąć w przeszłość i na podstawie dawnych zdarzeń objaśnić, dlatego ten czy ów zachowuje się tak czy owak. Dzięki temu poznałam wszystkich bohaterów tak dokładnie, jakby byli moimi sąsiadami, zżyłam się z nimi, jednych polubiłam, innych nie, za niektórych trzymałam kciuki, dawałam dobre rady i zżymałam się strasznie, że ich nie słuchają, a przynajmniej nie zawsze.

Przybliżę odrobinę fabułę i bohaterów. Oto na pograniczu żyją sobie Kapelusznicy: kapitan Woodrow Call i Augustus McCrae. Zatrudniają Murzyna Deetsa, byłego podkomendnego, kaprala PE, starego kucharza Bolivara i młodziutkiego Newta - razem tworzą przedsiębiorstwo zajmujące się głównie handlem bydłem. Handel polega na tym, że od czasu do czasu wybierają się za granicę, kradną stado krów (wcześniej te krowy ukradli Meksykanie) i sprzedają je po swojej stronie. Nierzadko prawowitym właścicielom.  Robota nudna, co niektórym zaczyna doskwierać. Bo co tu robić, jak rozrywka to knajpa w pobliskiej miejscowości z jedną atrakcją - czyli piękną prostytutką Loreną.

Toteż kiedy do chłopaków przybywa Jake Spoon, ich były kompan i namawia ich na karkołomne, ale z pewnością intratne przedsięwzięcie, decydują się na porzucenie nudnego, choć na pewno nie leniwego życia. Gromadzą ogromne stado bydła i ruszają na wyprawę, przez cały kraj, żeby sprzedać stado po drugiej stronie USA. Wiecie, co może się zdarzyć podczas takiej wędrówki? O rany. Burza z piorunami. Napaść Indian. Spotkania z bandziorami. Spotkania ze stróżami prawa. Porwania. Rozstania. Powroty.

Niby to tylko gładkie słowa, które autor poukładał w odpowiedniej kolejności, ale te akurat słowa, a może ta właśnie kolejność - mają wielką moc. Nie mogłam się oderwać, zaciskałam pięści z bezsilności, gdy Indianie porwali Lorenę, miałam ochotę trząść Spoonem jak gruszką, gdy okazało się, jak mało w nim serca. Żywiłam... co ja piszę, wciąż żywię do Augustusa szczery podziw i szacunek, no i co z tego, że to bohater literacki? Ale trochę się zagalopowałam, popadając w zachwyt, a chciałam jeszcze opowiedzieć trochę o książce, a raczej o jej bohaterach.

Jest w niej kilka wyraźnie zarysowanych wątków. Najmocniejszy to wątek Loreny. Prostytutka z baru w Longsdale, wiecznie nieobecna myślami,  nieco zrezygnowana i przygaszona, a do tego świeża (tak, tak) i piękna - nagle nabiera wiatru w żagle, gdy Jake ofiaruje się zabrać ją z tej zakurzonej dziury gdzieś do wielkiego miasta, korzystając z wędrówki Kapeluszników. Lorenie ta podróż wcale nie wychodzi na dobre... przeżywa straszliwe chwile. Mocny wątek, choć kobieta delikatna.

Kapitan Call. Ooo, ten to jest naprawdę pełen sprzeczności. Małomówny, twardy, wszelkie uczucia ukrywa wyjątkowo skutecznie. Wkurzał mnie. Jak można być tak wyjątkowo twardogłowym kowbojem, by odmawiać słowa wyjaśnienia komuś, kto na takie słowa czekał całe życie?

Augustus, bez  wątpienia najbardziej prawy człowiek, jakiego poznałam na kartach książki. Szlachetny bez patosu, wielkoduszny, gadatliwy, szczery, hojny. Facet, który po prostu wie, co dobre, wie, co należy zrobić w danej chwili i po prostu to robi, bez ociągania się i oglądania na innych. Wspaniały jest też wątek Augustusa i jego dawnej miłości Klary. Klara jest bystrą i silną kobietą, zbyt bystrą, by przed laty poślubić Augustusa. Wciąż jednak, po wielu latach, coś między nimi iskrzy.

Mamy tu jeszcze historię szeryfa ścigającego Jake'a za zabójstwo; historię żony szeryfa zbiegłej z łowcą bizonów, historię wyjątkowo podłego Indianina Sinego Kaczora.... Jak widać, jest co czytać, to wszystko się ze sobą splata i zazębia. Jak raz się wpadnie w sidła tej powieści (pod warunkiem, że się przebrnie przez nieszczęsne świnie), to nie można się wyrwać, aż do ostatniej strony.

Na czym polega fenomen tej powieści? Och, gdybym tylko była nieco bardziej literacko wyedukowana, zapewne umiałabym odpowiedzieć na to pytanie. A tak to tylko mogę przypuszczać, że chodzi o tych ludzi, którzy na kartach książki najzwyczajniej ożyli: kochali się, nienawidzili, walczyli ze sobą i z wrogami, nadstawiali karku za przyjaciół, pędzili bydło w tumanach kurzu... Robili wszystko to, co robić powinni.

Tak na koniec, dla tych, którzy dotarli aż tutaj, dodam, że Larry wymieniony był w książce "Rodeo" Keseya i Babbsa. Tamta powieść podobała mi się bardzo i oceniłam ją na szóstkę. Ta natomiast bije ją na głowę. I jak mam ją ocenić? Na siódemkę w sześciostopniowej skali? ;)


Larry McMurtry, „Na południe od Brazos”, tłum. Michał Kłobukowski, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1991