czwartek, 27 czerwca 2013

"Sprawa nerwowej żałobniczki" E.S. Gardner


Ten kryminał gardnerowski podobał mi się mniej niż poprzednie. Po pierwsze - nietrafiony tytuł. Ta nerwowa żałobniczka co prawda co prawda odgrywa pewną rolę, ale wcale nie taką kluczową. Po drugie - miejsce akcji. Nie w mieście, gdzie głównie działa Mason, tylko w górach, gdzie udał się na odpoczynek. Może to i miała być jakaś odskocznia, ale chyba autor (tak, tak, autor) w takiej scenerii nie czuje się najlepiej.

To okolice Góry Niedźwiedziej i jakiegoś górskiego jeziora na wysokości prawie mili nad poziomem morza. "Ta niegdyś rolnicza okolica stawała się modnym zimowym kurortem".  Mason spędza urlop w górskiej chacie, ale bezczynność mu bardzo doskwiera i gdy tylko pojawia się trup na horyzoncie, jest wniebowzięty; no dobra, może za dużo powiedziane, umiarkowanie zadowolony i momentalnie ściąga do siebie ludzi.

"Zadzwoń na lotnisko i niech grzeją silniki. Tu pogoda jest dobra, widoczność doskonała. Zimno, mroźnie i słonecznie, ani jednej chmury nad górami. Dolecisz tu w godzinę, ludzi możesz zebrać i dojechać na lotnisko w pół godziny albo czterdzieści pięć minut".

Do licha, Perry jest tak podekscytowany, że Paulowi Drake robi pyszne śniadanko, co mnie zdumiało, gdy sobie przypomniałam, co wyprawiał w "Sprawie niebezpiecznej wdówki".
"[...] Mason nastawiał kawę, wbijał jajka na patelnię, wkładał grzanki do tostera i otwierał puszkę z sokiem pomarańczowym. Bekon smażył się powoli. [...]  Mason [coś tam gadał do Paula], polewając jajka tłuszczem z bekonu. [...] Mason delikatnie przeniósł jajka z patelni na ogrzany talerz, dołożył boczek i posmarował grzankę Paula roztopionym masłem."
Sama zrobiłam się głodna!


A fabuła? Arthur B. Cushing, playboy, ma w zwyczaju nachalnie podrywać panienki,, a w końcu jedna taka, Carlotta Adrien, daje mu w twarz i opuszcza z godnością dom Cushinga. Potem pada strzał, który ze zgrozą słyszy (bo mieszka niedaleko) mamusia Carlotty, Belle Adrien. Mamusia leci pędem na miejsce zbrodni. Myśli, że córeczka popełniła jakieś głupstwo, więc czyści ślady, jakie tylko znajdzie. Potem okazuje się, że obróciło się to przeciwko niej, ale na szczęście trafia pod skrzydła Masona. Pojawia się nerwowa żałobniczka, a na końcu okazuje się, że motywem była zemsta.

Przełożył Bartłomiej Madejski. Tom 38 cyklu.

wtorek, 25 czerwca 2013

"Poczytaj mi mamo. Księga trzecia"

Spis treści:

1. "Sąsiedzi" Maria Kowalewska
2. "Boję się" Małgorzata Musierowicz
3. "Warszawskim statkiem" Tadeusz Kubiak
4. "Wyładunek z przeszkodami" Hanna Łochocka
5. "Muzyka na krzywej wieży" Wiera Badalska
6. "Kapeć" Stanisława Domagalska
7. "O gadającym zegarze i maszynie do pisania wierszy" Sławomir Grabowski, Marek Nejman
8. "Katar żyrafy" Ryszard Marek Groński
9. "Kameleon" Ryszard Marek Groński
10. "Przepraszam, smoku" Wiera Badalska

To ostatnie to absolutny hit, grzeczny rycerz, który wykurza smoka gładkim słowem "proszę". No bajer. Pozwalam sobie tylko na drobniutkie zmiany, czytając:
"Mam smoka kolnąć mieczem?"
zamiast
"Mam pana kolnąć mieczem?"
Dziś już nikt nikogo nie kole, toteż Krzyś uwspółcześnia wydźwięk, powtarzając za mną "mam smoka kopnąć mieczem?". Popracujemy nad słownictwem.


"Muzyka na krzywej wieży" tej samej autorki, Wiery Badalskiej, również świetna. Kot, który gra na harfie, brdim, brdam, brdum, a myszy tańczą do jego muzyki. Rytmiczne i czarujące.

"Wyładunek z przeszkodami" to nie wiersz, tylko rymowana proza. Czyta się wyjątkowo potoczyście, a mnóstwo zwierząt uatrakcyjnia opowiadanie. No i straż pożarna, łał!

"Kapeć" zasługuje na uwagę ze względu na ilustracje Lutczyna,  treść mi się mało podoba, ale małoletniemu bardziej, bo się  domaga.

"Sąsiadów" polecam pedagogicznie, ale i nostalgicznie. Czasy, kiedy nie było zabawek, a krowy i konie robiło się z jabłek i gruszek, minęły bezpowrotnie.

"Poczytaj mi mamo. Księga trzecia", Nasza Księgarnia, Warszawa 2012.

poniedziałek, 24 czerwca 2013

"Sprawa niecierpliwych spadkobierców" E.S.Gardner


"Nagle zwrócił się do Delli Street i zakrył swoją ręką jej dłoń.
- Dziękuję ci za twoją lojalność, Dello. Nie mówię o tym często. Pewnie traktuję twoją obecność i pomoc jako coś oczywistego, jak powietrze, którym oddycham, jak wodę, którą piję, ale to nie znaczy, że nie doceniam wszystkiego, co robisz. 
Pogłaskał jej dłonie.
- W twoich rękach jest tyle otuchy, masz pewne dłonie. To są drobne, kobiece rączki, a jednocześnie silne ręce".

Ach, jak romantycznie! Przecież wiadomo, że Perry i jego sekretarka Della mają się ku sobie. To znaczy balansują na krawędzi flirtu chyba od początku serii, ale nigdy nie było wyraźnie powiedziane, że są ze sobą. Powyższy fragment zdaje się być wstępem do poważnej deklaracji i w oku mi zabłysło. Niestety, szybko zgasło, bo ciąg dalszy brzmi:
"Ścisnęła na moment jego rękę i, czując, że przyciągają uwagę, cofnęła dłoń.
Mason znowu wpatrywał się w odległe światła i nagle zrobił okrągłe oczy.
- Olśnienie? - spytała".

Ech, no właśnie. Urokliwe chwile były tylko zabiegiem autora. Mason miał wpaść na to, że silne ręce maszynistki z czymś mu się kojarzą, więc dlatego Gardner kazał mu tak te ręce Delli ściskać. Ot i tyle pozostało z romantyzmu.

A fabuła? Dużo zdradza tytuł. Jest sobie majętna starsza pani, LAuretta Trent, która co jakiś czas ląduje w szpitalu, cierpiąc na ostre zapalenie żołądka. Jak się później okazuje, to nie zapalenie, tylko arszenik. Czy to sprawka rodzinki: dwóch sióstr, których mężowie okazali si wyjątkowo niezaradni finansowo i wszyscy razem siedzą starszej pani na głowie? Szkopuł w tym, że testament pani Lauretty wcale nie jest dla nich korzystny. Nie szkodzi, nie takie rzeczy ze szwagrem my robili, mówi jeden szwagier do drugiego szwagra.

Po drodze osobą poszkodowaną staje się była sekretarka dawno zmarłego notariusza. Zwraca się o pomoc do Masona po  tym, jak została niesłusznie zaaresztowana za przemyt narkotyków. Ten poszperał gdzie trzeba, włączył myślenie (i olśnienie) i już, gotowe. Niecni rzezimieszkowie  zostaną przykładnie ukarani.

Tłumaczył Andrzej Milcarz. Tom 73 cyklu.

niedziela, 23 czerwca 2013

"Zapora" Henning Mankell - smuteczek

SPOILER



Oj, lubię Wallandera. Więc czemu oj? Ano bo "Zapora" nie całkiem przypadła mi do gustu, ale wiem dlaczego. Za długo jej słuchałam. Zaczęłam kilka miesięcy temu, potem była przerwa, sama już nie pamiętam z jakiego powodu. Wznowiłam słuchanie, prawie już zapomniawszy, o co chodziło. Potem już szło dobrze, ale pod koniec książki zdarzyło mi się położyć ze słuchawkami na uszach, no i pół godziny fabuły poszło w poduchę. Znów się zgubiłam i musiałam odnajdywać.

Co się dzieje w książce? Ginie taksówkarz, zatłuczony przez dwie nastolatki, rzekomo z powodu pieniędzy. Zostają zatrzymane, ale jedna z nich ucieka z aresztu. Szybko się odnajduje, ale niestety, w postaci zwęglonego truchełka w stacji transformatorowej. Ginie też inna osoba, specjalista konsultant - informatyk Falk. Ta śmierć wygląda na naturalną, ale dlaczego ktoś kradnie zwłoki Falka z kostnicy, podrzucając w zamian przekaźnik transformatorowy? Czy te śmierci coś łączy?

Niewątpliwie, toteż policja dobiera się komputera Falka. To znaczy, chce się dobrać, ale nie może, bo jest porządnie zabezpieczony, takie ma zapory, że hej. Wallanderowi zależy na czasie, więc prosi o pomoc młodego hakera, skazanego swego czasu za dobieranie się do rządowych komputerów w USA. Ten robi co może i sporo mu się udaje, ale nie wszystko. Zostawia za sobą ślady, a wtedy wspólnicy Falka depczą mu po piętach...

To skomplikowane śledztwo powiodło się i szwedzkiej policji udało się udaremnić światowy krach finansowy, co planował Falk i jego spółka.
Super. Hura.

Jednak jakoś mi smutno. Szwedzcy policjanci tacy zdołowani. Ann-Britt rozwodzi się z mężem. Martinson kopie dołki pod Kurtem (ten Martinson, nie mogłam wprost uwierzyć!). Sam Wallander czuje się samotny, z Baibą mu nie wyszło, więc próbuje znaleźć szczęście poprzez biuro matrymonialne. I co? I okazało się, że przestępcy odkryli to posunięcie komisarza i wykorzystali je do własnych celów. Ech, upokorzenie.

Tyle dobrego, że Linda, córka Kurta, zdołała obrać sobie ostatecznie drogę życiową. Zostanie policjantką jak jej ojciec. Kurtyna.

Zapora [Henning Mankell]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

piątek, 21 czerwca 2013

Co słychać u Marianki?

Marianka pozdrawia wszystkich czytelników bloga. :)

Dzielnie nosi cewkę na głowie, choć muszę przyznać, że w te upały pod cewką jest mokro. Procesor przypinamy jej do ubranka, bo na uchu nosić nie chce i ściąga (pewnie jej za ciężko). Na szczęście w firmie Med-El udało się wymienić bezpłatnie zestaw FM na zestaw dziecięcy, tyle, że musieliśmy trochę poczekać na kolor beżowy, bo akurat zabrakło. Ale jak już doszedł, uznaliśmy, że świetnie się w przypadku małej sprawdza.

Dwa dni temu pojechaliśmy do Kajetan na kolejne ustawienie procesora. Wizyta krótka i pozytywna - implant działa, nerw słuchowy odpowiada, wszystko w normie, procesor ustawiamy oczko wyżej, zmiana programu ma następować co miesiąc. Udało nam się też dostać w miarę szybko do poradni genetycznej, przeprowadzono z nami wywiad, zlecono pobranie krwi - wyniki będę za kilka miesięcy.

Jak usłyszałam o pobieraniu krwi, cała ścierpłam wewnętrznie, po przebojach w pobieraniu krwi na urazówce w Piekarach czy wkłuwaniu wenflonu w Kajetanach mam uraz. I tu muszę pozdrowić pielęgniarkę, która pobierała krew Mariance. Anioł, nie kobieta! Wkłuła się tak delikatnie, że nadmuchany balon by sobie dał wkłuć igłę i by nie pękł.

Następna wizyta w lipcu, tym razem w Poradni Rehabilitacji.
Krzyś uwielbia Mariankę (no, z wyjątkiem sytuacji, kiedy dochodzi do przepychanek) i coraz bardziej czuje się Starszym Bratem, a Marianka uwielbia Krzysia i we wszystkim go naśladuje. Proszę, oto fotka z bratem, zgodnie jedzą śniadanko.


wtorek, 18 czerwca 2013

"Sprawa śmiercionośnej zabawki" E.S. Gardner - dzieci nie powinny bawić się bronią


Zaczyna się mocnym uderzeniem, dosłownie:
"Z grzecznością, charakterystyczną dla wszystkiego, co robił, Mervin Selkirk rzekł do Nordy Allison:
- Przepraszam bardzo.
Po czym pochylił się i z całej siły uderzył otwartą dłonią dziecko w twarz.
- Dobrze wychowani chłopcy - rzekł do swego siedmioletniego syna - nie przerywają dorosłym w rozmowie."

Ych, kanalia jedna. Świetnie, że dosięgła do sprawiedliwość dziejowa i zszedł z tego świata w sposób, hm, nagły. Mniej świetnie, że początkowo wygląda na to, iż zrobił to przypadkowo, wzmiankowany wyżej siedmiolatek, posłużywszy się pistoletem kalibru 22.
Chłopczyk ten miał w zwyczaju bawić się prawdziwą bronią, na co pozwalała mu opiekunka, a potem także rodzice. Nawet nie można zakrzyknąć ze zgrozą: "Gdzie byli jego rodzice?!"
Ach, ta Ameryka, gdzie pistolety i rewolwery poniewierają się po wszystkich możliwych zakamarkach; w szufladach nocnych szafek, pod poduszkami, na stolikach, w damskich torebkach, męskich kieszeniach i dziecięcych namiotach. No gdzie popadnie! To oburzające, taka lekkomyślność, aż dziw, że się ci wszyscy Amerykanie przez przypadek nie wytłukli.

Ale już wracam do fabuły. Mervin ginie, oficjalne podejrzenia padają na Nordę, jego byłą narzeczoną, nieoficjalne na jego małoletniego syna, Roberta, mieszkającego z matką, Lorraine Selkirk Jennings i jej drugim mężem, Bartonem Jennnings. W sprawę wpycha się dziadek Roberta, milioner Horacy Livermore Selkirk, który chce odebrać dziecko matce i wychować go sam. To jednak nie podoba się Masonowi, bo nie lubi, jak ktoś go straszy i rozstawia po kątach.

Kto naprawdę zabił Selkirka, tego zdradzić nie mogę, powiem za to, że chłopczyk został oczyszczony z zarzutów, chwała Bodu, i tak nie miał zbyt szczęśliwego dzieciństwa. Mam nadzieję, że ciągoty do broni palnej mu przejdą.

 A teraz coś o mnemotechnice:
"Przypomnieli sobie, że padło nazwisko opiekunki [...] Ale nazwisko nic nie mówiło, więc go nie zapamiętali. Najpierw powiedzieli, że Fish [ryba], a potem, że może Trout [pstrąg]. I w końcu kobieta przypomniała sobie, że to Bass [okoń]. Chodzili na jeden z tych kursów, gdzie uczą zapamiętywać poprzez tworzenie skojarzeń."
Chodzenie na kursy to pożyteczne i chyba popularne zajęcie, Elsa Grifiin z poprzedniego kryminału ukończyła korespondencyjny kurs daktyloskopii.
Sama myślę o kursie języka migowego.

Przełożył Bartłomiej Madejski. Tom 58 cyklu.

poniedziałek, 17 czerwca 2013

"Długa Ziemia" ma nowgo właściciela, którym jest...


Tak od razu walnąć zwycięzcę? Czy pocelebrować trochę? A nie, bo wkurzają mnie te znaczące zawieszenia głosu na ogłaszaniu wyniku,  tak ukochane na wszelkich polskich konkursach.

Książka powędruje do slavkomira, bo random.org wyrzucił mi szczęśliwą siódemkę, a jego komentarz był siódmy (z tych, co chcieli).

Bardzo proszę slavkomira o podanie adresu na maila (kontakt do mnie jest na dole strony). I gratuluję!

Fanfary!

Dla reszty - ciasteczka :)


„Rzeczy Na P” – najbardziej kontrowersyjna powieść tego roku, która jest darmowa


Zanim mnie ktoś zruga za koszmarek w tytule notki, spiesznie wyjaśniam, że takie zdanie widniało w informacji prasowej otrzymanej od autora, Mateusza Górnickiego.

Ot, taki sobie niezobowiązujący mail, poinformował mnie mianowicie autor, że napisał książkę, oraz że książkę można sobie ściągnąć za darmo w formacie Word i Pdf (na marginesie, Word to program, nie format) (na drugim marginesie, w czasach galopującej popularności e-czytników te formaty to trochę przymaławo), a jeśli się spodoba, to można autorowi przelać gratyfikację pieniężną na konto. Jednym zgrabnym ruchem autor odciął całą sieć pośredników od korytka. Pomysłowe, nie powiem. Do tego przetrze drogę innym debiutantom w pozyskiwaniu wynagrodzenia za swoją twórczość.

Informację prasową przeczytałam uważnie.
„Rzeczy Na P” to opowieść o bohaterze na miarę naszych czasów. Mieszka w Warszawie, ale jest przyjezdny. Odnosi sukcesy, ale jest sfrustrowany. Nie szuka miłości, bo w nią nie wierzy, ale znajduje dużo seksu.
Narratorem „Rzeczy Na P” jest bezimienny bohater.  Prowadzi swój wewnętrzny dialog faceta przed trzydziestką.  Rzeczywistość widziana jest przez pryzmat  jego ocen i doświadczeń. Jest to świat w którym kobiety wypierają mężczyzn z coraz to nowych dziedzin życia i nikt nie wie jak się w tym odnaleźć. Stres jest zabójczy, ale są jeszcze sposoby żeby spuścić ciśnienie. 
Zajrzałam do powieści. Nie, nie przeczytałam od deski do deski, po prostu zajrzałam, szukając sposobów na spuszczenie ciśnienia. No cóż, znalazłam prawie od razu:
Poranną masturbację odkryłem dopiero na studiach. W liceum za późno wstawałem, żeby się z tym wyrobić. Ale potem w zależności od nastroju jeszcze zanim otworzyłem oczy łapałem się za wacka. Wstawałem po tym od razu w wyśmienitym humorze. Mogło nawet lać za oknem, ale ja tryskałem entuzjazmem. Teraz, gdy wiem, że będę miał stresujący dzień w pracy, lubię się zawczasu rozładować. Adrenalina aż tak bardzo wtedy nie buzuje i mniej mam ochotę wszystkich zabić.

Hmm. No ok, być może ma facet trochę racji, nie mnie to oceniać, mężczyzną nie jestem. Przeglądam dalej. Agencja reklamowa, praca na akord, układy układziki, prasa, dziewczynki, romanse (e tam romanse, czyste chędożenie) tu i tam, moda i uroda oraz kto ile ma kasy. Wszystko podszyte jadem i żółcią wylewającą się na wszystkich i na wszystko.
Ot, gada sobie korpo-szczurek co mu w duszy siedzi, a siedzi raczej mało, aż żal biedaka. Mogę się jednakowoż mylić, bo dotarłam tylko do siódmej strony, a wszystkich jest pięćdziesiąt trzy. Jeśli tam dalej się gdzieś  objawią gejzery talentu nie okraszone wulgaryzmami i żądzami, to proszę mi wybaczyć, ale jakoś nie chce mi się sprawdzać. Wrażenie podobne jak przy "Zwale" Shuty, kiedy to książkę odłożyłam, po czym porządnie wytarłam ręce w spodnie, żeby nic mi się nie przykleiło.

Autorowi życzę samych sukcesów, niekoniecznie jednak w dziedzinie literatury.

niedziela, 16 czerwca 2013

"Poczytaj mi mamo. Księga druga"


Spis treści:

1. "Zarozumiała łyżeczka" Elżbieta Szeptyńska
2. "Kiedy byłam mała"  Danuta Wawiłow
3. "Mój piękny, złoty koń" Wanda Chotomska
4. "Kto kiedy zasypia" Maria Łastowiecka
5. "Kącik ze smokiem" Helena Bechlerowa
6. "W aeroplanie" Julian Tuwim
7. "Co mam" Małgorzata Musierowicz
8. "Ptasie ulice" Tadeusz Kubiak
9. "Trzymaj się, Kamil" Wanda Chotomska
10. "Co w rurach piszczy" Sławomir Grabowski, Marek Nejman

"Miała babcia kurkę,
Kurkę złotopiórkę,
Wesołą kokoszkę,
Zwariowaną troszkę"

Czy ktoś tego nie zna? Jeśli nie zna, to marsz dokształcić się, bo wierszyk Tuwima "W aeroplanie" trzeba znać. I trzeba czytać dzieciom. One się go uczą na pamięć, mimochodem jakby, i kończą rozpoczęte przez nas wersy bez pomyłki. Co niniejszym potwierdzam osobą własną i osobą syna swojego też.

"Trzymaj się, Kamil" - opowiadanie typowo przedszkolne, oswajające dziecko z nieznanym mu do tej pory środowiskiem, całkiem niezłe. Wnioskuję, że niezłe, z zainteresowania, jakim Krzyś obdarzył czytanie tegoż.

Ja z kolei zainteresowaniem obdarzyłam niezwykle smutną opowieść "Mój piękny, złoty koń". Pamiętam to z dzieciństwa, ot, urok patyny.

"Zarozumiała łyżeczka" i "Co w rurach piszczy" są znakomicie ilustrowane przez Lutczyna, ale to pierwsze nieporównanie lepsze, bo świetnie się czyta o sprzętach, które każdy ma w domu: łyżki, łyżeczki, noże. Rury też niby każdy ma w domu, ale teraz rzadko się zdarza, żeby piszczały (to piszczenie to chyba relikt PRL-u i niechlujstwa budowlanego).

Świetna antologia, co zresztą pisałam już chyba z okazji nabycia i przeczytania tomu pierwszego  . Ale muszę się przyznać też, że ścisłe trzymanie się restaurowanych wydań owocuje nadmiarem stron (tytułowych, końcowych, okładek przednich, okładek tylnych), których się nie czyta, a się przerzuca; marudzę, wiem.

Tak czy siak, czytać dzieciom!

"Poczytaj mi mamo. Księga druga", Nasza Księgarnia, Warszawa 2011.

piątek, 14 czerwca 2013

"Metro 2033" Dmitrij Głuchowski - dreszcz po plecach


"Widzieliście to, co widziałem ja? Niebo, które najpierw spłonęło, a potem zasnuło się kamiennymi obłokami? Wrzące rzeki i morza, wypluwające na brzeg ugotowane żywcem stworzenia, a potem tężejące w lodową galaretę? Słońce, które zniknęło z nieboskłonu na długie lata? Domy, w ułamku sekundy obrócone w pył, i żyjących w nich ludzi, obróconych w popiół? Słyszeliście ich krzyki o pomoc?".

Ten fragment powalił mnie na łopatki, zobaczyłam Rutgera Hauera, czyli Nexusa 6, mówiącego: "Widziałem rzeczy, o których wam, ludziom, się nie śniło" i dreszcz przeleciał mi po plecach. Uwielbiam "Łowcę androidów", to dlatego. W "Metrze 2033" znalazłam więcej rzeczy, które lubię. Stalkerów (Reda Shoeharta też uwielbiam), motyw wędrówki usianej licznymi niebezpieczeństwami, no i takie końcowe volty, zmieniające punkt widzenia bohatera.

No ale dlaczego zaczynam od końca, czyli od wniosków z lektury? Po kolei proszę!

"Metro 2033" to literatura postapokaliptyczna, czyli opisująca świat po tym, jak właśnie szlag go trafił. Wybuchy nuklearne załatwiły świat na cacy, a nieliczne niedobitki moskwiczan znalazły schronienie w metrze. Przez kilkanaście lat ludzie wypracowali sobie sposób na przeżycie, podziemne uprawy grzybów, hodowla prosiaków i takie tam. Stacje zmieniły się w miasta, linie metra w drogi łączące te miasta, na powierzchnię wychodzą stalkerzy, w skafandrach i uzbrojeni po zęby, bo pleni się tam życie zmutowane popromiennie i bardzo krwiożercze.

Główny bohater, Artem, wędruje przez całe metro, żeby wrzucić pierścień wulkanu... wróć, to nie ta bajka, żeby zanieść wiadomość od jednego człowieka drugiemu, na najdalszym końcu metra. Po drodze uda mu się wyjść na powierzchnię, uda mu się też wejść pod metro (istnieje tak zwane Metro-2), uda mu się też wrócić. On sobie wędruje, a ja jego oczami oglądam, co się porobiło z ziemią i z ludźmi. Podoba mi się wyobraźnia autora, zmutował co mógł na powierzchni, w podziemiach podzielił ludzi jak mógł: czerwoni, faszyści, fanatycy, co tylko chcesz. Do tego dorzucił oddziaływanie podprogowe, hipnozę, telepatię. I ten nieszczęsny Artem, który wędruje, wędruje, a pod koniec wszystko od niego zależy (pisząc wszystko, mam na myśli przyszłość wszystkich ocalałych kryjących się w metrze) i co?... I, łapserdak jeden... a nie, nie napiszę, co zrobił.

Pisałam już, że mi się podobało? Tak. To tylko napiszę jeszcze, że autor umie pisać po rosyjsku (niby nie dziwota, stamtąd pochodzi), przy czym wcale nie chodzi mi o język, a o duszę, nieokreślone tchnienie, wrażenie, muzę. Ciut mniej tej duszy niż u Bułyczowa czy Strugackich, ale trudno, czasy się zmieniają i język literatury również.

Jeśli napotkam na swej drodze inne książki tego autora, nie pogardzę. Książki z serii "Metro" innych autorów też chyba warte sprawdzenia, co? Czytał ktoś?

P.S. Książę pobrałam za darmo na publio.pl z okazji rocznicy istnienia księgarni, super okazja była!

"Metro 2033" Dmitrij Głuchowski, przełożył Paweł Podmiotko, Wydawnictwo Insignis Media, Kraków 2012.

czwartek, 13 czerwca 2013

"Sprawa szantażowanego męża" E.S. Gardner


Moje kochane Gardnerki. Tak nazywam te kryminałki, które czytam z prawdziwą przyjemnością i niezobowiązująco, znakomite są też na przełamanie tak zwanego czytelniczego impasu (znacie pewnie taki impas, jak nic nie wchodzi). Jeden czy dwa trupy przeważnie są z gatunku tych, co to dostali za swoje, no a rozprawy sądowe są rewelacyjne, tam co drugie zdanie pada:
"Zgłaszam sprzeciw. Pytanie nieistotne, niedopuszczalne i nie mające związku ze sprawą, niewłaściwie prowadzone przesłuchanie, obrona próbuje oprzeć się na dowodzie ze słyszenia".

Głównym bohaterem jest  tu Stewart G. Bedford, biznesmen, który w wieku pięćdziesięciu lat zakochał się szczęśliwie w kobiecie o dwadzieścia lat młodszej i ją poślubił. Idylla. Niestety, okazało się, że Anna Roann Bedford to kobieta z tak zwaną przeszłością, co wywąchał szantażysta, Binney Denham, i postanowił wyłudzić od jej męża trochę gotówki na tę okoliczność. Mąż się godzi, bo żonę niezmiernie kocha i pragnie oszczędzić jej skandalu towarzyskiego. Podejmuje z banku 20 000 USD w czekach podróżnych i z neseserem pełnym czeków (plus rewolwer kalibru 38) jedzie z wspólniczką szantażysty, Geraldine Corningc (a naprawdę Grace Compton) do motelu i tam czeka, aż Denham upłynni czeki.

W międzyczasie do motelu przyjeżdża Elsa Griffin, sekretarka Bedforda, po to, aby pomóc szefowi, a może żeby zagmatwać całą sytuację. Pada strzał, trupem kładzie się szantażysta, trafiony z rewolweru kalibru 38, Bedford budzi się z narkotycznego snu i ucieka gdzie pieprz rośnie. Po czym wynajmuje Perry'ego Masona, a on z kolei Paula Drake'a. Razem pracują nad tym, by ich klient nie został skazany. Pracują z niesamowitym poświęceniem - na przykład Perry i Della zostają na noc w biurze i żywią się, o zgrozo, fastfoodem.
"Kawa, pączki, cheeseburgery i chrupki ziemniaczane - powiedział Mason i wzdrygnął się. - Co za koszmarna mieszanka na noc".

W sprawę oprócz sekretarki zostaje też bezpośrednio wmieszana żona biznesmena oraz jej odciski palców, a także właściciel motelu.

Kończy się jak zwykle - czyli klient Masona okazuje się być niewinny, co zresztą było wiadome od samego początku, ale Mason udowadnia to w spektakularny sposób, dodatkowo, jakby mimochodem, wyławia z ludzkiej populacji właściwego zabójcę.

Bardzo dobrze się czytało na Kundelku.

Przełożyła Anna Rojkowska. Tom 50 cyklu.

środa, 12 czerwca 2013

"Długa Ziemia" Terry Pratchett, Stephen Baxter - nie przypadło mi do gustu, więc oddam


"Ciekawa koncepcja, ale wykonanie rozłazi się w szwach. A zakończenie to furtka, lub wielkie wrota, do kolejnych tomów" - oto opinia mojego męża. Z tymi wrotami to nie bardzo się zgadzam, ale z resztą i owszem.

Co to za koncepcja? Taka, że Ziemia, na której żyjemy, to nie jedyna Ziemia na świecie. Wystarczy zrobić jeden krok w bok (mając przy sobie małe urządzonko) i można się znaleźć na zupełnie innej Ziemi. Jeszcze jeden krok i jeszcze inna Ziemia, jeszcze jeden... i tak można wciąż i wciąż. Ile jest tych Ziem? Dużo. Ile dokładnie, chce dowiedzieć się jeden osobnik, taki cyfral, znaczy się cyfrowa osobowość. Taki z niego ciekawski niuniek. Lobsang (tak się nazywa niuniek) bierze sobie do pomocy kogoś w rodzaju pilota - przewodnika, Joshuę. Pilot wcale nie potrzebuje urządzonka, żeby hopsać z jednej Ziemi na drugą. Taki jest i już (bo ma przeszłość).

Skaczą tak sobie i skaczą, odkrywają nie tylko nowe Ziemie o numerach coraz wyższych, ale i nowe gatunki istot inteligentnych, w końcu napotykają coś w rodzaju solarisowskiego oceanu, co ich trochę stopuje.
"Ta świadomość, którą spotkaliśmy, jest tylko... nasieniem. Emisariuszem zintegrowanej biosfery, z któej pochodzi. Absorpcja wszystkich miejscowych form życia, nawet rozwiniętych ssaków, takich jak trolle, to tylko etap pośredni. Jej celem jest... musi być... transformacja biosfer kolejnych Ziemi w kopie jej własnej. Zniewolenie ich w całości. Poświęcenie wszystkich zasobów jednemu celowi, to znaczy jej świadomości. [...] Na każdej Ziemi, do której dotrze, niesie ostateczny koniec indywidualności. [...] Jest niszczycielem światów". *

Tymczasem na Ziemi podstawowej trwa exodus, ludzie wybywają na inne Ziemie, gdzie jest luźniej, ciszej i nie ma złego szefa.

I co dalej? Ano, dalej coś się niby dzieje, ale to coś kompletnie nie jest interesujące, to znaczy jest, jak się to czyta, ale żeby tam tkwiła jakaś głęboka myśl, to nie. Nie zostało nic do przemyśleń, nic do zapamiętania. Ot, przeczytać, bawić się dobrze i zapomnieć.

Jeśli więc ktoś chce się dobrze bawić, to proszę o poinformowanie mnie o tym w komentarzu, czas ma na to do niedzieli 16 czerwca, do końca niedzieli. Dodatkowo proszę o poinformowanie mnie, czy to nazwisko Pratchetta tak przyciąga, bo w końcu kto zna Baxtera?  W poniedziałek wybiorę sposobem dowolnym (losowanie, rzut strzałką czy inne takie) szczęśliwca, do którego książka powędruje PP lub Inpostem. Od razu też informuję, że do książki nie dorzucam żadnych czasoumilaczy, herbatek, kisielków i innych pierdółek. Wiem, inni tak robią, cześć im za to i chwała, ale mnie się normalnie nie chce szukać po sklepach słodkości, jak kupuję herbatę, to całe opakowanie, jak kisiel, to duży, na 3/4 litra (mam rodzinę). Czemu o tym piszę? A, kiedyś jeden wylosowany u mnie szczęśliwiec przy podawaniu adresu do wysyłki upomniał się mile o takie czasoumilacze, łaziłam potem po sklepie i szukałam czegoś, co się nie połamie w transporcie i nie niczego nie ubrudzi. Dzięki, już nie chcę, choć to fajne itepe, ale ja wysyłam książkę. Do czytania.

---
* "Długa Ziemia" Terry Pratchett, Stephen Baxter, przełożył Piotr W. Cholewa, Prószyński i S-ka, Warszawa 2013, s. 326-327.

Długa Ziemia [Terry Pratchett, Stephen Baxter]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

poniedziałek, 10 czerwca 2013

"Morderstwo na mokradłach" Sasza Hady - świetna kawa!




Śmieszna sprawa. Przeczytałam, a raczej wchłonęłam, podobało mi się. Ale gdy po miesiącu siadłam, żeby napisać parę słów - stwierdziłam, że szczegóły intrygi jakoś wyleciały mi z głowy. Ojej, zmartwiłam się, po czym wzięłam książkę do ręki, żeby sobie odświeżyć pamięć.  I wsiąkłam ponownie. Bo może i tej książki się nie pamięta, ale za to jak się ją czyta! Ho ho! Śpiewająco i płynnie.

Głównym bohaterem jest Nick, młody, nieśmiały człowiek, funkcjonariusz Scotland Yardu. Wynajmuje go pewna stateczna niewiasta do rozszyfrowania zagadki morderstwa, biorąc do za prywatnego detektywa. Nick wyjeżdża na wieś, biorąc ze sobą przyjaciela, Ruperta, autora powieści kryminalnych. Na miejscu panowie prowadzą śledztwo, chciałoby się napisać, ale tak napisać nie można, bo te bezładne rozpytywania, słuchanie plotek i nieudolne próby dedukcji żadną miarą śledztwem nazwać nie można. Do tego Rupert nic, tylko wygląda okazji, żeby dobrze zjeść i się zabawić, a Nick się zakochuje albo tak mu się wydaje.

To, że zagadka zostaje rozwiązana, to czysty przypadek albo łut szczęścia. No ok, jeszcze trochę główkowania. Wcale mi to zresztą nie przeszkadzało.
 "Połowę blatu zajmowała płachta papieru zlepiona z czterech dużych kartek. Pokrywała ją skomplikowana sieć notatek, linii, strzałek, punktów i znaków zapytania.
- Ciekawe. To jest zapis chronologiczny wydarzeń?
 - Nie, oś czasu jest pionowo - wyjaśnił Nick, manewrując płachtą. - Tutaj masz wykres skojarzeń, a tu listę osób zestawioną z segmentami połączeń... Hm, byłoby to bardziej jasne, gdybym mógł zrobić z tego origami... - Spojrzał krytycznie na swoje dzieło.
- Ja wszystko tu widzę - zapewnił Rupert.  - Będę mógł potem dostać ten schemat? Przyda mi się do następnej książki".[1]

Czytałam sobie o angielskiej wsi, oglądałam narysowane piórem portrety jej mieszkańców, zagłębiałam się w relacje między nimi, słuchałam plotek i ploteczek.
"W Little Fenn plotki rozprzestrzeniały się tak szybko, że jeśli nie chciało się pozostać w tyle, trzeba było biec".[2]
Uśmiechałam się, gdy czytałam o pannie March:
 "Panna March na wszystko miała radę. Pomagała chętnie również mężczyznom. Nigdy nie omieszkała udzielić im dobrej rady lub podzielić się z nimi swoją opinią na temat tego, co robią źle i dlaczego".[3]

I przy tym wszystkim bawiłam się znakomicie. No i uwielbiam taką kawę, tylko raczej z mlekiem, a nie ze śmietanką, zagęszczonym:
"Trzynaście dni wcześniej panna March wstała jak zwykle o siódmej i zaczęła dzień od filiżanki bardzo gorącej kawy ze śmietanką i łyżeczką brązowego cukru. Zawsze uważała, że biały jest ordynarny w smaku, natomiast gruby, pachnący melasą cukier trzcinowy o lekko dymnym posmaku przywodził jej na myśl słońce, rozgrzane drewno i dalekie egzotyczne kraje, o których tylko czytała".[4]

Cieszy mnie, że już niebawem, bo w lipcu pojawi się drugi tom przygód Nicka, przeczytam na pewno.

---
[1] "Morderstwo na mokradłach" Sasza Hady, Oficynka, Gdańsk 2012, s. 313-314
[2] Tamże, s. 29
[3] Tamże, s. 65
[4] Tamże, s. 24

Morderstwo na mokradłach [Sasza Hady]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

sobota, 8 czerwca 2013

"Paddington przy pracy" Michael Bond - i na razie koniec z misiem, bo mi się znudzi, a tego bym nie chciała



Paddington właśnie wraca z Peru od ciotki Lucy, ma jeszcze dwa dni żeglugi do Anglii, gdy nagle natyka się na pokładzie na rodzinę Brown. Zszokowany myśli, że ma halucynacje, a to tylko niespodzianka. Następnie wygrywa konkurs, zgadując, ile statek przemierzy mil w ciągu dnia (a to tylko dlatego, że rzucono kotwicę przez zamieszanie, jakie spowodował na balu przebierańców).

Po powrocie do Londynu za wygrane pieniądze kupuje akcje naftowe od oszusta. Kiedy miś zdaje sobie sprawę, że został wystrychnięty na dudka, bierze sprawę w swoje łapy, idzie na giełdę, prawie zostaje aresztowany, ostatecznie jednak dostaje pochwałę od Scotland Yardu za czujność obywatelską. Oszusta udało się złapać.

A co słychać u sąsiada Brownów, pana Curry? Wszystko dobrze, remontuje domek, a Paddington mu w tym przeszkadza pomaga. Miś jednak nie widzi siebie jako murarza, toteż próbuje sił w zawodzie fryzjera. To również mu nie wychodzi, ale handlarzem antyków byłby świetnym. Znakomicie idzie mu też w balecie (znakomicie jak na niedźwiedzia), występuje w szkole Judyty i zbiera rzęsiste oklaski. Ma co prawda wspaniałego nauczyciela, Sergieja Obłomowa, no i dodatkowy doping w postaci pinezek, ale tak to spory sukces.

Przesympatyczny miś z tego Paddingtona Browna.
Ma nawet swój pomnik na stacji Paddington.



Przełożyła Anna Pajek, siómy tom cyklu.

czwartek, 6 czerwca 2013

"Przez ocean czasu" Bohdan Korewicki - dokończyłam po dwóch latach!


Dawno, dawno temu (nie, spokojnie, to nie będzie bajka) koleżanka pożyczyła mi "Przez ocean czasu", niestety, tylko pierwszy tom. Przeczytałam, potem przez jakiś czas szukałam drugiego tomu, no dobra, przyznaję, dość niemrawo. Zorientowałam się, że to taki trochę biały kruk antykwaryczny, no i w końcu zapomniałam.
Przypomniałam sobie, jak już miałam Kindle, wgrałam tom drugi i hura, mogłam dokończyć książkę.

"Przez ocean czasu" to opowieść o grupie naukowców z XXI wieku, którzy skonstruowali wehikuł czasu, czyli chronomobil (a pingwin Kowalski nazwał swój wynalazek chronokarburator, ale go przegłosowali i zmienili na stopczas) i wybrali się w przeszłość, aby zbadać życie na Ziemi w zamierzchłych czasach. Po drodze tracą jednego z załogi w nieszczęśliwym wypadku, ale z (irytującą) łatwością znajdują następcę, Dominika, chłopaka z XX wieku. Jasno widać, po co był ten zabieg z wymianą członka załogi - jakoś trzeba było przekazać sporą dawkę opowieści o historii i paleontologii.

Podróż w czasie opisywana jest właśnie z perspektywy Dominika. Wędrują sobie naukowcy, co jakiś czas zatrzymują chronomobil, wysiadają i badają, co się da, lodowce, rośliny, łapią neandertalczyków, bawią w się w gonionego z mamutami i dinozaurami, łowią ryby, filmują, preparują i zbierają wszelkie materiały, jakie naukowcom przydać się mogą. Książka jest naszpikowana wykładami na temat paleontologii, dla niemiłośnika tematu nieco nużącymi po pewnym czasie.

Żeby nie było zbyt naukowo, autor sporo miejsca poświęca też relacjom pomiędzy Dominikiem a resztą badaczy. Ale to mu wyszło nieco naiwnie i topornie. Najlepiej czytało mi się epizod o porwaniu niewolnicy w starożytnym Rzymie - taki trochę frywolny.

Całość ciekawa, ale na kolana nie powala. No ok, bierzmy poprawkę na to, że to książka wydana w 1957 roku.

"Przez ocean czasu" Bohdan Korewicki, Nasza Księgarnia 1957.

wtorek, 4 czerwca 2013

"Trzy młode pieśni" Elżbieta Cherezińska - młode pokolenie ma głos



Miałam farta. Wzięłam udział w konkursie na koobe, zostawiłam mnóstwo komentarzy pod książkami, a w nagrodę dostałam bon do wykorzystania w księgarni koobe. Z prawdziwą przyjemnością pobrałam za niego e-booka ostatniej części sagi Elżbiety Cherezińskiej "Północna Droga".

Poznałam już wcześniej opowieści snute przez Sigrun, Halderd i Einara. Teraz czas na młode pokolenie, czyli Bjorna i Gudrun, dzieci Sigrun i jarla Regina, oraz Ragnara, syna Halderd.

Jeśli chodzi o fabułę, to tylko pokrótce wyjaśnię, że Bjorn i Ragnar wychowują się razem w drużynie u Regina, razem biorą udział w bitwie, razem też pałętają się po świecie szukając zemsty. Razem zaciągają się do jomswikingów (Jomsborg był ponoć na wyspie Wolin!), razem zamieniają się w zwierzęta w szale bitewnym, razem... no wszystko robią razem! Kobiety nawet mają te same!
Gudrun zostaje w domu, Gudrun zna się na ziołach, wróżbach i magii. Rozmawia z bogami. Na serio.
Relacje między tą trójką są rozbudowane, skomplikowane i wciąż się zmieniają, istny kalejdoskop.

Tło dziejowe ślicznie (jak i w poprzednich częściach) odmalowane, zauważyłam też, że dzięki znajomości "Sagi o jarlu Broniszu" było mi bliskie, znajome i swojskie.

Co do stylu - autorka znów mnie zaskoczyła. Narracja prowadzona jest jednocześnie lub prawie jednocześnie przez te trzy osoby. To zapis ich myśli i przeżyć. Zapis prosty, czasem chaotyczny, czasem tak dynamiczny, że litery aż śmigają przed oczami. Nie ma co tu szukać rozbudowanych opisów czy długich dialogów. Ciach, ciach. Bjorn to, Ragnar to, a Gudrun tamto. Cięcie, przeskok do przodu. Ragnar, Bjorn, Gudrun. Cięcie. Gudrun, Ragnar, Bjorn.

Naczytałam się do syta. Wiedzę pani Cherezińska ma ogromną, talent wielki, a warsztat znakomity. Aż żal, że saga już się skończyła...

Kropla dziegciu - przeszkadzały mi literówki, sporo ich przepuszczono: "przyszyła" zamiast "przeszyła" (strzała), "Sigvladzie" zamiast "Sigvaldzie", "pokłóci" zamiast "pokłuci" (mieczami), "zawiadowcy" zamiast "zwiadowcy" (pociągi wymyślono nieco później).

Na koniec śliczny cytat, nawiązujący do "Gry o tron" (bo lubię tak sobie wiązać jedną książkę z drugą):
"- Nie, trony nigdy nie zostają puste. Zawsze znajdzie się taki, który na nie wepchnie swój tyłek". 

---
"Trzy młode pieśni" Elżbieta Cherezińska, Zysk i S-ka, Poznań 2012, Woblink.

Północna Droga.: Trzy młode pieśni [Elżbieta Cherezińska]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

niedziela, 2 czerwca 2013

"Królowa porządków i Sedes Zagłady" Vanessa Curtis - dziwny tytuł, prawda?


Absolutnie, ale to absolutnie nie miałam pojęcia, na co się natknę, gdy sięgnę po tę książkę, w ogóle nawet nie pamiętałam, dlaczego miałam ją w schowku. Jakiś taki humorystyczny tytuł, śmiesznie będzie!

Nie było.
To książka o dziewczynie imieniem Zelah. Dziewczynie, której matka niedawno umarła na raka, której ojciec związał się z inną kobietą, po czym zniknął. Dziewczynie, która mieszka teraz z macochą i kompletnie się z nią nie dogaduje. Dziewczynie, która ma swoje rytuały, która myje ręce kilkadziesiąt razy dziennie, która nie dotyka niczego i nikogo gołą ręką, która musi podskoczyć trzydzieści razy na pierwszym i trzydzieści razy na ostatnim stopniu schodów, żeby móc wejść i zejść. Monk w wersji damskiej i mocno odmłodzony, prawda?

Nerwica natręctw to choroba, nie żadne tam fanaberie, trudno sobie z nią poradzić bez pomocy. Zelah tę pomoc otrzymała, a i tak było jej trudno. Trafiła do ośrodka, a raczej domu, gdzie zebrano kilkoro młodych ludzi, mocno pokancerowanych przez los i mocno potrzebujących pomocy. Niektórym z nich uda się wyjść na prostą, niektórzy mają jeszcze długą drogę przed sobą. Za wszystkich trzymałam kciuki.

Świetna książka dla młodzieży (ale nie tylko), pokazująca trudne sprawy w sposób prosty, ale wcale nie upraszczający. Mocno polecam, szczególnie tym, którzy czują się jakoś skrzywdzeni, pokręceni czy zwichrowani, albo z takimi osobami mają do czynienia.

"Królowa porządków i Sedes Zagłady" Vanessa Curtis, przełożyła Anna Skucińska, Nasza Ksiegarnia, Warszawa 2009.