sobota, 28 lutego 2015

"W Straszydłowie" Agnieszka Frączek



 Agnieszka Frączek to doskonale nam (mnie i dzieciom) już znana autorka. Jej wiersze dla dzieci to klasa sama w sobie. Dlatego tak chętnie sięgam po kolejne już książki, żeby poczytać Krzysiowi i Mariance.

Jak było ze straszydłami? Dobrze, nawet bardzo dobrze - pierwszego dnia przeczytałam całą książkę od deski do deski trzy razy! Uff, czasem wzdycham do tego, by moje dzieci nauczyły się już same czytać...

Kim są straszydła? To żadne tam potwory, tylko nasze wady, wynaturzone i wyolbrzymione. Młodsze dzieci mogą tego nie załapać - i te po prostu słuchają o śmieszno-strasznych stworkach. Starsze wystarczy delikatnie naprowadzić, ale i bez naprowadzania dobrze się bawią, zapewniam. Zaś dorosły człek czyta o Wścieklicy Furiatce:
"Talerzami ciska w gości,
bo ją każdy z gości złości.
Potem siedzi, nadąsana:
- Czemu zawsze jestem sama?!
Wściec się można! - tak się zżyma.

Uff... Dość trudno z nią wytrzymać."

I przed oczami staje mu konkretna postać. Mnie na przykład przyszła na myśl Lucy z Fistaszków.

Dydaktycznie to świetna książka, bo absolutnie nienachalna. Czytamy dziecięciu o Utytłaku Plamistym i albo po przeczytaniu przechodzimy gładko do następnego wiersza, albo też zatrzymujemy się chwilę i krzywimy sugestywnie nos, mówiąc, że Utytłak nie lubi się myć, jest brudny, zapajęczony, ma pchły i śmierdzi. Lepiej jest się myć i już!

Jedyne, co mnie się nie podobało, to niektóre rysunki - ale podkreślam, mnie, bo dzieci oglądały z ukontentowaniem. Ba, siedzieliśmy w poczekalni czekając na wizytę u lekarza i Krzyś zabawiał młodsze dzieci z kolejki, pokazując im obrazki z książeczki. Moje skrzywienie wynikło z nadmiernego przywiązania do rysunków autorstwa Macieja Szymanowicza, znanych mi z "Rymobrania".

A, jeszcze ważna rzecz! Wiersze pani Agnieszki są tak rytmiczne, że idealnie nadają się do głośnego czytania (jak wiersze Brzechwy). Polecam. Agnieszkę Frączek zawsze będę polecać.

Dziękuję Wydawnictwu MUZA za książkę.

"W Straszydłowie" Agnieszka Frączek, ilustracje Ela Śmietanka-Combik, Muza, Warszawa, 2014.

piątek, 27 lutego 2015

"Dno oka. Eseje o fotografii" Wojciech Nowicki

Tak. Dała mi do myślenia ta książka. Patrzymy, ale nie widzimy, spoglądamy, ale nie zauważamy.

Autor zaś spogląda na stare fotografie i widzi wszystko, co na niej jest. Docieka, rozmyśla, szuka odpowiedzi na dręczące go pytania... I  tym wszystkim, całym ładunkiem informacji wraz z procesem poznawczym dzieli się z czytelnikiem, za co cześć mu i chwała.
Widać, że pan Nowicki zna się na fotografii, że "czuje" i przeżywa każde zdjęcie z osobna.

Więcej już nie piszę, bo nie sposób opisać tego dialogu słowa z obrazem. Za cienka na to jestem. Kto jest zainteresowany, musi po prostu wziąć książkę do ręki i sam zobaczyć.

"Dno oka. Eseje o fotografii" Wojciech Nowicki, Wydawnictwo Czarne, 2010.

czwartek, 26 lutego 2015

"Wołanie kukułki" Robert Galbraith


Kryminał jak się patrzy!

Nie wiem, po co to skrywanie się pod pseudonimem pani Rowling. Żeby nie skojarzono jej z Potterem wiecznie żywym? Przecież to żadna ujma, HP to świetny cykl - a kryminał z Cormoranem Strikiem to świetny kryminał i zapowiada się, że to będzie bardzo udany cykl (kolejne książki już są).

Samobójstwo czy morderstwo?

Akcja książki kręci się wokół śmierci Luli Landry, pięknej modelki. Wypadła z balkonu swojego mieszkania czy została wypchnięta? Policja i reszta społeczeństwa opowiada się za samobójstwem, ale w taką wersję wydarzeń nie wierzy brat Luli. Wynajmuje więc prywatnego detektywa, Strika, żeby ten porządnie przyjrzał się sprawie. Strike to czyni (och, za godziwą zapłatę, która ratuje go od śmierci głodowej) - a rezultaty śledztwa są zaiste zaskakujące. Sama bym na rozwiązanie zagadki nie wpadła.

"Wołanie kukułki" jest, zdaje się, klasycznym angielskim kryminałem, opartym na znanych schematach: rzekome samobójstwo, zatroskany krewny szukający sprawiedliwości, ponury i zgorzkniały prywatny detektyw, niezbyt widoczna angielska policja. Do tego wyjątkowo klasyczny monolog detektywa na koniec książki. Nic nowego! Co więc jest w nim takiego, że tak dobrze się to czyta?

Bohaterowie, akcja, tło, język.

Może to kwestia napisania głównych postaci? Detektyw Cormoran Strike i jego sekretarka, Robin Ellacott - wiem o nich bardzo dużo, znam charakter, rozumiem pobudki. Inne osoby, które poznawałam w trakcie czytania są tak wyraziste, że zapadają w pamięć (projektant! matka Luli! druga matka Luli!)
A może sedno tkwi w mocnym zagęszczeniu akcji? Ofiara nie żyła w próżni, toteż i w fabule próżni nie ma. Detektyw szuka, dopytuje, zdobywa taki ogrom informacji, że czasem trudno to wszystko ze sobą połączyć. Tak jak w życiu - codzienność, bliskie i dalekie osoby, wydarzenia, to wszystko nas ciasno otacza.
Kolejna zaleta to Londyn. Przewspaniałe tło dla akcji. Autorka gęsto powplatała opisy wielu miejsc w Londynie, ale tak zgrabnie i nienachalnie, że miasto nie ma aspiracji do bycia jeszcze jednym głównym bohaterem.
Ostatnia rzecz to język, płynny i dopracowany. Ta książka czyta się sama, wystarczy tylko wziąć do ręki i otworzyć na pierwszej stronie.

Pochylę się jeszcze nad bohaterami. Robin jest u Strika tymczasowo, ale ten krótki czas wystarcza, by zdała sobie sprawę, że bardzo odpowiada jej posada u detektywa, lubi zdobywać informacje, wyciągać wnioski  i ocierać się o tajemnice niedostępne zwykłym ludziom. Asystentka - ideał. Ciekawa jestem, czy stanie się jeszcze bardziej podobna do Delli Street niż jest w tej chwili.

Cormoran przypomina mi całą masę detektywów: Perry'ego Masona (bo wierzy w sprawiedliwość), Wallandera (bo też zgorzkniały i ze złamanym życiem osobistym), Philipa Marlowe'a i Lwa Archera (bo ci detektywi noir też mają twardą skórę i miękkie serca, a do tego nie boją się zapuszczać nocą w ciemne zaułki), Alana Granta (który na równi z tożsamością mordercy chce poznać tożsamość ofiary). Zdaje mi się, że jedyną wyróżniającą go cechą na tle całej tej plejady jest brak nogi.
Ok, przypomina wielu, ale tak naprawdę jest tym jednym, jedynym, niepowtarzalnym Cormoranem.

Wady?

W powieści znalazłam parę zgrzytów: jakieś (rzadkie) literówki oraz irytujące mnie spolszczenia "lancz", "skłot", "autsajderka". Wiem, że to poprawne, ale zgrzytało mi to. To jednak uwaga do tłumaczki, a nie do samej książki.

Kolejny cykl, który się dobrze zaczyna i trzeba będzie szukać kolejnych części.

Czytało mi się ją świetnie, mimo przeszkód (łobuziaki te moje dzieciaki) i bardzo mi się spodobała. Cieszę się, że ją przeczytałam, dzięki wyzwaniu "Wyzywam Cię na pojedynek".  Ale nie ma róży bez kolców. Teraz muszę zdobyć "Jedwabnika". Ech.


"Wołanie kukułki" Robert Galbraith tłuamczyła Anna Gralak, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław, 2013.
Wołanie kukułki [Robert Galbraith, pseud. J. K. Rowling]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

niedziela, 22 lutego 2015

Wyzywam Cię na pojedynek...

Tło baneru pochodzi z tej strony.

 Magda wykombinowała ciekawe wyzwanie. Na czym polega, to pozwolę sobie skopiować z bloga mojej przeciwniczki:
"Polega na wyzwaniu wybranego (dowolnego) blogera do przeczytania jakiejś konkretnej książki, którą my także mamy nieczytaną na półce, ale... możemy osobę wyzwaną wyprzedzić i sami pierwsi przeczytamy tę książkę. Potwierdzeniem wypełnienia zadania jest publikacja recenzji danej książki na swoim blogu i zgłoszenie tego faktu osobie, która nas wyzywa. Szczegółowy regulamin, lista uczestników i tytułów zgłoszonych do ewentualnego "pojedynkowania się" na blogu pomysłodawczyni - TUTAJ".

W wyzwaniu udział brałam raz, jakieś pięć lat temu, po czym zarzuciłam przyłączanie się do kolejnych, bo moja lista lektur domagała się  autonomii, własnego rządu i dostępu do morza. Nie miałam szans.

To wyzwanie jednak trafiło na podatny grunt. Wiecie, ile mam książek, które są moje, które zdobyłam z trudem, kupiłam, pobrałam, dostałam, bardzo chciałam, cieszyłam się, że je mam - i teraz leżą na półce i się kurzą?! Bo inne ważniejsze, bo pożyczone, bo z biblioteki, bo z wydawnictwa, bo to, bo tamto. Moja może poczekać - tak sobie zawsze mówię. To wyzwanie pozwala wyciągnąć zakurzone książki z półki.

Zapisałam się, zostałam wyzwana przez Aine, zaczęłam czytać "Wołanie kukułki" (po prawej widać okładkę), frajdę mam coraz większą, bo już widzę, że to ten typ kryminału, który lubię. Toteż chciałam wykorzystać moment, kiedy to dzieci bawiły się grzecznie klockami pod okiem męża i przeniosłam się cichaczem do sypialni, poczytać na leżąco.

Po pięciu minutach przyszło do mnie na łóżko starsze dziecko z dwoma garnkami. Garnki najpierw były rakietą, a potem służyły jako bębenki. Młodsze dziecko usłyszawszy bębnienie przybiegło pędem ściskając pod pachą dziecięcy tablecik, wlazło na łóżko, odpaliło melodyjne tablecikowe melodyjki i zaczęło tańczyć. Podskakując z upodobaniem na materacowych sprężynach. Leżąc podskakiwałam w rytm melodyjki, starałam się zignorować bębnienie i czytać dalej. Nawet mi się udawało, serio! Do czasu, gdy to młodsze postanowiło mnie poprzygniatać, siadając na nogach i brzuchu.

Przegram jak nic.  ;)

sobota, 21 lutego 2015

ŚBK: Bloger nie wielbłąd, pić musi


Grupa ŚBK powraca z postami tematycznymi!
Pamiętacie, że były takie? Co miesiąc na naszych blogach pojawiał się wspólny temat, interpretowany oczywiście indywidualnie.

Tym razem piszemy o tym, co pijemy. 

Indywidualnie, podczas czytania lub pisania notki na bloga. Otóż ja różnie... wyborową, finlandię, piwo z sokiem, whisky... Co pod rękę podejdzie, a do kieliszka się zmieści, to biorę - dodatnio wpływa na percepcję podczas czytania, a podczas pisania wena przylatuje i tak macha skrzydełkami, że się przeciąg robi. Ho ho!

Tu zamykacie właśnie oczy w pełnym potępienia milczeniu.

I słusznie, potępiajcie w czambuł alkoholizm w każdej postaci, bo to ZŁO! Przepraszam, nakłamałam. Nie piję alkoholu przy czytaniu, przy pisaniu, przy przeglądaniu internetu. Kiedyś było inaczej, ale to było jeszcze przed dziećmi - zawsze gdzieś pod ręką było czerwone wino albo piwo, albo jeszcze inne procentowe trunki. Potem ciąże, karmienie - odzwyczaiłam się od alkoholu.

Co więc, o suchym pysku siedzę przy książce?

A gdzież tam! Jestem uzależniona od kawy. Rozpuszczalnej. Fusów nie lubię, zgrzytają w zębach, a ekspresu się jeszcze nie dorobiłam. Kawa obowiązkowo z odrobiną cukru i mleka. Czasem robię dobrze swojemu sercu i kupuję kawę bezkofeinową. Czasem rozpustnie zapijam się czekoladą na gorąco. Herbata też się trafia, czarna, mocna, gorzka i gorąca. Jednak to kawa jest na pierwszym miejscu. Nuda jak stąd aż na Madagaskar, zwłaszcza jak zaglądam na bloga Magdy, która jest smakoszem herbat wszelkiego rodzaju. Nic na to nie poradzę. Poproszę kawę.

piątek, 20 lutego 2015

"Dzieci i ryby głosu nie mają" Marzena Sowa, Sylvain Savoia


O tym komiksie z głębokiego PRL-u (nie chodzi tu o datę wydania) słyszałam już dawno temu. Oczywiście, że chciałam przeczytać. Dzięki Jankowi z tramwaju nadarzyła się okazja (wiecie, opłaca się komentować fanpage na facebooku, bo ten komiks to nagroda za komentowanie).

I jak? Dobrze, ale nie do końca. 

Dobrze, bo merytorycznie komiks jest znakomity: pokazuje  życie w komunistycznej Polsce oczami dziecka. Czyli spojrzenie świeże, nie zdeprawowane pokręconymi umysłami dorosłych.
Komitety kolejkowe, kartki na mięso, stan wojenny, wybuch elektrowni w Czernobylu, rzutniki z przezroczami, karp na święta, gry i zabawy (czasem durne jak mało co). To wszystko kiedyś było, żadna ściema. Starsi czytelnicy sobie przypomną, młodsi się dowiedzą. Zresztą, ja też się sporo dowiedziałam.

Jak to się dowiedziałam, przecież ja pamiętam PRL!.

Ano, cały wic polega na tym, że komiks zawiera wspomnienia miejskiego dziecka z blokowiska. Obeznanego z trzepakami, przedszkolem, ruchem ulicznym. Dziecka, które ze zwierząt mogło mieć co najwyżej chomika lub świnkę morską.
To nie moje wspomnienia, to snuta na nowo opowieść. Znakomita, świetnie narysowana, wielopłaszczyznowa. Ale wciąż nie moja.  Ech, wiecie, że po raz pierwszy widziałam zsyp w bloku, gdy poszłam na studia i zamieszkałam w wielopiętrowym akademiku?

Marzy  mi się taki wiejski PRL, komiks albo książka. Gdzie dzieciaki łażą po drzewach, ze zwierząt mają do dyspozycji psy, koty, kury, konie, kaczki, owce i świnie, gdzie muszą bez gadania pomagać rodzicom w pracy, a po pracy wolno im iść nad staw się wykąpać. Bez dorosłych. Starsze dzieci mają na oku maluchy.

Ciekawe, czy się kiedyś takiej książki doczekam.

"Dzieci i ryby głosu nie mają" tekst Marzena Sowa, ilustracje Sylvain Savoia, Egmont Polska 2007.

środa, 18 lutego 2015

[Thorgal] "Niewidzialna forteca" Rosiński, Van Hamme - gołe, ponętne, damskie ciało



Hura! To jest tom, który polubiłam od pierwszego wejrzenia, bo jak rypnęło, to z grubej rury.


Na dzień dobry - gołe, ponętne, damskie ciałko. I jak mówię gołe, to uczciwie gołe, żadne tam wstydliwe przesłanianie się włosami czy rękami (ha, wyobrażam sobie, jak młodzi chłopcy wpatrywali się kiedyś z zachwytem w kadry - kiedyś, bo przecież teraz golizna to żaden unikat).


Drugie łup - Thorgal nagle zawraca na pięcie  i wraca do swoich. I za to cię lubię, chłopie! Prawidłowa decyzja!

Po trzecie: Thorgal bierze się za bary z bogami (który to już raz?) i trafia do światów, gdzie zwykły śmiertelnik trafia nieczęsto. Znów bogowie dają mu trudny wybór, ale przecież łucznik jest tak nieziemsko szlachetny, że dla dobra swojej rodziny gotów jest zapłacić najwyższą cenę.

No i płaci.

I nic nie pamięta.

Taki los.

P.S. Czcionka w dymkach to jedna z najbardziej wk...urzających czcionek, jakie widziałam w komiksach.

"Niewidzialna forteca", tom dziewiętnasty serii Thorgal, scenariusz Jean Van Hamme, rysunki Grzegorz Rosiński, przekład z francuskiego Wojciech Birek,Egmont Polska, 1995.

wtorek, 17 lutego 2015

"Odwlekane porządki" Marcin Borkowski


Jeśli chodzi o debiuty, jestem sceptyczna, nie wiadomo, na co się trafi, przyłożył się autor, czy też wypchnął z siebie stos słów, bo go dusiło.

Ten autor do mnie napisał, podał linka do strony, gdzie wisi fragment powieści, zaoferował też całość, gdybym chciała. Nie chciałam, zerknęłam tylko na stronę, żeby zobaczyć, co to, czy to chłam taki jak "Rzeczy na P".
Od niechcenia zassałam też na kundelka, po czym rzuciłam tylko okiem na pierwsze opowiadanie.

Zanim się obejrzałam, byłam pod koniec trzeciego rozdziału, oderwałam się na chwilę tylko po to, by napisać do autora z prośbą o całość, po czym czytałam dalej. Jak zaczarowana.

"Odwlekane porządki" są zbiorem opowiadań o grupie ludzi z  Warszawy. Tak upraszczając trochę, można by napisać, że ta grupa to koledzy z klasy, ale to by było krzywdzące uproszczenie, bo wątki sięgają wstecz, do ich przodków, przodkowie też są w pewien sposób powiązaniu i właściwie też są bohaterami. Historia rozciąga się nie tylko w czasie (sięgając do II wojny światowej), ale i w przestrzeni, zahaczając o Nową Zelandię.

Każde z opowiadań ma inny motyw przewodni, z bardzo dobrze dobranym tytułem (lubię, gdy po przeczytaniu tytułu po pewnym czasie zapomniane wątki sobie wskakują na swoje miejsca w pamięci); każda też ma nieco inny zestaw bohaterów, a także inny czas akcji. Całkiem nieźle czyta się o tych samych osobach młodych, potem w średnim wieku, w końcu o staruszkach.
Wszystko się ze sobą splata, tworząc wielopiętrową, skomplikowaną, ale jednocześnie spójną i kompletną opowieść.

Borkowski kupił mnie starociami. I językiem.


Autor trafił w mój gust (och, to na pewno przypadek), zaczynając powieść od porządków w starej, zapomnianej rupieciarni, w której bohaterowie znajdują rzeczy niezwykłe. Nie żadne klejnoty czy złoto, o takich rzeczach marzyłam, jak miałam dwanaście lat. Teraz marzę o pamiątkach z przeszłości, sentymentalnych drobiazgach, pożółkłych zdjęciach, wyblakłych dokumentach. To wszystko w tej rupieciarni, czyli modelarni, się znalazło i wyrwało mi z piersi potężne westchnienie zazdrości.

Jest jeszcze coś, co czyni książkę tak dobrą w odbiorze. To język. Swobodny, naturalny, płynny. Marcin Borkowski umie się nim posługiwać, bez dwóch zdań. Albo też mocno nad książką pracował. Albo miał znakomitego redaktora czy korektora czy obu. Lub też wszystko naraz. W powieści nie ma udziwnionych, wydumanych metafor, nie ma też przegięcia w drugą stronę, czyli nadmiernego uproszczenia. Wszystko jest na swoim miejscu. To się po prostu czyta.

Na uwagę zasługuje też dbałość o szczegóły historyczne - z prawdziwym zainteresowaniem wczytywałam się w przypisy wyjaśniające mało znane pojęcia  czy opisujące miejsce w Warszawie, te obecne i te już nie istniejące. 

No dobrze, a minusy?

Czy książka ma jakieś wady? Bo na razie chwalę, jakby to było cudeńko literackie. Otóż ma. Jest za krótka. Blogowa koleżanka mówiła mi kiedyś, że nie sięga po książki debiutantów liczące mniej niż ileś tam stron (nie pamiętam ile), bo w krótkiej formie nie można dobrze zarysować bohaterów i uwiarygodnić ich charakterologicznie. Tu się to potwierdziło. Postacie są ładnie zarysowane, ale mało rozbudowane i czasem musiałam się mocno nagłowić, żeby skojarzyć, że młodzieniec z jednej opowieści oraz inżynier z drugiej to ta sama osoba.

Brakowało mi jeszcze jakiegoś mocnego akcentu na zakończenie. Właściwie, nie powinnam tego wymagać od zbioru opowiadań, ale skoro czyta się to jak powieść, to dlaczego by nie rozwiązać fabularnie "Odwlekanych porządków" jak powieść?

Motto.

"Nadążenie za czterema pokoleniami Kozłowskich i zmieniającymi się podmiotami domyślnymi stanowiło poważne wyzwanie, ale obraz układał się w jakąś całość"
  Ha, proszę, autor sam sobie napisał motto książki.


Edit: Oto strona książki: http://www.bpp.com.pl/odwlekaneporzadki/ - tu się można zapoznać z częścią opowiadań, jest też link do legimi, gdzie jest całość.

P.S.1. Dowiedziałam się, co to jest stratygrafia!
P.S.2. Dodatkowy plus za czytanie Zajdla (chociaż... dla mojego i pana Borkowskiego pokolenia to przecież standard).
P.S.3. Polecam, no pewnie, że polecam!

"Odwlekane porządki" Marcin Borkowski, wydane przez BPP Marcin Borkowski, Warszawa, 2014.

niedziela, 15 lutego 2015

[Thorgal] "Słoneczny miecz" Rosiński, Van Hamme - dzień dobry!


Rosiński to mistrz. Pierwsza plansza jest zupełnie bez słów, ale tak zbudowano w niej napięcie, że klękajcie narody.

Tak, wracam do Thorgala. Lubię tego nie całkiem do końca Wikinga, za bezkompromisowość i odwagę. Trochę mu miałam za złe, gdy odszedł i opuścił rodzinę, ale byłam w stanie zrozumieć powody, jakimi się kierował.

W "Słoneczny miecz" wczytałam się ciekawa, jak mu też leci na tym dobrowolnym wygnaniu. Pfff, no właściwie nic specjalnego się nie dzieje. Wszystko już było. Thorgal wędruje, tu komuś pomoże, tam komuś wyciągnie rękę, tu go w dupę kopną, tam mu gębę obiją. Rzekłabym: dzień jak co dzień.

Niejaki powiew świeżości wnosi jedna babka, wielce atrakcyjna, co się do łucznika przyczepia jak rzep, tego w komiksie aż tak dużo nie było. Jednak  i babka, i przyczepianie się już było.

 Jak się komiks kończy? Normalka, Thorgal znów wyrusza na wędrówkę. Oszalałabym z takim mężem, nie dość, że się włóczy, jakby go mrówki w zadek gryzły, to jeszcze dziewczyny podrywają go bardzo nachalnie.

 Podziękowania dla Janka, który  pożyczył mi Thorgala na kilogramy, po tym jak  płakałam, że się rozstaję z Wikingiem. :)

"Słoneczny miecz", tom osiemnasty serii Thorgal, scenariusz Jean Van Hamme, rysunki Grzegorz Rosiński, przekład z francuskiego Wojciech Birek,Egmont Polska, 1994.

czwartek, 12 lutego 2015

"Snoopy i sprawy życiowe" Charles M. Schulz - jak tak można?!


Tak się nie powinno robić, to jakaś kastracja! Aaaaa!!!

Już wyjaśniam, o co chodzi. Wydłubuje się z komiksu pojedyncze paski, pojedyncze rysunki czy wręcz fragmenty rysunków, grupuje je w rozdziały pod wiele mówiącymi tytułami "Mądrości życiowe", "Mądrość"  czy "Miłość", okrasza wstępem Michała Rusinka. Na koniec udaje się, że to pełnoprawna książka.

Jak pisze Michał Rusinek to: "Coś w rodzaju fistaszkowego vademecum. Na dobry początek". Pozwolę sobie się z nim nie zgodzić. Wyrwane z kontekstu zdania i obrazy wcale nie zachęcają do sięgnięcia po całość, czy po którykolwiek tom Fistaszków.

Na dobrą sprawę najlepszy z tego wszystkiego jest właśnie wstęp pana Rusinka.

P.S. Książkę pobrałam z finty. Okazało się, że ma pieczątkę.
"Książka pochodzi z półki w Żółtym Baloniku Cafe & Pub przy ul. Taczaka 7 w Poznaniu. Jest dostępna na zasadach Bookcrosingu. Więcej informacji na: www.facebook.com/zolty.balonik lub www.bookcrossing.pl"
Smutno, że tak ktoś wypacza ideę bookcrossingu...

"Snoopy i sprawy życiowe" Charles M. Schulz, wstęp i przekład Michał Rusinek, Nasza Księgarnia, Warszawa 2007.

wtorek, 10 lutego 2015

"Wśród obcych" Jo Walton - książka do zapamiętania na zawsze


Chciałabym wierzyć we wróżki. A wy wierzycie? Chyba jesteśmy zbyt dorośli i zbyt naukowo podchodzimy do życia, żeby ta wiara gdzieś się w nas uchowała...

"Wśród obcych" nie jest książką o wróżkach. Nie znałam wcześniej Jo Walton, to kanadyjska pisarka, jej wcześniejsze książki ponoć były całkiem niezłe, ale to właśnie "Wśród obcych" stało się tak znane (masa nagród, nominacje, zachwyty). Słuszne te wszystkie  nagrody, bo powieść zachwyca.

Bohaterką powieści jest Morwenna, piętnastolatka kuśtykająca o lasce i z wielką dziurą w sercu. Właśnie straciła w  wypadku siostrę bliźniaczkę, od matki musiała uciec, a ojciec wysyła ją do angielskiej szkoły z internatem (Mor jest Walijką). W takich okolicznościach łatwo stać się zgorzkniałą dziwaczką, prawda? Ale to nie Mor! Ona wierzy w magię i fantastykę. Dużo czyta. Jeszcze więcej rozmyśla. Pisze pamiętnik. Rozmawia z wróżkami (choć te akurat istoty niechętne są do rozmowy). Mor żyje pełnią życia, a co więcej, jest kimś, kogo chciałabym mieć za przyjaciela.

W książce odnalazłam echa samej siebie sprzed dwudziestu lat, kiedy to pochłaniałam książki garściami i z zachwytem odkrywałam fantastykę. Odnalazłam rodzeństwo Brontë, tworzące wokół siebie świat utkany z fantazji, świadczący o nieprzeciętnej wyobraźni. Odnalazłam chłopaków z Zephyr w Alabamie, sportretowanych przez McCammona; tych chłopaków, którzy latali nad miastem, mając u boku swoje psy. Odnalazłam też Calvina razem z Hobbesem.
A także, co najważniejsze - odnalazłam wróżki, nawet jeśli w nie nie wierzę, one i tak tam są.
Mor mówi:
"Będę żyła, czytała, miała przyjaciół, swój karass, ludzi, z którymi można rozmawiać. Dorosnę, zmienię się i będę sobą. Zapiszę się do każdej biblioteki, gdziekolwiek się zatrzymam. Nawet na innych planetach. Będę rozmawiała z wróżkami, gdy je zobaczę, i zajmowała się magią, jeśli stanie na mojej drodze i jeśli zapobiegnie to czyjejś krzywdzie - nie zamierzam niczego zapomnieć". *

Ta powieść rozsiadła się we mnie, jak kot mości się w miękkim fotelu. I niech już tak zostanie, życzę sobie tego - nie zamierzam jej zapomnieć.

Jak to dobrze, że mam od kogo pożyczać takie lektury - tę przeczytałam dzięki uprzejmości Silaqui z grupy ŚBK.

---
* "Wśród obcych" Jo Walton, przełożyli Izabela Miksza i Marek S. Nowowiejski, Wydawnictwo Akurat, Warszawa 2013, s. 347

Wśród obcych [Jo Walton]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE

poniedziałek, 9 lutego 2015

Konkurs Walentynowy Śląskich Blogerów Książkowych!



Dzisiaj na kilkunastu blogach ŚBK ukaże się podobny post z zapowiedzią konkursu. Zapamiętajcie dobrze te blogi, bo to na tych stronach JUTRO musicie szukać wskazówek do odgadnięcia konkursowego hasła.
Ale po kolei:

Konkurs ŚBK i Księgarni "Victoria" rozpocznie się 10.02., ale dzisiaj zaprezentuję dla przypomnienia jego przebieg i zasady, na jakich będzie się opierał.
Wielki Konkurs Walentynkowy Śląskich Blogerów Książkowych i Księgarni "Victoria" będzie polegał na tym, aby odnaleźć w ZAMIESZCZONYCH JUTRO wpisach, na blogach ŚBK słowa - klucze, które ułożą się w hasło konkursowe.
Hasło to i odpowiedź na pytanie: ile blogów wzięło udział w zabawie, trzeba będzie wysłać na podany adres mailowy Księgarni - victoria@ksiaznica.pl
Nie powiemy Wam, ilu blogerów będzie w zabawę zaangażowanych i jakich słów trzeba szukać, nie martwcie się jednak, słowo - klucz będzie bardzo wyraźnie zaznaczone i łatwe do znalezienia. Idąc po śladach, klikając na odpowiednie słowa, będziecie przechodzić od bloga do bloga, aż w końcu traficie na fp "Victorii" na FB. To będzie dla Was sygnał, że ułożyliście całe hasło. Następnym krokiem będzie wysłanie hasła i podanie liczby Śląskich Blogerów, którzy wzięli udział w zabawie, na adres mailowy Księgarni "Victoria", podany powyżej. Dla ułatwienia konkursu, proponujemy zacząć poszukiwania na blogu MAGDALENARDO. Potem powinno pójść Wam jak z płatka.

Regulamin
1. Wielki Konkurs Walentynkowy organizowany jest przez grupę ŚBK oraz Księgarnię "Victoria" Zabrze
2. Sponsorem nagród są Śląscy Blogerzy Książkowi
3. Nagrodą w konkursie jest pakiet - niespodzianka, podobny do tego, jaki otrzymali blogerzy na panelu dyskusyjnym na Targach Książki w Katowicach
4. Konkurs trwa od 10 do 13.02.2015.
5. Wyniki zostaną ogłoszone dnia następnego, czyli 14.02.2015.
6. Odpowiedzi na zadania konkursowe proszę wysyłać na adres: victoria@ksiaznica.pl
7. O wygranej w konkursie decyduje kolejność zgłoszeń. Wygrywa TRZECIA (3) i TRZECIA (3) od KOŃCA osoba.
8. Pod uwagę brane będą tylko prawidłowe odpowiedzi wysłane drogą mailową, sygnowane własnym imieniem i nazwiskiem
9. Nagrodę będzie można odebrać osobiście w Księgarni Victoria (Galeria Zabrze, ul. Wolności 273-275, 41-800 Zabrze) bądź zostanie ona przesłana na adres podany przez zwycięzcę. W przypadku nieodebrania nagrody organizatorzy konkursu mogą wyłonić innego zwycięzcę lub przeznaczyć nagrodę na inne cele.
10. Biorąc udział w konkursie, zgadzają się Państwo na przetwarzanie podanych przez siebie danych osobowych przez organizatora Grupę ŚBK oraz Księgarnię Victoria, zgodnie z Ustawą o ochronie danych osobowych z dnia 29 sierpnia 1997 r (Dz. U. nr 133 poz. 883) - które zostaną wykorzystane jednorazowo.
11. Wysyłka tylko na terenie Polski

Zadanie konkursowe:
Ze słów - kluczy podanych na blogach ŚBK ułóż hasło konkursowe.
Podaj liczbę blogów, które wzięły udział w Wielkim Konkursie Walentynkowym.

niedziela, 8 lutego 2015

Trzecie urodziny Marianki

Marianka skończyła trzy lata! Zajrzałam do notki sprzed roku - no no, sporo się zmieniło. Nadal jest pogodna, ale odrobinę mniej cierpliwa, potrafi zdecydowanie wyrazić swoje emocje. Nadal przepada za bratem. I przesyła wszystkim całuska!





 Jeśli chodzi o rehabilitację - powoli do przodu. Słyszy bardzo dobrze, rozumie coraz więcej. Ma opanowane wyrazy dźwiękonaśladowcze oraz proste, dwusylabowe wyrazy. Potrafi odpowiedzieć na proste pytania i wykonuje polecenia. Też te proste. Niestety, znacząco odbiega pod tym względem od dzieci słyszących w jej wieku, które już swobodnie porozumiewają się zdaniami, potrafią odpowiadać na złożone pytania i potrafią zadawać pytania. Marianka tego nie potrafi. Jeszcze.
Ale umie czytać! Nie wszystko, oczywiście, tylko samogłoski, proste sylaby i kilka słów (pracujemy metodą krakowską, używamy też etykiet) - ale to bardzo mnie cieszy.


Marianka została zakwalifikowana do wszczepienia drugiego implantu - do lewego ucha. Termin operacji szacowany jest na czerwiec tego roku.

Mam prośbę - jeśli ktoś nie ma pomysłu, co zrobić ze swoim 1% podatku (a zbliża się termin rozliczeń), to można go przekazać na leczenie i rehabilitację Marianki.


Wystarczy w formularzu PIT  wpisać numer : 
KRS 0000037904
W rubryce „Informacje uzupełniające - cel szczegółowy 1%” podać:  
20951 Kolano Marianna
Fundusze zbieram za pośrednictwem Fundacji Dzieciom "Zdążyć z pomocą", a stronę Marianny można obejrzeć tutaj:
http://dzieciom.pl/podopieczni/20951 

Bardzo dziękuję Wam za  wsparcie, to, które już otrzymałam i to przyszłe, a także za przekazywanie apelu o przekazanie 1% podatku znajomym.   

Ach, ci paparazzi! ;)





piątek, 6 lutego 2015

Co mają wspólnego auta i pająki?


Wyciągam  z półki trzy nasze "Opowiem ci mamo", czyli żaby, pająki i auta  i pytam Krzysia, która z nich najbardziej mu się podoba. Szybki rzut młodego oka na okładki i bez wahania Krzyś wskazuje na auta. Ok, odkładam resztę i chcąc uściślić, pytam, co takiego w tych autach jest najfajniejsze. Młodzieniec zabrał mi książkę celem przypomnienia sobie treści, a po chwili oddał mi ją ze słowami "te nowe", wskazując na salon samochodowy, wielopiętrowy, z mnóstwem różności.
Do licha, wie co dobre!

Dla porządku zapytałam też o pająki. Krzyś najpierw się skrzywił, potem rozpogodził i kiwnął głową, że też mu się podobają. Wszystko jasne. Pomyślał, najpierw o tych żywych, za którymi nie przepada - och, przynajmniej nauczyłam go nie uciekać i nie zabijać, tylko wskazać palcem tacie, żeby licznonogiego osobnika eksmitował. Książka jednak to nie żywy pająk, tylko narysowany, takie się lubi i z przyjemnością ogląda. Tak jak i inne żyjątka (doprawdy, nie przypuszczałam, że będę z przyjemnością oglądać karaluchy, do tej pory udawało mi się to tylko na bajce "Ozzy i karaluchy"), których tam jest mnóstwo: komary, ćmy, żuki gnojarze... I pasikonik, którego nie widać, bo wiecznie ucieka, hopsając ze strony na stronę. Rysownik tylko kawałek odwłoka uchwycił, reszta wyszła poza wymiar.

Powracając do aut, muszę napisać, że podobają się także Mariance. Dużo się tam dzieje, może dlatego? Bo to nie jest książka tylko do czytania i do oglądania, jest tam labirynt do przejścia, jest rysunek pt "znajdź różnice", są kamery, liczenie tego i owego, poznawanie znaków drogowych. To wyrabia spostrzegawczość. Wiecie  na przykład, że na pierwszej stronie widnieje fioletowy samochód z napisem ECO na drzwiach, a kilka stron dalej, w salonie samochodowym ten sam samochód już napisu nie ma? Ha!

Rysunki są różne, bo autorstwa różnych osób. Pająki  mają wyraźne kontury, zdecydowaną kreskę i paletę barw bardzo naturalną, kolory ziemi królują. Auta są jaśniejsze, bardziej rozmyte, kreski zamaszyste, kolory jak spod pędzelka z akwarelą, nieco rozwodnione. Jedne i drugie są świetne. 

Podsumuję: seria w dechę, a auta wypas. A na pytanie w tytule odpowiem: Naszą Księgarnię.

Bardzo dziękuję Naszej Księgarni za książki!

 "Opowiem ci mamo, co robią pająki" Marcin Brykczyński, ilustracje Daniel de Latour;  "Opowiem ci mamo, co robią auta" Marcin Brykczyński, ilustracje Artur Nowicki, Nasza Księgarnia, 2014.

środa, 4 lutego 2015

Kulturalny wtorek - działo się działo (Kocham książki, Magdalena Witkiewicz)

Wtorek - potworek, jak to mówią. A właśnie, że nie potworek!

Rano zabrałam dzieci do antykwariatu Janka na czytanie:

Miało być czytanie i kolorowanie, ale że na wstępie Krzyś wypatrzył stos gier i oko mu zabłysło - zaczęliśmy od gry w Monopoly.
Zasady gry Jan wyłożył tak przystępnie, że Krzysztof załapał bez problemu. Dodatkowo ćwiczyliśmy dodawanie na oczkach kostek oraz liczenie pieniędzy ;)
Zdjęcie autorstwa Janka
Potem czytanie. Krótki rekonesans po półkach i moje starsze dziecko wybrało książkę do czytania. Czyli "Słownik etymologiczny języka polskiego" Brucknera. Łał.
Zdjęcie autorstwa Janka





Marianka nie była zainteresowana grą ani czytaniem, wolała zwiedzać antykwariat, który ma mnóstwo zakamarków, zakątków, półek, lampek i oczywiście książek.



Dzieciom się podobało, mnie również, zwłaszcza że wyszłam stamtąd bogatsza o jedną książkę :) Dla zainteresowanych adres antykwariatu to:
"Kocham książki" Katowice, ul. Tadeusza Kościuszki 47
http://sklep.kochamksiazki.pl/


Wieczorem, już bez dzieci, udałam się na spotkanie z Magdaleną Witkiewicz. Rok temu grupa ŚBK organizowała  spotkanie autorskie właśnie z nią, toteż nie jechałam, żeby poznać, tylko żeby się przypomnieć,  podpisać książkę, pogadać.
Udało się znakomicie.
Zdjęcie autorstwa Marty Kurczyk
Samo spotkanie zdominowała najnowsza książka autorki, czyli "Pierwsza na liście", widać, że prowadząca spotkanie zapoznała się z nią dogłębnie - wypytała bowiem Magdalenę wszerz i wzdłuż. Ale nie zabrakło też innych tematów, na przykład planów wydawniczych. Będą nowe książki, będą!

Po oficjalnym spotkaniu w Matrasie można było podpisać książkę. Nową, starą, co kto miał. Można też było przyjrzeć się, jak autorkę zasypywano prezentami :) Nie ma to jak wierne czytelniczki i czytelnicy!

 I kawa! Powędrowaliśmy na kawę: grupa ŚBK i Magdalena. :) I wtedy można było pogadać już zupełnie swobodnie i luźno na wszystkie tematy, choć dominowały książkowe, a jakże.
Zdjęcie zrobiła Magda Zimna
Siedzieliśmy, dopóki obsługa nie zaczęła ustawiać krzeseł na stolikach wokół nas, dając delikatnie do zrozumienia, że zaraz zamykają (ale żadnego wypraszania, Boże broń). Fantastycznie było.
Dziękuję!

poniedziałek, 2 lutego 2015

"Nocna zamieć" Johan Theorin - kto lubi zimę, po książkę marsz


Szybko, szybko, Agnes, napisz coś o tej książce, zanim całkiem zapomnisz, o co w niej chodziło. Bo przyznaj, że choć czytało ci się ją świetnie, jest tym, czym jest: kryminalnym thrillerem z ociupinką nieokreśloności. Po pewnym czasie się ją zapomina, choć tak trzymała za klapy podczas czytania.


Toteż dla potomności napiszę: na wyspę, do starego domu sprowadza się rodzina: mąż, żona, dwójka dzieci. Mąż nauczyciel w Sztokholmie związany nieco kontraktem, musi pobyć jeszcze trochę w stolicy. Żona bierze na siebie remont, odświeżenie  i urządzenie domu. Sielsko anielsko. Nie, zaraz, jak na wyspie takiej jak Olandia może być anielsko, zwłaszcza gdy jest zimno lub wietrznie? Ale mniejsza z tym, ludzie tam mieszkają. Rodzina ma się na wyspie całkiem dobrze, w domu jest sporo do roboty, zbliżają się święta...

Przeskok. Po wyspie grasuje szajka złodziejaszków okradających domki letniskowe. Dwóch tępogłowych brutali i jeden nieco bystrzejszy z resztkami przyzwoitości.
Przeskok. Do domu spokojnej starości, gdzie mieszka Gerlof, przyjeżdża policjantka, na szczęście nie po to, by go aresztować, absolutnie nie. Przyjeżdża na rozmowy, bo ona i Gerlof są spokrewnieni, a ona chce poznać historię swojej rodziny, chce wiedzieć więcej o przeszłości i o swoich przodkach. Bardzo to chwalebne.
Przeskok. Policjantka ma romans ze swoim nauczycielem ze szkoły policyjnej, romans, który kończy się nie z jej inicjatywy; i który nieoczekiwanie ma ciąg dalszy

Jak można się spodziewać, te wszystkie wątki się połączą, doprowadzając do hucznego finału. Stop, jeszcze jednego wątku nie wymieniłam, wątku z przeszłości i osoby, która już nie żyje, ale wciąż potrafi nieźle namieszać w fabule. Do tego dorzucam jeszcze warstwę paranormalną, której jest na tyle malutko, że spokojnie można w nią nie uwierzyć, ale jest na tyle ładna, że nadaje powieści bardzo ładny koloryt.

"Nocna zamieć" to wyjątkowo silna wichura, podczas której zdarzyć się może wszystko. I zdarza się. Wichura, która zdarza się w Olandii zimą, ale nie każdego roku. Wichura niezwykła, silna, zacinająca śniegiem i lodem -podczas której lepiej nie wychodzić z domu. Takiej zamieci trzeba się bać.

Thriller to niesamowity, autor ma talent, żeby wgniatać czytelnika w oparcie kanapy. Bałam się i łapałam za głowę. A gdy książka się skończyła, odetchnęłam z ulgą. Ale żadnych imion bohaterów nie zapamiętałam, widać to powyżej, prawda? Tylko Gerlofa, ale to dlatego, że znałam go już wcześniej.

Macie zamiar to przeczytać? To poczekajcie na zimowy wieczór, kiedy za oknem będzie zacinać śniegiem, a wiatr będzie świszczał w szparach. Ha, lektura wtedy zmrozi wam trochę krew. A o to przecież chodzi podczas czytania kryminału, prawda?

"Nocna zamieć" Johan Theorin, tłumaczyła Bogumiła Ratajczak, Wydawnictwo Czarne, 2010. 
Nocna zamieć [Johan Theorin]  - KLIKAJ I SłUCHAJ ONLINE

niedziela, 1 lutego 2015

"W blasku ognia" Polscy Fani Metra 2033


"Metro 2033" przeczytałam z przyjemnością, toteż kiedy w ręce mi wpadła niniejsza antologia, bez wahania zabrałam się do czytania.
Całość skomponowana jest w zgrabny sposób, spajający opowiadania w jedną całość. Oto gdzieś na obrzeżach metra jest graniczny posterunek. Płonie tam ognisko, gdzie można podejść, przysiąść i odpocząć, czy też ogrzać się. Można też opowiedzieć swoją historię.

Podchodzą więc i opowiadają. Podchodzą różni: młodzi, starzy, kobiety, mężczyźni, zrezygnowani i waleczni. Opowiadają o potworach czających się w mroku, o tym jak ludzie potrafią być gorsi od potworów, o niebezpieczeństwach grożących na powierzchni, o walkach o władzę, o miłości, o zemście....

Wszystkie opowiadania ładnie wpisują się w klimat Metra 2033, ale nie zostają na dłużej w pamięci. Niektóre są wręcz nudne (ach, te przepychanki między stacjami), niektóre są nieco obrzydliwe (fuj, kanibalizm), a tylko niektóre zbliżają się poziomem do powieści Głuchowskiego (motyw tańczącej dziewczynki).

Zaś jedno opowiadanie porządnie mnie zezłościło, gdyż autor wykazał się paskudną niekonsekwencją narracyjną. Zapomniał bowiem, że kazał uczynić bohaterowi coś, za co potem ten bohater zrugał żonę. Głupio tak, autorze!

Zawartość zbioru:
- Tseena: Prolog
- Michał Serwin: Królowa tuneli
- Maciej "doctor" Kośka: Nocny taniec
- Tseena: Sprawiedliwość Dla wszystkich
- Dariusz "Stalker1982" Szczepański: Obietnica
- Paweł "PalBal" Balcerek: Duch tuneli
- Akuumo: Płomień
- Kacper Gładych: Olsztyn
- Kamil Jankowski: Nic, co ludzkie, nie jest mi obce
- Katarzyna Auguścik: Na Poliance
- malynosorozec: Pazury i kły
- Marcin "Amar" Wosztyl: Najpierw białe światło, potem czarny deszcz
- Mateusz "Hermetyczny" Gembarski: Czasem trzeba coś poświęcić
- Rafał "Rafen" Górniak: Nie wierzę w Boga

Darmowy ebook dostępny jest tutaj.


"W blasku ognia" wybór najlepszych opowiadań polskich fanów "Uniwersum Metro 2033", Insignis Media 2014.

W blasku ognia [PolscyFani UniwersumMetro2033]  - KLIKAJ I CZYTAJ ONLINE