środa, 29 kwietnia 2009

Wróciłam z Londynu

Gdzie zostawiłam dwie pozycje sprezentowane londyńskim znajomym: "Autonauci z kosmostrady" Cortazara oraz "Jędrne kaktusy" Wawrzyńca. Przy czym zaznaczam, że pierwszą to spod serca sobie wyrwałam, albowiem nie przeczytałam jej jeszcze. Po powrocie skończyłam szybciutko "Życie Pi" Martela i powiem tak: jestem na nie. Dlaczego? Później napiszę...

środa, 22 kwietnia 2009

"Książę przypływów" kontra "Chłopiec z latawcem" kontra "Bóg rzeczy małych"

W krótkim odstępie czasu przeczytałam obie te książki. Z pozoru różne, mają sporo ze sobą wspólnego. I śmiem twierdzić, że przez to, iż "Książę" był pierwszy, "Chłopiec" nie zrobił już na mnie takiego wrażenia, jaki powinien zrobić. A jakie powinien?... Silne, mocne, wstrząsające. Ale zgarnął to w większości "Książę", trudno! Są takie podobne, te książki... a jednocześnie tak różne.

Różne jednak tylko powierzchownie, bo jedna opisuje losy Amerykanina z południa, druga Afgańczyka, któy wyemigrował do Stanów. Jeden chce pomóc siostrze pogrążonej w odmętach obłędu, drugi chce uratować bratanka od straszliwego losu w Kabulu. Ale każdy z nich musi tak samo zrobić krok w tył, zmierzyć się w przeszłością i jej upiorami, przełamać bariery w duszy, rozdrapać dawno zabliźniałe rany, raz jeszcze przejść mękę wspomnień - po to by pomóc, nie tylko siostrze czy bratankowi - ale też sobie...

Tu przerwałam pisanie, żeby po kilku dniach powrócić, bo do w/w tytułów doszedł jeszcze jeden: "Bóg rzeczy małych". Przeczytałam i rzekłam sobie w duchu: "Wszak te książki są o tym samym!". I nieważne, że jedna napisana przez Amerykanina, gdzie bohaterem jest Amerykanin, a akcja dzieje się w Ameryce, druga przez Afgańczyka opisującego Afganistan, trzecia przez Hinduskę snującą opowieść rodem z Indii. Sedno opowieści, jądro, ten kryształek w samym środeczku, jest taki sam. Upiory przeszłości z czasów dzieciństwa, powracające do ludzi, gdy już są dorośli - jak sobie z nimi poradzić? I skąd się wzięły, i dlaczego są tak upiorne? Jak to się dzieje, że najdotkliwiej bolą rany zadane dzieciom przez najbliższą rodzinę? I jakim cudem umieją się, te rany, tak ładnie zabliźniać z wierzchu, a pod spodem jątrzyć się i wciąż boleć?

To było jądro, a wokół niego narasta cała ta otoczka, jak doszło do tych, straszliwych czasem, spustoszeń w duszach i psychikach bohaterów, nierzadko wyciskająca łzy z oczu, rojąca się od przemocy fizycznej i psychicznej. Wokół tego mamy jeszcze próby dojścia z tym wszystkim do ładu - czasem udane, czasem nie - z tym, że tu istotne są te próby, a nie ich efekt, próba świadczy o walce, jej brak - o poddaniu się. A jeszcze wokół tego wszystkiego mamy pełną i wyrazistą opowieść przypisaną do bohatera każdej książki z osobna, tu już możemy rozsmakować się w opisach amerykańskiego południa, Afganistanu czy Indii. I na to wszystko, na to jądro i poszczególne otoczki, narzucona jest jak zasłona z muślinu, szal, welon tiulowy, osobisty język, styl i wrażliwość autora, jego indywidualny sposób pisania.

Te powieści dotykają bardzo istotnych aspektów - i dlatego są tak dobre, mają to coś, tę iskrę bożą, dzięki której czyta się je z zapartym tchem, dniami i nocami. Jedyne, co mam sobie do zarzucenia, to to, że przeczytałam je za szybko jedna po drugiej, zresztą całkiem przypadkowo - przez co każda kolejna traciła swoją siłę oddziaływania. Szkoda. Choć z drugiej strony, gdyby odstępy czasowe były większe, czy tak wyraźnie dostrzegłabym te podobieństwa między nimi? Tytuł, czyli Pat Conroy kontra Khaled Hosseini kontra Arundhati Roy - jest bez sensu, jaka kontra? Pełna współpraca...

sobota, 18 kwietnia 2009

Odebrałam paczkę

Tienna odesłała pakiet książek wymieniony w tej notce - teraz muszę się pogłowić, co by tu jej jeszcze podesłać, bo leżeć musi wciąż. Ach, no i poszła "Ostatnia bitwa templariusza" Perez-Reverte do Damianka, jako wygrana w konkursie.

środa, 15 kwietnia 2009

Czasem dopada drzazga i uwiera w pośladek

Zaczyna się zawsze tak samo: czytałam kiedyś coś takiego, chętnie przypomniałabym to sobie, tylko, do licha - jaki to był tytuł? No właśnie, historia o dziewczynce, która czas wojny spędziła w Afryce, chyba w Ugandzie, albo w Kenii, tam chodziła do szkoły, dostawała paczki z UNRY, a po kilku latach wróciła do kraju... ktoś zna, czytał, słyszał? Próbowałam wklepywać różne różności w szukajkę, ale z mizernym skutkiem.

sobota, 11 kwietnia 2009

Herodot

Kupiłam sobie Herodota na allegro. Odebrałam paczkę z poczty, otwieram, zaglądam - jest, w pięknym stanie! Mąż pyta: - Ale jak to, już to przecież miałaś, widziałem, jak czytałaś! Odpowiedziałam: - Miałam, miałam, pożyczyłam od kolegi i czytałam sobie pomalutku, po kawałku, aż tu nagle kolega zażądał zwrotu i musiałam mu odesłać, a byłam dopiero w połowie pierwszego tomu! Następnym razem nie będę pożyczać od narwańców, którzy po pół roku nie mogą doczekać się książki... ;) Bo Herodot taki jest. Nie ma akcji, fabuły jako takiej. Jest opowieść, jak paciorki na sznurku, trzeba je sobie czytać na spokojnie, bez pośpiechu...

poniedziałek, 6 kwietnia 2009

No i co, że weekend, że wizyta u znajomych?

Każda okazja jest dobra, żeby sobie kupić książkę. "Dziki kot - psychopatyczny morderca" Wattersona jest u mnie od wczoraj.

czwartek, 2 kwietnia 2009

Trudno jest pożyczać książki

To znaczy ogólnie to dość łatwo mi przychodzi . Jednakowoż jeśli ktoś mi mówi: - Pożycz mi książkę, wiesz, jakąś fajną, żeby się dobrze czytała... to jest to trudne, wybrać coś, nie znając gustów, upodobań ani tego, co wcześniej czytała owa osoba. Ostatecznie padło na "Podróże z Herodotem" Kapuścińskiego.

środa, 1 kwietnia 2009

Spotkanie w Babim Lecie

Spotkania książkowe zawsze obfitują w niesamowite ilości książek. Tym razem było inaczej, bo to spotkanie obfitowało w niespotykaną liczbę osób. Z ukontentowaniem powitałam znane mi już osoby, przywitałam się z nieznanymi, podziwiałam panów w perukach (mąż Dot znakomicie wygląda w czarnym), poklepałam po brzuszku drugą ciężarówkę Chen (pierwsza to ja), uściskałam Królową Jolę, poznałam Szreq (w sensie, że już ją gdzieś widziałam, pewnie na zdjęciach na blogu Joli), poznałam Joy'a (w sensie, że już go gdzieś widziałam, pewnie na zdjęciach na blogu Bazyla), potem pomyliłam go z Pawłem pod względem konkursowym, zrobiono mi mnóstwo zdjęć. I tak się jakoś stało, że książki były na drugim planie. Co nie jest złe, albowiem nimi można się delektować w domowym zaciszu; zaś osobami przybyłymi z wszelkich stron świata w domowym zaciszu delektować się nie można. To potężny zastrzyk pozytywnej energii - i nie szkodzi, że nie dałam rady pogadać ze wszystkimi, nadrobię następnymi razami.