"Kuchnia pełna cudów" jest na poły książką dla dzieci, na poły książką kucharską. Bohaterami jest rodzina państwa Kowalskich: mama Dorota, tata Jan i dzieci Justyna i Tomek. Jak można wnosić z książki, życie rodzinne skupia się w kuchni. Co i rusz obchodzone są imieniny, urodziny, święta i inne uroczystości. Okazji do przygotowywania pyszności jest mnóstwo, a że Justyna i Tomek to bardzo kreatywne dzieci, to i przepisów w książce jest dużo.
Tyle, że to nie są przepisy na jakieś konkretne potrawy, tylko teatrzyk kuchenny.
Instalacje, które można zjeść w trymiga, napracowawszy się przedtem przy tym uczciwie. Uch, to takie PRL-owskie, prawda? Czasy, gdzie pani domu dwoi się i troi, lepi pierogi, robi kotleciki z mortadeli i nie wyrzuca żadnych resztek, robiąc czy to pasty, czy sałatki, by za zaoszczędzone w ciągu całego miesiąca pieniądze mogła sobie kupić... ot, fartuszek kuchenny.
Zobaczcie sami, przepis na rodzinę w komplecie, co jest potrzebne:
Jeden grzybek? Mam w słoiku, ale jak otworzę cały słoik dla jednego grzybka, to potem muszę jeszcze wymyślić,
co zrobić z resztą. To samo ze śliwką...
Na szczęście trafiają się przepisy, które nie
są wcale takim"ściboleniem z resztek", jak na przykład przepis na lody:
Miałam pisać o przepisach, o udanych dzieciach, ale podczas czytania zaczęło mnie uwierać coś zupełnie innego. Otóż, w książce wyraźnie widać hasło "kobiety do garów". Tak było, pracowali oboje rodziców, ale zakupami i przygotowaniem posiłków zajmowała się żona i matka.
"To wszystko działo się rano, a cud zaczął się dopiero po południu, kiedy mamusia wróciła do domu obładowana zakupami.
- Mam mnóstwo roboty - zawołała i pobiegła do kuchni. - Za trzy godziny przyjdą goście." [s.6]
"W Wielką Sobotę mamusia wróciła do domu z wojowniczą miną.
- Wydałam dużo pieniędzy! - powiedziała stawiając na taborecie wypchaną torbę." [s.70]
Owszem, tata też próbuje co nieco zdziałać. Na przykład ósmego marca wraz z synem robi kolację rodzinną - i super, ale gdy zdarza się, że mama zachoruje, tata nie robi nic ponad to, co niezbędne.
"Tatuś zrobił, co mógł. Wezwał doktora, a potem poszedł do apteki po lekarstwa." [s.54]
Jednak gdy chodzi o wyżywienie rodziny, jest z tym słabiutko.
" - Nie pojechałem do nocnego sklepu, bo zajęłoby mi to za dużo czasu - powiedział tatuś po powrocie do domu. - Chciałem, żebyś jak najprędzej wzięła lekarstwa." [s.54]
Na co zatroskana mamusia odpowiada:
"- Dzisiaj miałam zrobić zakupy, a tu masz. Akurat musiałam dostać tej grypy." [s.54]Czujecie to? Kobieta chora, połamana grypą, ale będzie się samobiczować, bo nie zdążyła zrobić zakupów. A że małżonek też nie zdążył, więc dzieci biorą się do pracy, zwłaszcza starsza dziewczynka. W mig tworzą kolację z tego, co udaje im się znaleźć w kuchni. Ale, znamienne, i dziewczynka też już są powolutku wpychana do kuchni, gdzie ma... No właśnie, bardziej rządzić czy bardziej mieszkać?
"A gdy już wszyscy zajadali chleb z masłem i sałatką, tatuś powiedział z uznaniem:
- Jesteś dobrą gospodynią, Justyno. Bo dobra gospodyni potrafi z niczego zrobić smaczną kolację."[s.58]
Przystępując do pisania tej notki myślałam, że opowiem wam, jak to taka urocza ramotka, że pokazuje, jak można spędzać czas z dziećmi rodzinnie, kreatywnie i jeszcze do tego smacznie, ale nie. Przyjrzałam się bowiem książce i coś innego mi wyszło.
Niektóre lektury są kompletnie niewrażliwe na upływ czasu, jak choćby "Przygody kropli wody" tej samej autorki. A "Kuchnia pełna cudów" zestarzała się i to brzydko.
Na koniec dodam, że i tak lubię spędzać czas z dziećmi w kuchni. Na przykład przy ucieraniu ciasta czy przy wycinaniu pierniczków. Tyle mnie i im na razie wystarczy.
Książkę przeczytałam i opisałam w ramach współpracy grupy Śląskich Blogerów Książkowych z wydawnictwem Axis Mundi.
"Kuchnia pełna cudów" Maria Terlikowska, ilustracje Ewa Salamon, Axis Mundi, 2017.
Ten grzybeczek i śliweczka sztuk jeden to z tego słoiczka, co został niedojedzony po gościach imieninowych :D
OdpowiedzUsuńOtóż to, trafiłeś w sedno, ja zresztą też, pisząc "ścibolenie z resztek" ;)
UsuńSzkoda, że książka promuje tradycyjne role. Tak pięknie rozwija się ostatnio moda na męskie gotowanie, są programy telewizyjne i książki mężczyzn, dla których to prawdziwa przygoda, a tu klops..., że tak kulinarne spuentuję.
OdpowiedzUsuńTak jest teraz. Kiedyś to było nie do pomyślenia, żeby mężczyzna gotował - a książka przecież jest sprzed czterdziestu lat. To znaczy - może i faceci gotowali, ale nie bardzo się z tym afiszowali.
UsuńPamiętam z własnego dzieciństwa, że gdy moja mama wyjechała na kilka dni, chyba na jakąś wycieczkę, to tato gotował nam na okrągło jajka. Gotował, smażył, na zmianę. Opowiedziałam nawet to mamie ostatnio, a ona z oburzeniem "ależ ja pamiętam tamten wyjazd, przecież zostawiłam wam całą lodówkę jedzenia, był rosół, pieczona kura i inne różności!".
Bardzo możliwe, że zjedliśmy te przysmaki w jeden czy dwa dni, a w pozostałe - jajka :D
Na pewno niektórzy mężczyźni gotowali, choćby kucharze. Ale jakoś gotowanie zawodowe było okey, a za darmo, dla rodziny, już nie. Chyba sprawa gratyfikacji finansowej była wyznacznikiem wartości świadczonej pracy. Teraz to spojrzenie się zmienia i bardzo dobrze. I dobrze, ze honor mężczyzny przestał wisieć na ścierce do naczyń :)
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńZabawne. Pamiętam, że miałam tę książkę w dzieciństwie (do dzis pamiętam "regaty na liściach sałaty" i galaretkę z rybkami wyciętymi z warzyw, czy jakoś tak), ale wtedy nie patrzyłam na to z takiej perspektywy (miałam powiedzmy 6-7 lat). Dziś pewnie te "tradycyjne role" wywoływałyby we mnie zgrzytanie zębami - może i dobrze, że ksiązka przepadła i już raczej do niej nie wrócę ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Ewelina z Gry w Bibliotece
Wtedy te tradycyjne role były tak naprawdę jedynym wzorcem, jaki mieliśmy. Ale czasy się zmieniają... :)
UsuńDziękuję za odwiedziny i również pozdrawiam!