wtorek, 15 czerwca 2021

"Wieczna wolność" Joe Haldeman


 "Wieczna wojna" obnażała bezsens bezustannego wojowania, więc mogłoby się zdawać, że upragniona przez weteranów Mandellę i Marygay  "wieczna wolność" jest spełnieniem jej marzeń. Udało im się odnaleźć w czasie i przestrzeni, udało im się zamieszkać razem na odosobnionej planecie o znamiennej nazwie Middle Finger, pobrać i mieć dzieci. Niby dobrze: spokojne życie, własna farma, dzieci uczęszczające do miejscowych szkół, sąsiedzi w podobnej sytuacji, też po wojennych przejściach.  Wszystko ok, a jednak coś uwiera porucznika, gryzie i nie daje spać. 

To Człowiek i Taurańczycy. Przypomnę, że pod koniec "Wiecznej wojny", po niewyobrażalnej  ilości lat spędzonych na tłuczeniu się wzajemnym, konflikt skończył się jak ucięty nożem. Dogadali się, Taurańczycy i Człowiek, głównie dlatego, że ludzie to już nie ludzie, tylko Człowiek, nowe istoty, klony mające wspólną świadomość (w dużym uproszczeniu). Taurańczycy także u siebie mają wspólną świadomość (także w dużym uproszczeniu). To właśnie uwiera mieszkańców planety MF - że świat aż tak bardzo się zmienił, że Człowiek jest za mało ludzki, a ich, weteranów, toleruje przede wszystkim ze względu na ich różnorodną pulę genową. 

Dlatego weterani chcą się wymiksować z tego towarzystwa, wziąć statek, polecieć w przestrzeń kosmiczną, zawrócić i osiąść z powrotem na planecie Middle Finger po czterdziestu tysiącach lat. Chcą zobaczyć, co stanie się z Człowiekiem, z Taurańczykami, ze wszystkim. Trochę ich rozumiem. 

Co będzie z ich podróżą, czy Człowiek pozwoli im na ten lot, czy nie, co mają do powiedzenia na ten temat Taurańczycy - o tym już wolę nie pisać, żeby nie zepsuć przyjemności lektury tym, którzy się na nią zdecydują. Czuję się jednak w obowiązku uprzedzić was, że ta warstwa fantastyczno-przygodowa jest bardzo długim i bardzo udanym wstępem do wydarzenia, które wywróciło całą książkę do góry nogami. Albo nie, po prostu przeniosło Ludzi, weteranów i Taurańczyków do innej rzeczywistości, albo nie, nie przeniosło, tylko uświadomiło im, że się w takiej znajdują od dawna, choć nie mieli o tym pojęcia.  Dla mnie to było wielkie zaskoczenie, bardzo pozytywne, lubię, jak autor wchodzi na wyższy poziom dialogu z czytelnikiem. 

Dajcie się skusić na tę kosmiczną przygodę z porucznikiem Mandellą. 

Książka przeczytana w ramach współpracy z Domem Wydawniczym Rebis.  

"Wieczna wolność" Joe Haldeman, przełożył Zbigniew A. Królicki, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2021, seria "Wehikuł czasu".

6 komentarzy:

  1. Po pierwszym tomie nie chciałam już kontynuować tej serii, ale może jednak zmienię zdanie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mówisz o serii "Wehikuł czasu"? Ja za nią przepadam! :)

      Usuń
  2. Też lubię, kiedy autor książki wciąga mnie w czytelniczy dialog. Wszystkie tak napisane książki są dla mnie bardzo cenne. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wygląda mi to na tytuł do wyzwania - mam go dopisać?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A niech mnie, ależ mi dałaś teraz do myślenia. Bo wyzwanie to spotkanie kosmitów, taki jest ogólny sens, nieprawdaż? I o ile w "Wiecznej wojnie" nie miałam wątpliwości, bo ludzie polecieli, spotkali kosmitów, obcych, Taurańczyków i zaczęli się z nimi naparzać. Proste.
      Tu natomiast Taurańczycy są już czymś znanym, obcykanym i trochę już wrośniętym w kulturę ludzką, przepraszam, Ludzką.
      Owszem, jest jeszcze jedna forma istnienia, która pojawia się w książce, ale nie ośmieliłabym się nazwać jej kosmitą.
      Toteż odpowiedź brzmi: nie. Nie dopisuj jej, autorowi udało się zręcznie wywinąć się od tego hasztaga ;)

      Usuń