piątek, 3 grudnia 2021

"Ulice Laredo" Larry McMurtry


 Co za zaskoczenie! Określiłam kiedyś powieść "Na południe od Brazos" mianem westernu absolutnego. Po przeczytaniu "Ulic Laredo" dotarłam do posłowia Michała Stanka i dowiedziałam się, że McMurtry wcale nie chciał pisać westernu, tylko odbrązowić zdobywanie Dzikiego Zachodu, pokazać prawdę, krew, ból i śmierć. To wszystko tam było, ale było też o wiele więcej i pewnie dlatego czytelnicy powieść o Brazos odebrali mocno westernowo.  Toteż Larry pomyślał: "Ludzie, niczego nie zrozumieliście. Napiszę jeszcze raz to samo, tylko bardziej, żebyście pojęli, o co TAK NAPRAWDĘ mi  chodziło" i napisał "Ulice Laredo".

Drodzy. Udało mu się w stu procentach. Powieść pokazuje kawał kraju, a właściwie dwóch, gdzie z tego hurawesternowego optymizmu pod tytułem "Hejże, podpalmy parę indiańskich wiosek, zdobądźmy ziemię, świat stoi przed nami otworem, byle tylko rewolwer się nie zaciął!" nie zostało nic. 

Została sama rzeczywistość. Harówa, brud, choroby, źli ludzie, źli ludzie, źli ludzie. Gwoli sprawiedliwości, dobrzy ludzie też są (głównie dzieci). Sceneria, w której dzieje się epopeja, jest przygnębiająca. Kapitan Call zostaje wynajęty przez koleje, aby zabić Meksykanina napadającego na pociągi, kradnącego cenny ładunek i zabijającego pasażerów. Do pomocy Call bierze sobie buchaltera z Nowego Jorku i przypadkowo napotkanego zastępcę szeryfa. Chciałby jeszcze dawnego towarzysza broni P.E, teraz nazywanego Ślepkim, ale ten, mocno walcząc z wyrzutami sumienia, odmawia. Ślepki ma teraz farmę, rodzinę, kupę roboty w polu, odmawia więc, tak mocno nadszarpując swoją lojalność, że rozsypuje się na kawałki. Jego żona, Lorena, widzi to doskonale i musi, po prostu musi wysłać Ślepkiego za Callem, aby ocalić to wszystko, czego się przez lata dorobili (i wcale nie chodzi mi o dobra materialne, wcale a wcale). 

A potem co? Potem jest klęska za klęską, zwycięstwo za zwycięstwem, na zmianę, bandytów i ścigających ich rewolwerowców. Nikt z nich nie jest wygrany. Czy w ogóle ktokolwiek jest? Mogłabym pochopnie napisać, że kobiety - bo to one biorą sprawy w swoje ręce i doprowadzają do finału. Maria, matka ściganego Meksykanina, podczas wyprawy do syna (chce go ostrzec przed Callem), wyprowadza kobiety z upiornie beznadziejnego miasteczka i ratuje je przed żałosnym losem. Ratuje też swoje dzieci przed ich bratem. Lorena ratuje Calla przed śmiercią, a potem przed samym sobą, ratuje dzieci Marii, ratuje swoje małżeństwo. Żadna z nich nie jest jednak wygrana, są po prostu zdecydowane, zdeterminowane i brak im tego nieszczęsnego niszczycielskiego pierwiastka. Są kobietami. 

Kobiety w "Ulicach Laredo" dźwigają wszystko, co jest do udźwignięcia. Cieszę się, że McMurtry napisał to tak dobitnie, bez cienia wątpliwości wskazując palcem, kto jest tej opowieści prawdziwym bohaterem. Och, nie mężczyźni. Ci zdolni są nie do czynów bohaterskich, ale do takich:

"Nazajutrz zjawiło się czterech szeryfów. Ten najgorszy - Doniphan, zwany twardym szeryfem, tylko patrzył, jak tamci trzej odwalają robotę. Byli okrutniejsi od kowbojów. Związali Marii nogi i pocwałowali wokół wsi, wlokąc ją za sobą. Potem przeciągnęli ją przez opuncje. Aż wreszcie przywiązali do muła i wjechali z nią do rzeki. W wezbranej wodzie konie musiały płynąć i muł też. Pośrodku nurtu mężczyźni puścili go wolno. Zniosło go daleko w dół rzeki, a z nim Marię. Już myślała, że utonie". [s. 63]

Czytajcie "Ulice Laredo". Larry to nieprawdopodobnie dobry gawędziarz, potrafi każdą historię - choćby nie wnosiła nic bardzo istotnego do fabuły - opowiedzieć barwnie i ze szczegółami. Miałam wrażenie, że tam wszyscy są dla niego ważni, wszystkich dostrzega, nad wszystkimi pochyla się ze szczególną uwagą. Dzięki temu poczujecie się jak w Ameryce i Meksyku w XIX wieku, a po skończeniu powieści odczujecie niebywałą ulgę, że was tam nie ma. 

Za możliwość przeczytania powieści dziękuję wydawnictwu Vesper.


"Ulice Laredo" Larry McMurtry, przełożył Michał Kłobukowski, posłowie Michał Stanek, Vesper, Czerwonak, 2021.


3 komentarze:

  1. To uznanie wyższości pierwiastka kobiecego nad męskim przewija się u LMcM niemal od zawsze, już w "Ostatnim seansie filmowym" jest to widoczne (klik). Ale "Ulice Laredo" są pod tym względem rzeczywiście dobitne. To swoją drogą ciekawe, że pisarz tak mocno wychowany na mitach Starego Zachodu (pisałem o tym w 2017 r.) przyjął już za młodu taką dekonstuującą je perspektywę i z kolejnymi książkami w zasadzie tylko ją pogłębiał. Warto w tym kontekście sięgnąć po jego dwa westerny - o Billym Kidzie ("Wszystko dla Billy'ego") i Calamity Jane ("Dziewczęta z prerii"). Oba tytuły wydał Pogonowski w 1. połowie lat 90., co prawda w nieprawdopodobnie kiczowatych okładkach (serio są koszmarne), ale zawsze można je obłożyć w szary papier po swiątecznym karpiu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za polecenia, na razie nie sięgam, przeczołgały mnie "Ulice Laredo" bardzo mocno. Ilość bezsensownej przemocy w niej zawartej odciska się w człowieku.

      Usuń
  2. U mnie "Ulice Laredo" trafiły do rocznego zestawienia. Świetna powieść, pięknie napisana i bolesna.

    OdpowiedzUsuń