niedziela, 11 lipca 2010

No coś takiego, kupowałam książki z niechęcią!

Silesia Center, szukamy dętki do wózka (serio, serio, strzeliła), aż tu nagle z boku wyrósł empik. My z Mamą na siebie i na mojego męża pchającego wózek, on zrozumiał w lot: - No idźcie, idźcie, ja tu się pokręcę z Krzysiem.
No i naprawdę, pierwszy raz mi się zdarzyło, kupiłam z niechęcią, te dwie obok, kupiłam bo musiałam, Chmielewską zbieram od lat, a Rybałtowską polubiłam (pierwsza część, w środku linki do następnych). Z niechęcią, bo ostatnio trochę blisko kreski jestem, a tu jeszcze osiemnastka siostrzenicy się szykuje, nie kupuję żadnego wypasionego prezentu, dam kasę. Tylko nie wiem jeszcze ile.
Mama natomiast kupiła biografię Jana Nowickiego, w sumie nawet nie dla siebie, tylko dla mojej siostry (taki konik siostry, lubi biografie sławnych ludzi, min. aktorów), ale z nas czytelnicza rodzinka!

2 komentarze:

  1. Heh, znam ten stan :) Często na studiach miałam taki dylemat, chociaż wtedy jeszcze nie miałam takiej manii kupowania książek: kupić coś, co wpadło mi w oko i do końca miesiąca jeść serki topione, czy też nie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. I co, pewnie jadłaś te serki często gęsto? :)

    OdpowiedzUsuń