piątek, 17 czerwca 2011
"Emancypantki" Bolesław Prus (pycha)
Myślałam już, że nie dokończę tej książki - na początku bowiem bardzo, ale to bardzo, zmęczył mnie drobny druk i pożółkłe kartki. Potem, kiedy już wciągnęły mnie losy Madzi, poszłam po rozum do głowy i czytałam w wygodnej pozycji oraz przy dobrym oświetleniu. I to był strzał w dziesiątkę - cztery tomy (no dobrze, w dwutomowym wydaniu) mignęły jak z bicza strzelił.
Tom pierwszy zapoznał mnie z pensją pani Latter, czyli prywatną szkołą dla dziewcząt w Warszawie. Pani Latter, kobieta dwukrotnie zamężna, a obecnie samotna, z dwójką dorosłych dzieci, Kazimierzem i Heleną, uważana jest za osobę majętną, z wysoką pozycją społeczną i koneksjami. To tak na zewnątrz, ładna fasada. A w środku pani Latter to znerwicowana, udręczona kobieta. Syn bawidamek i utracjusz (wypisz wymaluj Tomaszek z "Nocy i dni"), choć ma już lat dwadzieścia kilka, nie ima się żadnego zajęcia, bo primo, wciąż się uczy (albo po prostu zwiedza uniwersytety), secundo, ma stałe źródło dochodów w osobie zakochanej w nim mamusi, która pcha w głodną, wiecznie rozdziawioną paszczę syna tysiąc za tysiącem rubli. Córka to kokietka, wychowana na kapryśną i niestałą damulkę. O rany, nic dziwnego, że pani Latter gryzie się okropnie.
Tom drugi to historia Madzi, jednej z dam klasowych u pani Latter. Po tragicznych wypadkach w Warszawie wraca ona do domu rodzinnego, do ojca i matki. Madzia to ciekawa postać, wrażliwa, dobra, nieco romantyczna. Do tego młodziutka i pełna zapału, jeśli chodzi o uszczęśliwianie innych ludzi, tych biednych, zakochanych, nieszczęśliwych. Wyobrażałam sobie podczas czytania powieści Jane Austen i te słodkie, urocze panny, próbujące a to dobroczynności, a to naiwnych miłosnych intryg. Madzia to taka panna - a to pomaga wędrownym artystom, a to ułatwia przyjaciółce tajemne schadzki z ukochanym, a to z rozmachem planuje założenie pensji dla dziewcząt w swojej rodzinnej miejscowości...
Trzeci i czwarty tom - tu Madzia bezapelacyjnie awansowała na główną bohaterkę (w świetle pierwszego tomu wcale to nie było takie pewne), bardzo, ale to bardzo już austenowską. Guwernantka, uczciwa, słodka, dobra jak aniołek, absolutnie nie przyjmująca do wiadomości istnienia intryg, złośliwości i zawistnych spojrzeń. Aż chciałoby się rzec, że takie ideały nie istnieją. Co nie zmienia faktu, że wyśmienicie się czyta o takich idealnych, naiwniutkich aniołkach. Aż mi się anioł Licho z Lichotki przypomniał, alleluja.
I co? I da się czytać Prusa z prawdziwą przyjemnością, nie bacząc na to, że to nie jest pachnący nowością i farbą drukarską tomik. Jak naleweczka. Im starsza, tym lepsza.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Prusa się czyta wyłącznie z przyjemnością ;-). A najlepiej wydanie z cudownymi ilustracjami mistrza Uniechowskiego!
OdpowiedzUsuńMam dobre wspomnienia, ale smakowitych fragmentów nie pamiętam. Czas, żeby odświeżyć dobrą lekturę.:)
OdpowiedzUsuńJa również chcę odświeżyć i wrócić do klasyki, ale kiedy to zrobić?
OdpowiedzUsuńŚwietna książka. Czytałem w szkole średniej.
OdpowiedzUsuńuwielbiam Emancypantki, zatęskniło mi się do nich, po Twoim wpisie, już zaczynam się zastanawiać, kiedy je powtórze, tak jak i Piotr mam problem, że wciąż coś w kolejce, wciąż za mało czasu. Czytałam je w liceum, ciekawe jakbym odebrała teraz?
OdpowiedzUsuńA ja nie mam jakiś wyraźnych wspomnień z Prusem. Ani nie jestem uprzedzona ani zakochana, tak więc z radością sięgnę to tą lekturę. Tym bardziej, że nie przeczytać takiej klasyki to po prostu wstyd! A Twoja recenzja jest niezwykle zachęcająca
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło
Ja też bardzo lubię "Emancypantki". Od czasu do czasu wracam do Prusa, Sienkiewicza... Sentyment mam ogromny.
OdpowiedzUsuńLubię Emancypantki, ale to Prus więc nie jestem obiektywna ;)
OdpowiedzUsuńPodoba mi się taka recenzja:).
OdpowiedzUsuńOby sława emancypantek niosła się szeroko, zdecydowanie zasługuja na odkurzenie:).