piątek, 7 października 2011
"Hańba" J.M. Coetzee (książka płaska jak deska)
Ech, no nie wiem, czy to jakaś zasada, że im książka (lub pisarz) bardziej utytułowana i sławna, tym większe mam wobec niej wymagania. A im większe mam wymagania, tym bardziej książka mnie rozczarowuje.
"Hańbę" przeczytałam, bo "Wiek żelaza" jakoś mi nie podszedł, ale postanowiłam dać autorowi jeszcze jedną szansę. Po przeczytaniu "Hańby" już wiem, że następnej szansy już nie będzie. Nie po drodze mi z panem Coetzee, ot co, i nie mam co szat rozdzierać, tylko trzeba się pogodzić.
O czym to jest? Ogólnie to o poczuciu winy i o braku poczucia winy. O relacjach pomiędzy ojcem i córką. O przystosowaniu do życia w społeczeństwie i o braku tegoż przystosowania. O tragedii i o hańbie. Niby dużo. Ale jednak historia nauczyciela akademickiego, który wplątany w romans ze studentką porzuca uczelnię i przenosi się na wieś do córki, w ogóle mnie nie porwała.
Główny bohater to facet pełen pychy. Nie umie przyjąć do wiadomości, że zrobił komuś krzywdę. A kiedy tragedia spotyka jego córkę, nie potrafi jej pomóc. Chce, ale nie umie, brak mu empatii (niektórzy faceci tak mają). Trudno mieć za złe, że ktoś czegoś nie umie, zwłaszcza że dotyczy to delikatnej sfery uczuć i emocji. Toteż nie mam mu za złe. Skoro własna córka nie ma mu za złe, to co ja, biedna czytelniczka, mam do gadania?
Tak czy siak, to smutna książka i taka... oddzielna. Ojciec jest oddzielony od córki, córka od przyjaciółki, oboje od reszty ludzi w wiosce, a ja od tego wszystkiego razem. Bardzo się cieszę, że "Hańba" już za mną - mogę ze spokojnym sumieniem oszczędzić sobie pozostałych dzieł tego pisarza i wykorzystać cenny czas na inne lektury.
Edit: Nie podobała mi się, a nie napisałam dlaczego, bo ciężko mi w słowa ubrać. Na którymś blogu widziałam piękne kuchenne porównanie książki do potrawy: składniki są prawidłowe, dobrze połączone, dobrze ugotowane, ładnie podane - a całość niedobra, bo soli brak. Tu jest podobnie.
Używając jeszcze innego porównania - brak jej bąbelków. :)
"Hańba" J.M. Coetzee, tłum. Michał Kłobukowski, Znak, Kraków 2003.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Niby Ci się nie podobała, ale nie napisałaś tak naprawdę dlaczego.
OdpowiedzUsuńA już myślałam, że jestem jedyną osobą, której się Hańba nie podobała. Niby dobra książka, po paru latach nadal pamiętam niektóre sceny, ale nie porwała mnie ani trochę. Właśnie tych bąbelków brak ;)
OdpowiedzUsuńKurcze, a na mnie zrobiła wrażenie. To taka lektura z tych, które czytało się jakiś czas temu, ale czas nie spowodował że zatarła się w pamięci i potem pamięta się, że się podobała, ale o czym była - nie wiadomo. Pamiętam, że zrobiła na mnie wrażenie konstrukcja głównego bohatera - człowieka który miał INNY system wartości. Lubię takich bohaterów, może dlatego.
OdpowiedzUsuńAle to dobrze, że wszyscy odczuwamy książki inaczej. Pozdrawiam serdecznie
I ja dołączam do szeregu tych, którym się książka nie podobała. Film na jej podstawie również ;).
OdpowiedzUsuńFaktycznie, książka bez bąbelków, ale to mi się właśnie podobało - spokojny, elegancki styl Coetzee, w którym każde słowo jest idealnie wyważone.
OdpowiedzUsuńO, to film też był?
OdpowiedzUsuńCoetzee to z pewnością nie jest literatura rozrywkowa. Trzeba zacząć od tego, że jego narracje robią wrażenie, że są pisane przez człowieka starego i pozbawionego emocji. Nigdy nie robi oka do czytelnika, nie ironizuje, nie śmieje się ze swoich bohaterów, ani ich nie potępia. W ogóle narrator jest idealnie obojętny i amoralny. Sprawia to, że wysiłek oceny bohaterów i sytuacji całkowicie spada na czytelnika. Narrator sucho relacjonuje i nie wchodzi w dialog z czytelnikiem. Jeżeli więc ktoś nie jest na to przygotowany, faktycznie Coetzeego powinien sobie darować (na razie!).
OdpowiedzUsuń