środa, 4 grudnia 2019

"Widma Zapomnianej Planety" Łukasz Pośpiech


Połączenie s-f z westernem to raczej rzadko spotykany mariaż. Nie ukrywam, że właśnie to połączenie mnie skusiło, byłam ciekawa, co autorowi z tego wyszło.

"Widma Zapomnianej Planety" to pierwsza część cyklu, czy i kiedy kolejne części, autor raczy wiedzieć.  Rzecz dzieje się na Błękitnym Kontynencie, na którym (jako rzecze notka na okładce) milion lat temu mieszkały potężne istoty, a teraz jest prerią żywcem wyjętą z filmów o Dzikim Zachodzie. Forty z wojskiem, pastwiska, rafinerie, stada krów, w miastach saloony. Oraz oczywiście rewolwerowcy.

Główny bohater, młodzieniec z aspiracjami do bycia najszybszym rewolwerowcem na Kontynencie, pakuje się w tarapaty, właściwie nie z własnej winy. Los za niego zdecydował, połączywszy go z niewidzialną dziewczyną, najwyraźniej pochodzącą z innego czasu, a może i wymiaru. Całkiem przy okazji jest też piękna, mimo łusek na policzkach. Kobieta zapewne odegra znaczącą rolę później, wszak nazywana jest burzycielką światów, ale na razie jest zjawą snującą się za młodzieńcem, Aristonem Reddem.

Co dzieje się w powieści? Z grubsza rzecz biorąc, to powieść drogi. Bohaterowie wędrują, a po drodze mają mrożące krew w żyłach przygody, pojedynki, ucieczki i chwile zadumy. Coś bliżej? Niestety, nie pamiętam. Celowo czy nie, odłożyłam w czasie spisanie wrażeń po lekturze. Taka przerwa pozwala stwierdzić, czy w książce było to "coś", co zostaje w pamięci na dłużej, czy też nie. Tu nie było. Bywa.

Czytało się jednak nie tak źle. Dynamiczna akcja, ciekawie zarysowane charaktery, no i ta piaszczysta sceneria (jednak lubię westerny).

Zdarzało się, że uderzały mnie dziwne sformułowania  użyte w powieści. Na samym początku autor częstuje zdaniem:
"Kłopoty są jak krowie placki na łące, pięćdziesiąt ominiesz, ale w końcu i tak w jakiś wdepniesz".[1]
Skąd mu się to wzięło? Czasem znów krzywiłam się na "nadętego Wołoszańskiego":
"Czy rozumiała cokolwiek z moich słów? Czy w ogóle je słyszała? Tego miałam dowiedzieć się już niebawem".[2]
Od czasu do czasu autor zwracał się bezpośrednio do mnie, powodując nerwowe wzdrygnięcie:
"Żebyś jednak Ty przypadkiem nie zasnął, w kilku słowach streszczę jedynie co działo się ze mną w tamtych dniach".[3]
Zdarza mu się też używać niewłaściwych słów:
"Robił, co mógł, by sprzedać lokalną gazetę, na którą składały się dwie zagięte ryzy papieru".[4]
Albo formułować wyrażenia nieco... wydumane.
"- Młody człowieku, nie ekscytuj się tak, bo dostaniesz hemoroidów".[5]
Czy tylko ja widzę tu pewną koincydencję z krowim plackiem?

Zdarzało się, że zawodziła korekta:
"Ja nie zaryzykowałem pociągnięcia cyngla, choć szczepionego z kobietą owada miałem ma muszce".[6]
... czy redakcja:
"Wargi ściskała wrogo, a parasol niebezpiecznie wił się w jej dłoni".[7]

Na szczęście takich potknięć jest niewiele i wszystko da się załatwić porządniejszą redakcją i korektą. Nie wiem jednak, co poradzić na główną dla mnie wadę książki, czyli jej "jednorazowość". Wiecie, przeczytane, zapomniane, nic nie zostaje.

Cóż, przynajmniej autor zrealizował (jak sądzę) swoje marzenie, napisał książkę, zebrał pieniądze na jej wydanie i ujrzał swoje dzieło na półce. Nie jest to mój preferowany model wydawniczy, ale co tam.

Za możliwość zapoznania się z książką dziękuję autorowi.

---
[1] "Widma Zapomnianej Planety" Łukasz Pośpiech, Amonit, 2019, s. 13
[2]  Tamże, s. 43
[3]  Tamże, s. 66
[4]  Tamże, s. 107
[5]  Tamże, s. 111
[6]  Tamże, s. 257
[7]  Tamże, s. 273    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz