poniedziałek, 7 września 2009

"Ostatni legion" Valerio Massimo Manfredi


Pisząc o przeczytanej "Ostatniej kohorcie" Łysiaka wspominałam, że znalazłam na półce „Ostatni legion”. Valerio Massimo Manfredi to popełnił, w sumie niby dobrze, że popełnił, bo pewnie kasę za to dostał, takich autorów też szanujemy, nie?

Rzecz cała dzieje się w czasach, gdy upadało rzymskie imperium. Barbarzyńcy jęli rozszarpywać cesarstwo jak stado drapieżników, a żeby ukręcić Rzymianom skutecznie łeb, czynili starania, by unieszkodliwić ostatniego cesarza – Romulusa. Dziecko to jeszcze było, chłopaczek dwunastoletni. Wysłali go na Capri. Tam trochę posiedział, ale wierni mu żołnierze odbili go stamtąd, a następnie przewieźli do Brytanii. Oczywiście – żeby było dramatycznie – uciekinierom depcze po piętach pościg, a jakże. Oczywiście, książka kończy się happy endem, bitwa między najeźdźcami a Rzymianami kończy się w jedyny słuszny sposób, źli umierają, dobrzy triumfują, a jako wisienkę na torcie autor oferuje nam wyjaśnienie, skąd się wziął król Artur.
No skąd, myślicie? Dobrze myślicie! Z tatusia i z mamusi, he, he.

Reasumując, pomysł nie taki zły, ale wykonanie jakieś skiepszczone, język jakiś takiś czasami infantylny, słodko – gorzki, czarno –biały. Mało głębi. No cóż. Można sobie odpuścić, ja co prawda nie odpuściłam, ale to tylko siłą rozpędu, bo jak już czytam, to czytam.

Potem się zbulwersowałam lekko, bo skończyłam książkę, odkładam, patrzę, a tu mąż ogląda filmik jakiś. Chłopaczek, Rzymianie, bitwa. Pytam: co oglądasz, mężu mój kochany. Ano „Ostatni legion” sobie oglądam – odpowiada. Przyjrzałam się: toż to to samo, co dopiero co skończyłam czytać! A to ci, mówię mu, a ja to właśnie czytałam dopiero co! Mąż na to: a ja sobie oglądam dopiero co. No, czasowo, to on jest wygrany, czytałam dłużej niż pi razy oko 2 godziny trwania filmu. Jakościowo jednakowoż mamy remis, he, he.

1 komentarz:

  1. Ja obejrzałem i czytanie odpuściłem sobie bez śladu żalu :D

    OdpowiedzUsuń