Tutaj zacząć należy od bicia się w piersi i posypania głowy popiołem. Mea culpa, nie czytałam "Eneidy" Wergiliusza, nie znam historii Eneasza, a to przecież kanwa i osnowa powieści!
Na szczęście pani Urszula, przemądra kobieta, napisała "Lawinię" tak, że nawet ten, co nie czytał, wie, o co chodzi, albowiem sam poeta pojawia się na kartach książki i wyjaśnia, nie wszystko oczywiście, lecz to, co dotyczy Lawinii. Wiemy więc, że Lawinia jest córką króla, przyrzeczoną według wyroczni Eneaszowi, który trafi do Lacjum po ucieczce ze zniszczonej Troi. O Lawinię stara się jednak więcej zalotników, jej rodaków, którzy za plamę na honorze traktują fakt, że obcy, przybłęda, ma pojąć ich księżniczkę za żonę. Toteż na tym tle wybuchają walki przybyszów z tubylcami, walki krwawe i okrutne. Lawinia wie, jak one się skończą, słuchała bowiem poety uważnie i zapamiętała dokładnie przyszłość jej i całego królestwa, jednak ani jej w głowie dzielić się tym ze współplemieńcami, cicho czeka na spełnienie się przepowiedni. Cicho - to ważne.
Podkreślone jest mocno, że w "Eneidzie" księżniczka nie ma głosu, jest tylko mglistą postacią zarysowaną na kartach poematu, do tego stopnia niewyraźną, że Wergiliusz myli się co do jej koloru włosów. Lawinia w poemacie nie mówi ani słowa. Pani Le Guin dopuszcza ją dopiero do głosu, rozbudowuje jej postać, silną, piękną i wyrazistą, a przy tym nieśmiałą i skromną oraz, no właśnie, cichą. Lawinia przemawia, ale nie krzyczy, nie musi. Wystarczy, że obserwuje, odczuwa, myśli i dzieli się tym wszystkim z nami. Polubiłam Lawinię. To jej oczami oglądamy rozwój wydarzeń, z nią marzymy o pięknym nieznajomym, z nią boimy się własnej matki, leżymy obok, gdy Lawinia śni sen o poecie. No i towarzyszymy jej dalej, poza wydarzenia opisane w "Eneidzie", jesteśmy świadkami jej małżeńskiego szczęścia i późniejszych losów.
To świetna powieść ze znakomitą główną bohaterką, wyciągniętą dłonią pisarki z prawie niebytu w światło jupiterów. Czy tylko kobieta może tak pięknie pisać o kobiecie i ukazywać ją nam na nowo? Tak zrobiła Margaret Atwood w "Penelopiadzie", Elizabeth Dored w "Kochałam Tyberiusza" czy Olga Tokarczuk w "Annie In w grobowcach świata". "Lawinia" błyszczy wśród tych pozycji.
Nie sądziłam, że będę kiedyś chciała sięgnąć po jakąś książkę Ursuli le Guin (kojarzy mi się tylko z SF), ale, ale... zainteresowałam się tym, co napisałaś. Bardzo lubię literackie portrety kobiet.
OdpowiedzUsuńJestem na tak. "Lawinia" to świetna książka, ja ją już wpisałam do swojego kanonu. Portret głównej bohaterki urzeka, ale mi szczególnie podobało się coś innego - epicki charakter fragmentów dotyczących walk, relacjonowanych przecież z perspektywy bohaterki nie biorącej w nich bezpośredniego udziału. Coś pięknego... ;).
OdpowiedzUsuńDziękuję za link:) Zaintrygowałaś mnie, może Le Guin lepiej wychodzą postacie kobiece niż męskie, spróbuję:)
OdpowiedzUsuń